Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Harry Gregson-Williams

Unstoppable (Niepowstrzymany)

(2010)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 26-12-2010 r.

Niepowstrzymany zdaje się być Harry Gregson-Williams w swej współpracy z Tonym Scottem, trwającej od czasów Wroga publicznego. Wiele było w historii kinematografii duetów reżyser-kompozytor, która przynosiła znaczące korzyści obu stronom, dzięki czemu zyskiwaliśmy świetne filmy i znakomite soundtracki. Ale ta dwójka zdecydowanie się do nich nie zalicza. Scott, który swoje najlepsze filmy kręcił chyba na przełomie lat 80. i 90. (z paroma może wyjątkami później) w Unstoppable zagłębia się jeszcze bardziej w swą, zapewne podobającą się wielu młodym widzom, manierę superszybkiego montażu rodem z teledysków, naprzemiennie przyspieszanych i spowalnianych ujęć, nagłych zbliżeń i wszelkich innych ulubionych znaków charakterystycznych. Problem w tym, że stosując te same triki w scenach akcji i w dialogach, sprawia, że te pierwsze tracą na widowiskowości, a co gorsza zagłębiwszy się w swoje sztuczki reżyser zapomina o fabule i bohaterach. Ta pierwsza, choć inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, zapełnia się banałami i totalnymi nieprawdopodobieństwami wprost proporcjonalnie do prędkości uciekającego pociągu, zaś jeśli chodzi o tych drugich, to są nudni, schematyczni i jak zwykle jeden to Denzel Washington.

Wszystko byłoby do zaakceptowania, bo niech sobie Scott kręci swoje banalne, miałkie akcyjniaki, skoro jest na takie popyt, tylko niestety do poziomu jego filmów dostosowuje się, a nawet schodzi zdecydowanie poniżej (przykład mieliśmy rok wcześniej przy katastrofalnej ścieżce do Taking of Pelham 1 2 3) jego nadworny kompozytor. Gregson-Williams cieszył się swego czasu opinią jednego z najzdolniejszych podopiecznych Zimmera z MV/RCP. Jego początek współpracy ze Scottem wprawdzie nie wszystkim przypadł do gustu, ze względu na specyfikę stylu, jaki dla tego reżysera przyjął z dużą ilością nowoczesnej elektroniki, którą łączył z orkiestrą i wokalami, jednakże trzeba powiedzieć, że w takich pracach jak Man on Fire czy Spy Game było coś nowego, coś eksperymentatorskiego, dobrze sobie także ta muzyka radziła w filmach. Od tamtej pory współpraca Gregsona-Williamsa ze Scottem zdała się utknąć w martwym punkcie. Kompozytor powiela wciąż te same idee, te same brzmienia i sample, jego ścieżki są strasznie przewidywalne i anonimowe, niewybijające się w obrazie, bo ani nie posiadające wyróżniających je elementów, ani nie wyeksponowane przez reżysera, ginące w potoku efektów dźwiękowych.

Niepowstrzymany dokładnie wpisuje się w to, co powyżej napisałem i choć w porównaniu do Metra strachu słychać wyraźną poprawę, to wciąż jest to ścieżka wysoce niesatysfakcjonująca, przeznaczona tylko dla najbardziej zatwardziałych fanów kompozytora (pewnie z myślą o nich La-La Land Records wypuściła partię 200 płyt z okładką podpisaną przez Gregsona-Williamsa). Na płycie dominuje elektronika, do której Brytyjczyk dorzuca gitary elektryczne, partie wygrywane na (a jakżeby inaczej: elektrycznych) smyczkach, do tego standardowy zestaw sampli oraz różnego rodzaju metaliczne dźwięki wykreowane przez syntezatory, nad programowaniem których ślęczeli przeróżni pomagierzy z zespołem Hybrid na czele. Próżno w tym wszystkim szukać jednak jakichś innowacji, jakichś dźwięków definiujących soundtrack i film, czegoś wyraźnie nawiązującego do tematyki obrazu Scotta. Ot, często jest to po prostu elektroniczna łupanka, która mogłaby równie dobrze ilustrować pierwszy lepszy film akcji. Zawodzi kompletnie action-score, ograniczający się do monotonnych rytmów, pozbawiony jakichkolwiek emocji. Z tymi ostatnimi jest nieco lepiej w sferze lirycznej czy dramatycznej. Dwa główne tematy, jakie serwuje nam kompozytor już na początku score (ten złożony z trzynutowych fraz w Stanton, PA oraz ten wygrywany przez klawisze we Frank Barnes) wnoszą do filmu odrobinę ciepła i emocjonalności. Niezbyt głęboki te emocje, ale zawsze jakieś. Najwyraźniej film innych nie potrzebował, bo radzą sobie w nim te dwie melodie całkiem znośnie. Gdyby jeszcze były choć trochę bardziej chwytliwe…

Po Taking of Pelham 1 2 3 bałem się, że kolejna praca Gregsona-Williamsa dla Tony’ego Scotta będzie co najmniej równie koszmarna. Na szczęście nie jest tak źle, najwyraźniej rok wcześniej kompozytor osiągnął swój najniższy możliwy pułap. Teraz ani nie wykłada się w filmie, gdzie nawet jeśli znaczna część jego muzyki zostaje zepchnięta do roli niewybijającego się dźwiękowego pejzażu, albo ogranicza się do nadania szybkiemu montażowi jakiegoś tam muzycznego rytmu, to przynajmniej nie irytuje. Warto zwrócić uwagę, że gdzieniegdzie w filmie ostały się – o czym informują choćby napisy końcowe – fragmenty Aliens v. Predator: Requiem Briana Tylera, które to pewnie robiły za temptrack (czy to dlatego fragment Not a Coaster dziwnie kojarzy mi się z muzyką z Predatora?). Na płycie z kolei przy odrobinie dobrej woli i samozaparcia daje się przesłuchać za jednym razem, może ze względu na fakt zaledwie 40 minut, choć prawdę mówiąc, wyrzucenie jeszcze kilku fragmentów byłoby tylko z pożytkiem dla albumu. Cóż jednak z tych rzekomych pozytywów, które tak naprawdę są przecież wymaganym minimum przyzwoitości dla każdego soundtracku, a nie wartą podkreślania zaletą. Unstoppable to wtórna, miałka kompozycja z jedynie przyzwoitymi momentami, która pokazuje jak bardzo zagubił się w tej współpracy z Tonym Scottem zdolny podobno brytyjski kompozytor. Ścieżka kariery, którą Gregson-Williams sobie obrał zdaje się prowadzić donikąd, zatem dobrze by było, by ktoś go faktycznie powstrzymał.

Najnowsze recenzje

Komentarze