Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Tyler Bates

Watchmen (Watchmen – Strażnicy) (Score)

(2009)
-,-
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 28-03-2016 r.

Komiks Watchmen (Watchmen – Strażnicy) Alana Moore’a i Dave’a Gibbonsa uważany jest przez wielu za jeden z najlepszych jaki kiedykolwiek powstał. Ba, niektórzy zaliczają go nawet do najważniejszych osiągnięć literatury brytyjskiej XX. wieku. Opowiada on o świecie w którym superbohaterowie (czy też bardziej mściciele) istnieją naprawdę przez co współczesna historia potoczyła się trochę inaczej, jak chociażby to, że Amerykanie wygrali wojnę w Wietnamie, prezydentem jest dalej Richard Nixon, a widmo nuklearnej wojny USA i ZSRR jest więcej niż prawdopodobne. Akcja zaczyna się od zamordowania jednego z mścicieli. Z czasem poznajemy historię poszczególnych „superbohaterów” i zostajemy wplątani w intrygę, która będzie mieć wpływ na historię całego świata.

Niebanalne i nietypowe podejście do wątku herosów, ciekawe nieszablonowe postacie i ogólnie interesująca historia sprawiły, że Strażnicy od dawna byli na oku filmowców. Do adaptacji przymierzali się Paul Greengrass, Darren Aronofsky, czy Terry Gillian, który stwierdził, że aby dobrze przenieść ten komiks, potrzebowałby z pięć godzin czasu ekranowego. W ostateczności wyzwania podjął się Zack Snyder, świeżo po sukcesie innej komiksowej adaptacji pt. 300. Po dziś dzień film budzi bardzo różne, skrajne emocje, co w sumie nie powinno dziwić przy tak kultowym komiksie. I jak to bywa jedni krytykowali zbyt kurczowe trzymanie się materiału źródłowego, innym zaś nie podobały się odstępstwa od komiksu. W sumie nic nowego, co nie zmienia faktu, że Strażników można uznać za ambitny projekt i ciekawą próbę przeniesienia komiksu na duży ekran. Ale o tym można długo dyskutować, dlatego też skoncentrujmy się na oprawie dźwiękowej, która też budzi wiele emocji. Przy czym przeważają raczej te negatywne.

Świat Strażników tak różnorodny i barwny przełożył się też w pewnym sensie na oprawę dźwiękową. Niestety nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Zamiast spójnej muzycznej wizji otrzymaliśmy istny miszmasz, na który składa się muzyka źródłowa jak i ścieżka dźwiękowa Tylera Batesa (wydane osobno).

Zacznijmy od albumu, czy jak kto woli songtracku. Nie raz wydawane są do filmów dodatkowe albumy z piosenkami nim inspirowanymi, które w ostateczności nie mają z nim wiele wspólnego. W przypadku Strażników wszystkie kawałki, które są na płycie znalazły się w obrazie, nie raz na zasadzie komentarza, ironii, czy też kontrastu do obserwowanych wydarzeń. Większość z nich wypada dobrze, tylko szkoda, że postawiono na sprawdzone hity, nadmiernie już wyeksploatowane przez branżę filmową. Dlatego też piosenki na albumie są ładne, ale do bólu ograne. Poza tym jest to zbiór niezwykle zróżnicowany. I tak na płycie znajdziemy między inni utwory Janis Joplin, Leonarda Cohena, Jimiego Hendrixa, Boba Dylana, My Chemical Romance, a nawet Philipa Glassa, czy Richarda Wagnera (oczywiście Cwał Walkirii). W filmie porozrzucane nie rażą tak bardzo, a nawet się w nim sprawdzają, w przeciwieństwie do płyty, gdzie dla przykładu z Hendrixa przechodzimy w Wagnera. Więcej o songtracku możecie przeczytać w osobnej recenzji autorstwa Tomasza Goski.

Muzyczną eklektyczność nie minimalizuje, a wręcz potęguje ścieżka dźwiękowa Tylera Batesa. Jego angaż nie powinien nikogo dziwić, zważywszy komercyjny sukces jaki odniósł jego soundtrack do 300 w reżyserii, wiadomo kogo, Zacka Snydera. Tyle, że poza dobrą sprzedażą owa ścieżka została zmiażdżona przez krytyków, głównie za liczne zapożyczenia od innych twórców, żeby nie powiedzieć plagiaty. Niestety i Strażnicy oryginalnością nie grzeszą. I o ile przy 300 udało się Amerykaninowi (też dzięki zapożyczeniom) stworzyć w miarę jednolite orkiestrowo-rockowo-elektroniczne brzmienie, o tyle przy tym obrazie Snydera, osiągnął wspomniany miszmasz. Zupełnie jakby chciał uchwycić każdy muzyczny aspekt przedstawionego w filmie świata. Efektem czego pojedyncze utwory pędzą w najróżniejszych kierunkach stylistycznych i trudno mówić o jakimś głębszym muzycznym przesłaniu. O ile komiks i w sumie też film, zgrabnie łączy elementy superbohaterów, dramatu z gatunkiem noir, czy też bardziej neo-noir, o tyle Batesowi mimo, nie raz dobrych chęci i rozwiązań, ta hybryda nie raz się zacina.

