Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Paweł Pudło

Violemi: The Slave of Delusion

-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 08-04-2010 r.

Jednym z pierwotnych celów, jaki przyświecał powstaniu FilmMusic.pl, było promowanie muzyki filmowej. Ot zatem staramy się jak możemy, aby wywiązywać się z tej promesy. Niekiedy jednak zdarza nam się wyjść poza swoją alma mater, aby zaprezentować Wam coś ciekawego, choć niekoniecznie związanego ściśle z gatunkiem muzyki filmowej. Otóż kilkanaście dni temu w moje ręce wpadła kompozycja, Violemi, autorstwa Pawła Pudło – twór w gruncie rzeczy niefilmowy, ale błądzący gdzieś w okolicach brzmienia epickiej ilustracji muzycznej. Nie chcąc rozwodzić się nad ideą postania tej partytury, gdyż sam kompozytor doskonale uporał się z tym w wywiadzie udzielonym specjalnie redakcji FilmMusic.pl, pozwólcie, że z marszu przejdę do zaprezentowania wyników empirycznej konfrontacji z tym dziełem… Zaskakująco pozytywnych wyników!

Zanim otrzymałem od Pawła płytkę z całością kompozycji, zostałem przekierowany na oficjalną stronę projektu, gdzie odsłuchać można kilku „próbek” Violemi. Choć brzmią one imponująco (jak na skąpe doświadczenie młodego kompozytora), tak na dobrą sprawę niewiele mówią o istocie treści pracy. Dają jednak ogólne spojrzenie na język stylistyczny, jakim Paweł posłużył się do napisania Violemi. W zasadzie nie jest on skomplikowany i da się bardzo łatwo zracjonalizować spoglądając choćby na zachodnie trendy muzyczne w branży filmowej. Kompozytor sam zresztą przyznaje się do wielu inspiracji twórcami takimi jak Elfman, Powell, Davis… Oczywiście, poza tymi deklarowanymi, da się również usłyszeć pewne konotacje z dokonaniami Zimmera i Shore’a i do tego wrócę jeszcze w dalszej części tekstu, ale zacznijmy od początku…



No właśnie. Początek płyty może być nieco pretensjonalny, gdyż autor takowej daje nam popis swoich zdolności imitowania chłopaków z Immediate Music zajmujących się tworzeniem patetycznych ilustracji zwiastunów filmowych. Moim skromnym zdaniem można było obyć się bez tego przebrzmiałego wstępu, a jeżeli nawet, to o wiele lepszym rozwiązaniem byłoby zaprezentować „muzykę zwiastunową” w formie ciekawostki, czyli jako bonus kończący krążek. Właściwa część Violemi zaczyna się dopiero na utworze trzecim, czyli Childhood Land. Baśniowy charakter pierwszych fragmentów kompozycji idealnie odzwierciedlany jest w dobranych do jego muzycznej realizacji instrumentach – głównie sekcją smyczkową z dętą drewnianą na wsparciu. Sam temat wykonywany nań jest z kolei przyjemną melodią, która jednak w dalszej części kompozycji zdominowana zostanie przez inne, prężniej rozwijane przez kompozytora tematy. Pierwsze minuty Violemi to również pewnego rodzaju manifest Pawła dotyczący metodologii operowania środkami muzycznego wyrazu. Obok dramatu muzycznego pojawia się bowiem element liryczny, który od tej pory stanie się nieodzownym elementem historii Ani Osowskiej (autorki tekstów przyp. red.). Historii wyśpiewanej de facto przez dwoje wokalistów: Magdę Babiszewską i Krzysztofa Forkasiewicza. Ich umiejętność adaptacji (w szczególności tyczy się to Krzysztofa) do narzucanej przez kompozytora stylistyki i dynamiki muzycznej wprawi w zaskoczenie zapewne niejednego słuchacza. Prawdopodobnie nie mniej, aniżeli tendencje Pawła do zabawy konwencją.

