Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Williams

War of the Worlds (Wojna Światów)

(2005)
3,0
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.
(Uwaga! Recenzja zawiera spoilery filmowe!)

Historia współpracy jednego z najwybitniejszych współczesnych reżyserów, Stevena Spielberga i kompozytora Johna Williamsa jest bardzo długa, sięgająca w swych początkach połowy lat siedemdziesiątych. Razem przez te 3 dziesięciolecia tworzyli mnóstwo filmów, które w większości przeszły na stałe do historii kina (Szczęki, E.T., Park Jurajski, Lista Schindlera, Szeregowiec Ryan etc.). Dzięki temu nazwisko kompozytora obiegło w krótkim czasie cały świat, a jego partytury charakteryzujące się niezwykłą inwencją tematyczną sprawiły, że stał się postacią kultową w branży i znalazł się na piedestale najlepszych współczesnych kompozytorów muzyki filmowej… Ten krótki wykład historii wywołuje sentyment wśród licznych fanów Williamsa, gdyż era jego sukcesów powoli dobiega końca.

“We wczesnych latach XXI wieku, nikt nie uwierzyłby, że nasz świat może być obserwowany przez inteligentne istoty, takie jak my…”

Tymi słowami rozpoczyna się najnowszy film wspomnianego wyżej twórcy, Wojna Światów. Oparta na książce H.G. Wellsa historia opowiada o inwazji obcych przybyszów na naszą planetę. Nie jest to pierwsza ekranizacja tej powieści. Dwie poprzednie powstały kolejno w 1953 i 1981 roku i nie da się tego ukryć, że są tandetnym typowym kinem klasy B. Dzieło Spielberga, wydaje się czym o wiele lepszym, posiada jednak kilka mankamentów i zgrzytów fabularnych niwelujących go z grona filmów bardzo dobrych.

O ile sam obraz jest nas w stanie zachwycić, to jego muzyka wywołuje już mieszane uczucia. Trzeba przyznać, że w połączeniu z filmem spełnia swój podstawowy obowiązek nie narzucając się i nie ekscytując także. Na płycie jednak ciężko przez nią przebrnąć. Tematyka? Tutaj zaczynają pojawiać się pierwsze problemy. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów Williams NIE STWORZYŁ żadnego konkretnego tematu do swojej partytury. Szkoda wielka, bo pisząc je zapewne podniósłby poziom całości. Niektórzy uważają ten zabieg za przejaw oryginalności. Czy oby na pewno ewidentne braki tematyczne możemy określać w ten sposób? Raczej nie… Pewną formą rekompensaty tych braków może być patetyczna przygrywka w wykonaniu trąbki pojawiająca się od czasu do czasu lub charakterystyczne smętne skrzypce budujące napięcie. Czy to jednak wystarcza? Zdecydowanie nie!

WotW to typowo filmowe rzemiosło Materiał jaki znajdziemy na płycie w większości przypadków jest asłuchalny. Przez godzinę atakowani jesteśmy mrocznym, trzeciorzędnym under i action score. Prostota konstrukcji i wykonania całości po prostu razi! Z ponad 120 osobowej orkiestry wyszczególniamy raptem kotły, talerze, troszkę smyczek, instrumenty dęte i fortepian. Spięte razem tworzą bardzo prostą, tendencyjną papkę dźwiękową, którą najprościej da się określić w następujący sposób: bęc, łup, trzask, trach i… koniec. Williamsowy action score, od kilku dobrych lat charakteryzujący się tym samym schematem budowy, teraz najzwyczajniej zaczyna nudzić. We wcześniejszych partyturach można było przymknąć na to oko, w tej jednak eksploatowany do granic możliwości staje się ciężkim orzechem do zgryzienia. Prawdę powiedziawszy po jeszcze znośnych (za sprawą ciekawie wkomponowanych chórów) utworach The Ferry Scene i The Intersection Scene cała reszta odpycha swoją przebrzmiałością i wyjątkową niesłuchalnością.

Wśród całego tego zgiełku i hałasu znajdziemy kilka bardzo sentymentalnych tracków. Są nimi Ray And Rachel, Refugee Status i The Separation of the Family. Chciałbym zwrócić szczególną uwagę na ten ostatni, gdzie raczeni jesteśmy spokojnymi wstawkami fortepianowymi łudząco przypominającymi te z A. I.. Uwagę przyciąga także The Reunion mający za zadanie wyprowadzadzić nas ze smętnego i mrocznego klimatu wprost do happy endowego rozwiązania finałowego. Pisząc prawie jednocześnie dwie partytury Williams nie uniknął pewnych analogii do Zemsty Sithów. Przykładowo, w końcowej części The Return to Boston usłyszymy idealnie skopiowaną końcówkę Battle of the Heroes. Innym przykładem będzie Reaching the Country z triumfalnym wyjściem a la Anakin’s Dark Deeds. Trochę to irytuje ale ostatecznie da się przeboleć mając na względzie owe zapracowanie kompozytora.

“Od momentu, gdy najeźdźcy przybyli, oddychali naszym powietrzem, jedli, pili… byli straceni. Zostali unicestwieni, gdy już wszelka broń ludzka zawiodła…”

Pewna era dla Williamsa dobiegła końca, era jego świetności, dominowania na rynku kompozytorów muzyki filmowej. To co było kiedyś jego domeną, stało się w krótkim czasie przekleństwem. Chodzi tu generalnie o tematykę i action score. Nie ukrywam, że tęskni mi się za Johnem lat siedemdziesiątych, osiemdziesiątych i początku dziewięćdziesiątych. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Szybko także dobiega końca kariera tego kompozytora. Jeżeli mógłbym, doradziłbym mu odłożenie na bok filmów akcji i zadomowienie się na stałe w lżejszym kinie. Być może Pamiętniki Gejszy okażą się czymś lepszym i przełamią złą passę. W każdym razie, Wojna Światów to najgorszy materiał jaki “wyprodukował” Williams od niepamiętnych czasów. Nie polecam.

Najnowsze recenzje

Komentarze