Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ramin Djawadi

Unborn, the (Nienarodzony)

(2009)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 16-04-2009 r.

Młody kompozytor Ramin Djawadi za swoje dokonania z roku 2008, zwłaszcza za Iron Mana, zebrał spore cięgi od krytyków muzyki filmowej. W głosowaniu redakcji Filmmusic.pl protegowany Hansa Zimmera stoczył heroiczny bój z Tylerem Batesem i duetem Kloser & Wanker, by ostatecznie zwyciężyć w klasyfikacji na najgorszy score. Ledwo rozpoczął się rok 2009, a Djawadi już zasygnalizował chęć powtórzenia swego wątpliwego „sukcesu”.

Trzeba jednak przyznać, że David S. Goyer, reżyser filmu Nienarodzony postanowił Djawadiemu nieco zadanie ułatwić. O ile bowiem blockbuster o przygodach superbohatera stanowi dość wdzięczny temat dla kompozytora ścieżki dźwiękowej i chyba faktycznie trzeba trochę antytalentu, by go zmarnować, o tyle gdy mizerny horror otrzymuje mizerną ilustrację, nikogo to nie zaskakuje. A obraz The Unborn mizerny jest niestety strasznie. Twórcy chyba zdawali sobie z tego sprawę, bo widzów do kin próbowali przyciągnąć jedynie poprzez pokazanie na plakacie kształtnych pośladków odtwórczyni głównej roli – Odette Yustman. I gdyby jeszcze owa aktorka eksponowała w filmie nieco więcej wdzięków, to może faktycznie warto by było dać się skusić i przeboleć męczącego się w tym filmie Gary’ego Oldmana, zdającego się pytać „Co ja tu, u diabła, robię?”. Swoją drogą żałować można, iż Lakeshore Records wydając soundtrack z Nienarodzonego nie wykorzystało wspomnianego plakatu na okładce. Nieszczęśnicy, którzy weszli w posiadanie albumu, mieliby przynajmniej coś na pocieszenie.

No, dobrze, celowo nieco przesadziłem. Nie wszystko przecież na płycie jest takie fatalne. Ba, zaczyna się zupełnie obiecująco, bo tytułowy utwór po krótkim wstępie prezentuje niezły rytmiczny motyw z atmosferycznym żeńskim wokalem w tle. Wszystko to może trochę w klimatach dawniejszego Zimmera, jeszcze tego lżejszego, mniej napuszonego, w każdym bądź razie jak na Djawadiego to i tak więcej, niż można by oczekiwać. Kolejna ścieżka – The Glove powtarza wcześniejszy temat w zdecydowanie innej, bardziej stonowanej i mrocznej, a co za tym idzie niestety mniej ciekawej, aranżacji. Aby pozostać przy jako tako pozytywnych aspektach soundtracku, przeskoczę w tym miejscu od razu do utworu czwartego oraz do dwóch ostatnich fragmentów. Twins budują napięcie za pomocą systematycznie zwiększanej dynamiki elektronicznego rytmu. Sefer-Ha-Marot po w miarę przyzwoitej sekwencji akcji przedstawia dramatyczną kulminację na smyczki, szkoda tylko, że najpewniej samplowane lub po mediaventures’owsku elektronicznie ubarwiane. Natomiast wieńczący score Casey powraca do głównego tematu, tym razem w wersji na fortepian wspomagany raczej zbędnym elektronicznym tłem.

Opisane wyżej utwory tak naprawdę są zaledwie znośne (z wyjątkiem może faktycznie solidnego The Unborn) i wymieniłem je tylko dlatego, iż wybijają się in plus ponad całą resztę. Nie jest to wszakże wielkim wyczynem, zważywszy jaki poziom owa reszta prezentuje. Bezbarwne, wyprane z emocji tekstury od czasu do czasu urozmaicane kliszowymi rozwiązaniami typowymi dla horrorów, mającymi w samym obrazie dodatkowo wystraszyć widza. Niektóre utwory zdają się być wrzucone na płytę zupełnie bez celu, a najlepszym przykładem takich jest Jumby Wants To Be Born Now, kiedy to po minucie tak cichego, że ledwie słyszalnego ambientu, nagle pojawia się kilka głośniejszych elektronicznych dźwięków. Od biedy można doszukać się sensu tworzenia czegoś takiego pod film, choć i tego typu ilustracyjne fragmenty można pisać o wiele ciekawiej, ale kto wpadł na pomysł umieszczenia tego na płycie? I niestety nie jest to odosobniony przypadek. Poza takim właśnie ambientem w środkowej części albumu znajdzie się też parę fragmentów, w których coś się dzieje. Niestety pod względem muzycznym owo „coś się dzieje” jest równie daremne, jak cała reszta i ogranicza do wtórnego i chaotycznego action-score, wśród którego ciężko wyłowić cokolwiek wartościowego. Na dodatek odnoszę wrażenie, że Djawadi pisał nieco pod temp-track, którym w przynajmniej kilku fragmentach mógł być score Javiera Navarrete z Luster. Utwór Breakin Mirrors przypomina Extending Mirrors z tego drugiego soundtracku, zaś The Doorway’s OpenEscape. Oczywiście o ile Navarrete miał tam sporo intrygujących pomysłów i z powodzeniem korzystał z muzyków Praskiej Filharmonii, o tyle Djawadi tworzy jedynie coś na kształt kiepskiej podróbki.

Prawdą jest, że nie darzę szczególną estymą fabryki ścieżek dźwiękowych znanej jako Remote Control i jej wyrobników, a o samym Djawadim mam podobne zdanie jak chyba większość, jednak starałem się podejść do Nienarodzonego bez żadnych uprzedzeń w stosunku do kompozytora czy stylu, jaki do tej kompozycji przyjął. Byłbym wielce rad gdyby młody podopieczny Zimmera stworzył dzieło godne uwagi, ale on najwyraźniej nie jest w stanie. Nie chodzi tu wcale o to, że to jest muzyka do horroru, która na płycie rzadko bywa atrakcyjna i na obronę Djawadiego można by w tym miejscu przywołać Davida Julyana, którego partytury na krążkach w znacznej mierze nie dają się słuchać. Tyle, że Julyan ma swój styl, swój pomysł na muzykę, który realizuje, potrafi też kapitalnie budować klimat i napięcie filmu. Twór Djawadiego w obrazie prezentuje się w najlepszym razie przeciętnie, choć jest prawdą, że Nienarodzonego pewnie nie uratowaliby Jerry Goldsmith czy Christopher Young w najlepszych latach i razem wzięci. Kiepskie to jednak usprawiedliwienie dla kompozytora, bo wspomniani panowie do horrorów klasy B potrafili komponować może nie wybitne, ale na pewno interesujące, przemyślane i w jakimś stopniu atrakcyjne dla słuchacza partytury. Raminowi Djawadi’emu niestety wiele do nich brakuje i musi to znaleźć odzwierciedlenie w końcowej nocie tej ścieżki dźwiękowej. Jeden przyzwoity utwór to zdecydowanie za mało. Szukacie dobrej muzyki z horroru? U Djawadiego jej nie znajdziecie.

Najnowsze recenzje

Komentarze