Jednym z moich ulubionych tematów jest ten skonotowany z postacią Correna i jego skomplikowaną historią. Pełen smutku i żalu, budowany głównie na niskich skalach brzmieniowych, porywa się w kilku aranżacjach na mroczny, demoniczny wręcz patos. W tym miejscu ukłony należą się za utwór Corren’s Battle March, który zmiata swoją pomysłowością i wykonaniem wszystkie inne słyszane na albumie. Sam pomysł przeszczepienia na grunt stanowczego marszu orkiestrowego sprzężonego w sporadycznie pojawiające się odgłosy walk w tle, z tak dynamicznie zmienianą techniką wokalną (od deathmetalowego tzw. growlingu po dramatyczny śpiew) bardzo mnie zaskoczył, a w konsekwencji niesamowicie przypadł do gustu. Zdolności wokalne Forkasiewicza doskonale uwypuklane są również w dalszej części partytury. Partytury pełnej pasji i rozmachu, której nie powstydziłby się niejeden zachodni kompozytor muzyki filmowej.

Nie powstydziłby się, ponieważ tak jak wspominałem kilka akapitów wcześniej, Paweł umiejętnie posługuje się technikami wypracowanymi przez współczesnych mistrzów gatunku. Tu na tapetę brany jest między innymi Zimmer i jego umiejętność upraszczania epickich brzmień w służbie estetyzowania całości. Podążenie tą drogą nie zwolniło Pawła od prób eksperymentowania z bardziej wymyślnymi orkiestracjami, których to z kolei dostarczyć nam możne druga połowa partytury, mianowicie sekwencje akcji w Battle for Arstonaroth i No Return. Nawet wysługiwanie się tu bankami brzmień orkiestrowych nie narzuca się tu tak jak „zimmerowe” w co niektórych pracach Niemca. Wielki plus zatem za aranże i dobre miksy, które docenić można także w dołączonych do płyty bonusowych kawałkach prezentujących instrumentalne wersje kluczowych utworów.

Oczywiście nie jest to praca na wskroś doskonała. Zresztą mało takowych na rynku muzycznym, bo jeszcze się taki nie urodził, co by… 😉 Poza często popełnianym grzeszkiem przywdziewania masek swoich muzycznych idoli, Violemi wydaje się bardziej koncepcjonalnym tworem aniżeli w pełni rozwiniętą kompozycją. Po wysłuchaniu końcowej suity rodzi się przekonanie, że z uniwersum Arstonarothu byłoby można wycisnąć o wiele więcej, tak muzycznie jak i lirycznie. Nie mi jednak polemizować z artystyczną wizją merytorycznych twórców tego ciekawego świata. Kwestią mogącą rodzić pewne pytania jest również forma przekazu treści. Poniekąd rozumiem decyzję rozpisania wszystkiego na język angielski, wszak utwór staje się w ten sposób towarem eksportowym, niemniej ciekaw jestem jak całość prezentowałaby się, gdyby partie wokalne wykonywane były w języku polskim. Czy nadałoby to Violemi nowej jakości? Kto wie?

Ot takie drobnostki, które w gruncie rzeczy giną gdzieś pomiędzy masą wrażeń jakie tak na dobrą sprawę serwuje nam Violemi. Tak epickiej i elektryzującej ścieżki quasi-filmowej na polskim rynku ze świecą ino szukać. Równie zaskakujące wydaje się to, że jej autorem jest człowiek właściwie anonimowy dla znacznej większości miłośników gatunku. Czyżby rodzący się talent? Mam nadzieję! Tymczasem trzymam kciuki, by Violemi zainteresowała się jakaś wytwórnia. Taka kompozycja zasługuje wszak na oficjalne wydanie!

P.S. Ocenie muzyki na płycie poddaję tylko utwory wchodzące bezpośrednio w skład kompozycji z pominięciem bonusów.

Pod tym linkiem znajdziecie oficjalną stronę projektu Violemi, gdzie dowiecie się o nim więcej.

Najnowsze recenzje

Komentarze