Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

U.S. Marshals: The Deluxe Edition (Wydział pościgowy)

(2020)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 05-07-2020 r.

Muzyka Jerry’ego Goldsmitha starzeje się jak dobre wino. Choć początkowo wywoływać może mieszane uczucie, a nutka smaku kojarzyć nam się może z mnóstwem analogicznych produktów, to jednak z biegiem lat dojrzewa, odkrywając wszystkie swoje walory. W długiej, blisko półwiecznej karierze Amerykanina sporo jest takich prac i któż by przypuszczał, że z nutką sentymentu wspominał będę również schyłkowy etap tej twórczości. Szczególnie w kontekście tak niepozornego projektu, jakim był Wydział pościgowy (U.S. Marshals).


Thriller sensacyjny Ścigany traktujący o niesłusznie oskarżonym o zabójstwo, Richardzie Kimble (Harrison Ford) oraz ścigającym go Samie Gerardzie (Tommy Lee Jones), okazał się wielkim sukcesem komercyjnym i artystycznym. Nie dziwne więc że studio Warner Bros. próbowało odciąć kupony od tego sukcesu. Pierwotną ideą było stworzenie bezpośredniego sequela, ale w toku prac nad scenariuszem wyklarowała się inna koncepcja. Mianowicie postanowiono nakreślić podobną historię, w ramach której po raz kolejny do akcji miałby wkroczyć tytułowy wydział pościgowy. Do swojej kultowej roli powrócił więc Jones, a w roli antagonisty osadzono Wesleya Snipesa. Formuła i droga jaką podążą fabuła była mniej więcej taka sama, więc o żadnym zaskoczeniu nie było większej mowy. A skoro tak, to nie było również mowy o powtórzeniu spektakularnego sukcesu poprzedniej części. W gruncie rzeczy Wydział pościgowy okazał się poprawnie skonstruowanym akcyjniakiem, po którym widz dosyć szybko mógł przejść do porządku dziennego. I wydaje się, że wszystkie elementy tego filmowego przedsięwzięcia pracowały na takowy stan rzeczy, również muzyka.



Ścieżkę dźwiękową do Ściganego – skądinąd bardzo dobrą i zaliczaną do kanonu gatunku – skomponował James Newton Howard. Zatem nie byłoby zaskoczeniem gdyby poproszono go do zilustrowania Wydziału pościgowego. Stojący za kamerą Stuart Baird miał jednak zupełnie inną wizję oprawy muzycznej. A osobą, która doskonale rozumiała to, czego potrzebuje reżyser był Jerry Goldsmith. To właśnie ten kompozytor napisał ścieżkę dźwiękową do reżyserskiego debiutu Bairda, Krytycznej decyzji. Niemniej historia współpracy tych dwóch panów sięga jeszcze końcówki lat 70., kiedy Stuart rozkręcał swoją karierę jako montażysta filmu Omen. Specyficzne podejście do rzemiosła wykształciło w nim analogiczne poczucie rytmu, w którym idealnie zdawał się odnajdywać właśnie Jerry Goldsmith. I mimo, że Krytyczna decyzja nie należała do najznamienitszych odsłon w karierach obu panów, to jednak pod względem strukturalnym i funkcjonalnym spełniała ustalone założenia. Czy Wydział pościgowy kontynuował tę passę?



W głównej mierze tak. Bo i tym razem podejście kompozytora opierało się na założeniach, by minimalizować udział muzyki w opowiadaniu filmowej historii. Mamy więc ponad dwugodzinne widowisko w którym tylko połowa liczyć mogła na muzyczne wsparcie. Niekoniecznie w sferze dramaturgicznej czy emocjonalnej, bo Baird z Goldsmithem zgodnie stwierdzili, że najlepiej poradzą sobie z tym sami aktorzy. Pozostawały więc dosyć gęsto dawkowane sekwencje akcji i budujące napięcie sceny ukazujące proceduralne działania tytułowych stróżów prawa. Oszczędność w dawkowaniu tyczy się nie tylko ilości wybrzmiewającej muzyki, ale i wykorzystanych środków do jej stworzenia. Spoglądając na całość partytury nie sposób nie odnotować, że podstawą są charakterne, mocne uderzenia w klawisze fortepianu potęgowane wyznaczającymi tempo, militarystycznymi perkusjonaliami. Wprowadzenie pomiędzy te dwa elementy tematu przewodniego wykonywanego przez sekcję smyczkową lub dęciaki jest tylko wymówką do przykręcania dramaturgicznej śruby. Spoiwem łączącym te instrumenty jest natomiast pulsująca, jak zwykle lekko-anachroniczna elektronika, zrywająca z organiczną wymową pracy. Paradoksalnie dzieje się więc całkiem sporo, ale w finalnym rozrachunku nie ma to realnego przełożenia na szczelne wypełnianie przestrzeni dźwiękowej. Wręcz przeciwnie. Goldsmith pozostawia całkiem sporo miejsca na mokry, skąpany w głębokim pogłosie miks. Wszystko to idealnie splata się z wielkimi sceneriami, w jakich rozgrywa się akcja. I można by się było tym lekko zachwycić, gdyby nie pewien drobny szczegół. Takich kompozycji Jerry Goldsmith ma swoim dorobku na pęczki. Można zaryzykować stwierdzenie, że ostatnie lata funkcjonowania w branży zrodziły w nim pewien dystans, z jakim podchodził do kina akcji. I niestety ten dystans przekłada się również na powielanie pewnych tematyczno-stylistycznych schematów. Wydział pościgowy jest bowiem cieniem tego, do czego w przeciągu kilkudziesięciu lat Amerykanin nas przyzwyczaił.


