Cicha, niepozorna melodia wygrywana przez dęte drewniane na tle przeciągłych smyczków z wolna przechodzi w muskularne akordy blach, anonsując antybohatera. Nerwowe smyczki kontrapunktowane kolejnymi sekcjami całej orkiestry zapowiadają z kolei jeden z dramatyczniejszych rozdziałów w historii USA oraz jego eksploatację przez władzę. Fortepianowa aranżacja pierwszego utworu odnosi się do intymniejszej, rodzinnej części spektaklu, a jazzujące szaleństwo punktuje lekki i dynamiczny ton filmu. W ten sposób pierwsze osiem minut albumu z soundtrackiem Vice Nicholasa Britella zawiera wszystko to, czego możemy się spodziewać w dalszej części.
Świetny film Adama Mckaya skupia się na dojściu do władzy i rządach Dicka Cheneya, wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych za czasów administracji George’a Busha. Mimo, że duża część historii przypada na najczarniejszy dla współczesnej Ameryki rozdział, czyli 11 września i wojny w Iraku i Afganistanie, Mckay idealnie balansuje między dramatem i komedią, nadając całości zaskakująco lekkiego tonu. Pod wieloma względami, choćby montażu i narracji, obraz można porównać do Big Short na sterydach. Znaczącą różnicę stanowi jednak muzyka, którą do obu filmów skomponował Nicholas Britell.
Podczas gdy w Big Short soundtrack stanowił niepozorne tło, a jedynym wybijającym się utworem był Lewis Ranieri, Vice jest w zasadzie symfonicznym freskiem współczesnej historii USA. Jak mówił sam kompozytor, właśnie ze względu na wagę przedstawianej historii zdecydowano się na ten typ ilustracji. I choć album daleki jest od prezentowania typowej dla symfonii czteroczęściowej budowy, to jednak tytulatura wielu utworów, nawiązująca do terminologii muzycznej, a nie filmowej, mocno ten autonomiczny i neoklasyczny charakter muzyki podkreśla.
Nie oznacza to jednak, że album ogranicza się do pompatycznej dramaturgii – wiele utworów jest stylizowanych na muzykę rozrywkową z pogranicza funku i jazzu (co pomaga też orientować się w czasie akcji opowiadanej niechronologicznie historii), wiele scen zostaje też zilustrowanych mocno parodystycznie (Dick’s Heart Is Healthier Than Ever). Również sam heroiczny temat Cheneya nabiera mocno ironicznego dźwięku, zarówno dzięki zestawieniu z postacią, jak i samemu tytułowi. Co więcej, kompozytor mówił, że ze względu na sam charakter postaci i jej działania starał się, by każdy utwór zawierał niepasujące, fałszywe dźwięki.
Soundtrack ten stanowi popis nie tylko ilustratorskiej inteligencji Britella, ale także jego maestrii technicznej. W czasach, gdy symfoniczno-orkiestrowa oprawa jest zarezerwowana raczej dla filmów fantasy i space opery, oparty na faktach dramat polityczny z takim scorem to prawdziwy ewenement. Kompozytor wykorzystuje tu typowe dla tego gatunku elementy americany z solową trąbką, jednak stanowią one jedynie małą część partytury. Najdramatyczniejsze wydarzenia, często związane z działaniami wojennymi, zilustrowane zostały Williamsowskimi fugatami, w wielu utworach kompozytor wykorzystuje też polirytmię, czyli kontrastowanie ze sobą linii melodycznych opartych o dwa różne podziały rytmiczne. Całości dopełniają elementy pastiszu, i oczywiście świetne, dynamiczne kawałki na big band.
W zasadzie trudno znaleźć godne punktowania wady tego score’u. Jedyne, co można wytknąć Britellowi, to brak subtelności w charakteryzacji George’a Busha, co jednak jest bezpośrednim następstwem filmu, w którym czterdziesty trzeci prezydent Stanów Zjednoczonych jest jedyną odartą z jakiejkolwiek niejednoznaczności postacią i zostaje przedstawiony jako kompletny idiota. Score Britella aż nadto to podkreśla “głupkowatą” aranżacją jednego z motywów na klarnet. Jest to jednak detal ginący w całości błyskotliwej ilustracji.
Vice to zaskakująca ilustracja niewiele mniej zaskakującego filmu. McKay i Britell pokazali, że nie lubią odtwarzać nudnych schematów i krępować się sztywnymi ramami gatunku, dostarczając widzom i słuchaczom eklektyczne szaleństwo. Trudno znaleźć score do dramatu politycznego tak umiejętnie unikającego sztampy, a wręcz nią się bawiącego, idealnie balansującego dramaturgię i komizm. Trudno powiedzieć, czy soundtrack ten lepiej spisuje się w filmie, czy też jako autonomiczna muzyka, bez dwóch zdań jest to praca z topowej półki. Pozostaje jedynie czekać na kolejną współpracę obu panów.