Najsłabszym elementem zdaje się być muzyka symfoniczna. Mimo zatrudnienia pokaźnej prawie 90 osobowej orkiestry z chórem ich potencjał zdaje się być niewykorzystany. Najlepszym przykładem jest otwierające album Rescue Mission. Niby jest orkiestra, chór, wspomagany typowym dla Tylera Batesa rockowym brzmieniem. I otrzymujemy fanfarę, która niby pasuje do motywu superbohaterów/mścicieli. Ale w rozrachunku wypada to wszystko blada, wręcz sztucznie. Amerykanin stara się tworzyć epickie brzmienie, niestety muzyka staje się przez to na swój sposób napuszona, ale pusta.

Zdecydowanie lepiej wypada muzyka liryczna, jak chociażby smyczkowe Don’t Get Too Misty Eyed, czy I Love You Mom gdzie Tyler Bates gra na zmyślnym instrumencie zwanym „GuitarViol”, będącym połączeniem gitary elektrycznej, skrzypiec i wiolonczeli. Jego brzmienie przewija się przez cały score i w sumie dzięki niemu Amerykanin tworzy coś na miarę jakiejś myśli przewodniej, łączącego spoiwa. W sumie to atmosferyczne granie najlepiej Batesowi wychodzi, jak chociażby w jazzującym American Dream czy króciutkim, acz przyjemnym gitarowym You Quit!.

Niestety amerykański kompozytor sam psuje stworzoną przez siebie atmosferę, chociażby sięgając po niby „współcześnie” brzmiącą elektronikę Only Two Names Remain czy też ostre gitarowe brzmienie, czy wręcz przysłowiową „łupankę” w Prison Fight.
Kiedy ta toporna hybryda orkiestrowego i atmosferycznego grania zaczyna powoli działać Bates takimi zagrywkami wrzuca w przenośni piasek między muzyczne tryby. Co gorsza po 300 i tym razem Tyler Bates przekroczył aż nadto cienką granicę między inspiracją, a plagiatem. W utworze Edward Blake / The Comedian nie tylko kopiuje styl, ale wręcz nuty Vangelisa z jego Łowcy Androidów, dokładniej genialny i klimatyczny utwór Blade Runner Blues. Inspirowanie się kultowym filmem i równie kultową ścieżką dźwiękową Greka nie byłoby samo w sobie niczym złym. Co więcej klimat Strażników zahaczający miejscami o neo-noir, w sumie aż się prosi o muzykę w stylu tej dzieła Ridley’a Scotta. Tyle, że Bates poza trochę szybszym tempem i wpleceniu gitary, nie dodaje nic od siebie. Przy Incepcji Hansa Zimmera, też dało się słyszeć inspiracje Vangelisem, ale nie trudno było mówić o tak bezczelnej kopii. A zresztą skoro już o Niemcu mowa, to i odniesień do jego twórczości nie mogło zabraknąć.

Przy całej krytyce i wadach, jakie daje uwydatnia nam płyta, jakimś cudem score Tylera Batesa odnajduje się w obrazie. Trudno powiedzieć, aby muzyka (nie piosenki) często wybijała się na pierwszy plan, ale podłożona jest bez zarzutu. Ba, nawet eklektyzm nie raz tak bardzo jak na krążku, a zapożyczenia innych twórców z Vangelisem na czele brzmią dobrze (może też dlatego, że to są właśnie zapożyczenia?). Oczywiście dopóki się o nich zbytnio nie rozmyśla. Plus czasami prawdziwa twórczość Amerykanina daje pozytywnie o sobie znać. Czy we wspomnianych lirycznych i atmosferycznych kawałkach, czy też w samym finale z rytmicznymi It Was Me czy też All That Is Good. Szczególnie ten drugi utwór, gdzie znowu guitarviol daje o sobie pozytywnie znać wypada dobrze, w bardzo ważnym momencie w filmie, a i na płycie ma prawo się podobać.

Przyzwoita funkcjonalność w obrazie jak i te kilka momentów, to jednak trochę za mało, aby mówić o dobrej oprawie muzycznej. Choć nie można powiedzieć, że Tyler Bates się nie stara, w tym też mniej chlubnie powołując się na innych twórców. Czy też próbując opracować coś na miarę swojego własnego stylu z pogranicza orkiestry, rocka i elektroniki. Jednak pozostaje spory niedosyt i przekonanie, że jednak dałoby się inaczej umuzycznić ten obraz. Wraz z premierą Strażników na tle innych ścieżek dźwiękowych tamtego okresu, ta omawiana prezentowała się rzeczywiście ubogo i nieciekawie. Jednak patrząc teraz na wiele współczesnych score’ów do zasypujących nas adaptacji komiksów, ta Batesa nie zdaje się aż tak tragiczna jakby można było myśleć. Jest to jednak marne pocieszenie i aż prosi się zapytać: „Co się z nami stało? Co z muzyką filmową?”

Najnowsze recenzje

Komentarze