Idealnym tego odzwierciedleniem był album soundtrackowy który wyszedł w okolicach premiery filmu. Słuchowisko, na którym wielu recenzentów nie pozostawiło suchej nitki ukazało się nakładem Varese Sarabande i serwowało odbiorcy tradycyjne dla analogicznych wydawnictw tego okresu, półgodzinne doświadczenie muzyczne. Składało się ono głównie z najdłuższych i najbardziej charakternych fragmentów, więc o jakimkolwiek opowiadaniu historii nie było mowy. Jakiej zresztą historii, skoro dziewięć zaprezentowanych utworów podążało tym samym w strukturze i brzmieniu, szlakiem muzycznej akcji? O tym swojego czasu w swojej recenzji pisał Paweł Stroiński. Faktem jest, że blisko połowa materiału, która odpowiedzialna była za skuteczne budowanie napięcia została pominięta na oficjalnym albumie. Dopiero rozszerzenie opublikowane w roku 2020 skutecznie rozprawiło się z tymi brakami. Krążek opublikowany w ramach klubowej serii The Deluxe Edition objęty został limitem wynoszącym 3 tys. kopii. Jednakże biorąc pod uwagę całokształt, można przypuszczać, że nakład ten będzie dosyć długo schodził z magazynów wytwórni.



Uprzedzając pytania odnośnie zawartość niepublikowanego wcześniej materiału i jego „świeżości” w stosunku do tego, co już doskonale znamy, odpowiem krótko: nihil novi. Mimo dorzucenia do stawki trzydziestu nowych kawałków, to niewiele one zmieniają w ogólnym wyobrażeniu treści. Poza oderwanymi od narkotycznie (czasami nawet sennie) budującymi klimat suspensu i akcji, utworami, na palcach u jednej ręki można policzyć fragmenty ubogacające zaplecze melodyczne. Wśród nich króluje skąpany w patetycznej wymowie The Pen (temat powtarzany kilkakrotnie na przestrzeni całego soundtracku) oraz suita z napisów końcowych, gdzie wszystkie pomysły grupowane są w ramach siedmiominutowego kawałka. Cała magia dzieje się pomiędzy… Jaka magia? Ta, która sprawia, że ścieżki dźwiękowe Goldsmitha, mimo względnej monotematyczności i powtarzalności w formie, wydają się bardzo spójne. Underscore’owe przerywniki okazały się skutecznie nie tylko w ładowaniu akumulatorów przed kolejną porcją dynamicznej akcji, ale i wyznacznikiem pewnej struktury, o jaką po wysłuchaniu oryginalnego albumu nie można było posądzać Wydziału pościgowego. Jasne, że w zderzeniu z wylewnym czasem prezentacji ociera się to dosyć niebezpiecznie o nudę, ale mimo wszystko jest to moim zdaniem lepsze słuchowisko niż to oferowane nam w momencie premiery filmu.



Tylko kto tak naprawdę może czerpać bezwarunkową przyjemność z odkrywania tych wszystkich detali omawianej tu pracy? Na pewno nie statystyczny miłośnik muzyki filmowej, który pokręci nosem na mało inspirującą treść. Prawda jest taka, że to po prostu goldsmithowski średniak do którego „miętę” poczują tylko najbardziej oddani jego muzyce miłośnicy. Może również fascynaci takich ascetycznych, skrojonych na miarę filmowych potrzeb, opraw muzycznych. Posłuchać warto, ale zachwytu nie oczekujmy.

Najnowsze recenzje

Komentarze