Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Marco Beltrami

Watcher, the (Obserwator)

(2000)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 12-08-2013 r.



Kiedy w roku 1996 Marco Beltrami wkraczał w szeroki świat muzyki filmowej (głównie dzięki kultowemu filmowi Wesa Cravena, Krzyk), nikt nie spodziewał się, że niespełna dwie dekady później będzie on jednym z wiodących kompozytorów kina akcji. Na ten czas wszystko wskazywało, że dobrze mu we wszelkiej maści horrorach, thrillerach i innych straszydłach, gdzie buduje się głównie napięcie, a nie steruje emocjami widza. Taki stan rzeczy trwał jeszcze przez kilka lat, a jednym z pierwszych wyłomów była ciekawa moim zdaniem ścieżka dźwiękowa do filmu Obserwator.

Niestety reżyserski debiut Joe Charbanica okazał się dużym falstartem i totalną klapą – tak artystyczną jak i finansową. Zrealizowany w retro-stylistyce, thriller akcji, z Keanu Reevesem w roli głównej, nie przypadł widowni do gustu głównie przez wzgląd na skliszowaną do granic możliwości fabułę. Osadzenie świeżo upieczonego Neo w roli psychopatycznego mordercy również nie zrobiło dobrej reklamy temu obrazowi. Na szczególną uwagę zasługiwał natomiast specyficzny, „telewizyjny” montaż, w którym, jak się okazało, doskonale odnalazła się również muzyka.

Nie chodzi mi bynajmniej tylko o to, co stworzył Beltrami. Na muzyczny wizerunek Obserwatora składają się bowiem również piosenki takich artystów jak Rob Zombie, czy Portishead, świetnie wpisujące się w gatunek i stylistykę obrazu. Całość zamyka natomiast klimatyczna, choć nie stroniąca od epickich fraz muzyka amerykańskiego kompozytora. Co ciekawe, walory tej partytury docenić można nie tylko w ramach obrazu do którego została ona stworzona. Przekładając te doświadczenia na indywidualny odsłuch okazuje się, że ścieżka dźwiękowa Beltramiego nie stroni od przyjaznej dla ucha tematyki, a połączenie orkiestrowego i elektronicznego brzmienia sięgającego koncepcją do lat 80-tych, przekłada się na ogólną estetykę tego tworu. Nie bez znaczenia pozostaje również forma prezentacji tego materiału na krążku. Niewiele ponad 40-minutowy album soundtrackowy wydany nakładem Varese Sarabande w zupełności wyczerpuje potencjał tej partytury, aczkolwiek nie ukrywa jej pewnych wad o czym poniżej…

Już pierwsze minuty spędzone przy rozpoczynającym krążek utworze Driven, pokazują, że muzyka z jaką przyjdzie nam się mierzyć będzie dosyć różnorodna. Z jednej strony otrzymamy bowiem patetyczne, wzniosłe frazy o dużym ładunku emocjonalnym i pięknym wokalem, z drugiej nie brakuje tu również klasycznego, budującego napięcie i dyktującego tempo akcji, siermiężnego grania. Instrumenty orkiestrowe bardzo często wspierane są przez bogate zaplecze brzmienia syntetycznego: różnego rodzaju efekty dźwiękowe lub proste bity wyznaczające rytmikę. Pod tym względem Beltrami raczej nie zaskakuje – wpisuje się w nurt modnych wówczas eksperymentów w zakresie ilustracji thrillerów akcji.



Po tym krótkim, ale dosyć intensywnym doświadczeniu nie trudno przylepić do kompozycji Beltramiego łatkę hałaśliwej i pozbawionej polotu muzyki. I pewnie by tak było, gdyby nie melancholijny temat Joela Campbella (Big For The Shrink) rozładowujący tę nerwową atmosferę. Powracał on będzie jeszcze kilkakrotnie w mniej lub bardziej subtelnych aranżach. Na szczególną uwagę zasługują utwory, gdzie budowana na „smutnych” smyczkach liryka wspierana jest przez partie chóralne (Face Down). Z jednej strony dodają one kompozycji bardziej dramatycznego wydźwięku, z drugiej świetnie oddają przygnębiającą atmosferę długich, panoramicznych ujęć z miejsc zbrodni. Nie najgorzej prezentuje się również zamykający album krótki utwór, Ghost Waltz. Jest on poniekąd muzyką źródłową zdobiącą scenę poprzedzającą pierwsze dokonywane na naszych oczach morderstwo.

Są to jednak tylko smaczki wyrywające nas z nie stroniącej od masywnego brzmienia, muzyki akcji. Muzyki uciekającej się do wielu stylizacji na podobne twory słyszane w filmach z lat 80-tych. Pewnego rodzaju wyłomem są gitary elektryczne zasłyszane u kolegów z Media Ventures. Powstały w wyniku tego miszmasz znajduje swoje zrozumienie w kadrach filmowych Obserwatora, na płycie natomiast jawi się jako kolejny spływający po słuchaczu eksperyment. Nie oznacza to rzecz jasna, że muzyka akcji zamyka się w serii atonalnych i wybuchowych fraz okraszonych rockowym graniem. Specyficzny montaż zrodził potrzebę stworzenia kilku bardziej rytmicznych utworów bazujących w głównej mierze na elektronice. Nie jest to żadne novum w karierze Amerykanina. Słuchając Search Montage przypomną nam się bowiem podobne w wymowie fragmenty z jego kultowej ścieżki do pierwszej odsłony Krzyku. Przedsiębranym środkom muzycznego wyrazu niedaleko również od lasowanej wówczas przez Jamesa Newtona Howarda stylistyki.

Niestety nadmiar elektroniki nierzadko „pożera” orkiestrę, sprawiając, że ścieżka dźwiękowa do Obserwatora zieje banałem. Dosyć niezrozumiały jest dla mnie również miks, który często spłaszcza niektóre elementy faktury do dźwięku mono. Być może kryła się za tym jakaś artystyczna przesłanka próbująca zarzucić pomost między quasi-anachroniczną stylistyką filmową, a dosyć nowoczesną ścieżką dźwiękową. W każdym razie nie jestem do końca przekonany co do słuszności podejmowania się takich zabiegów. Zdecydowanie odbijają się one na estetyce całości.

Nie są to jednak problemy, które odciągną nas od słuchania. Zaskakującym jest fakt, że muzyka Beltramiego znajduje złoty środek pomiędzy filmową funkcjonalnością, a ogólnie pojmowaną „słuchalnością”. Niewątpliwie pomaga w tym album Varese, który nie przeciąża nadmiarem niepotrzebnych treści, a dostarcza nawet kilku momentów wartych wielokrotnych powrotów. Jeżeli weźmiemy pod uwagę ciężar gatunkowy obrazu do którego powstawała ta partytura, to okazuje się, że jest to jeden z przyjemniejszych w obyciu soundtracków w dorobku Beltramiego.

Umiarkowanie, aczkolwiek polecam.


Najnowsze recenzje

Komentarze