Gdy Michel Legrand zabiera się za kino kostiumowe, można być pewnym, że do finalnego rezultatu wkradnie się pierwiastek nieszablonowości. Można też być pewnym, o ile czas akcji filmu na to pozwala, że kompozycja nie obejdzie się bez ukochanych przez Francuza barokowych ozdobników, w szczególności fug i rozmaitych instrumentów dawnych. Doskonałym przykładem tej receptury jest recenzowany poniżej, podwójny album Universal France.
Jeśli chodzi o The Three Musketeers (Trzej muszkieterowie, 1973), jest to bez wątpienia jedna z najbardziej brawurowych i energetycznych ścieżek przygodowych swoich czasów. Najsłynniejsza powieść Alexandre’a Dumasa doczekała się pełnej wigoru, efektownej adaptacji autorstwa Brytyjczyka Richarda Lestera – dynamika filmu i płynąca z niego witalność zaraziły Legranda olbrzymim entuzjazmem. Kompozytor miał tylko 2 tygodnie na napisanie ilustracji muzycznej, ale jak wielokrotnie podkreślał, krótkie terminy wyzwalają u niego największą kreatywność. Od reżysera otrzymał jedną wskazówkę: instrumenty z epoki mógł zastosować tylko pomocniczo.
W myśl powyższych wytycznych, Legrand sięgnął po uwspółcześnione brzmienie orkiestry symfonicznej, do której dokoptował dudy, klawesyn oraz rozmaite flety i piszczałki z epoki. Efekt finalny cechuje nowoczesność, ale i wyczuwalny posmak historycznego kontekstu – muzyczny XVII. wiek odzywa się tu i ówdzie jako delikatne muśnięcie kompozytorskiego pędzla lub ozdobnik przełamujący symfoniczną rutynę. Efektownym przykładem połączenia dwóch odległych historycznie epok jest utwór Four abreast (if you’ll pardon the expression), w którym wspaniały temat dramatyczny (zaczerpnięty z drugiego aktu Aidy Verdiego) przerywany jest prześmiewczymi wtrąceniami w postaci solówek na dudach. Rezultat bywa dość szokujący – i na pewno komplikuje w pewnym stopniu odsłuch – ale dobrze podkreśla przymrużenie oka, z jakim Legrand traktuje przyjęte założenia stylistyczne.
Krążek Universal France prezentuje w niezmienionej formie (oczywiście za wyjątkiem nowego masteringu) program, który w latach 70-tych francuski kompozytor opracowal na potrzeby edycji winylowej. Pod względem produkcyjnym jest to robota wręcz modelowa: Legrand mistrzowsko przetasowuje akcję i lirykę, pozwala słuchaczowi odetchnąć przed każdą erupcją symfonicznej potęgi. A pod tym względem Trzej muszkieterowie są kompozycją naprawdę monstrualną – francuski twórca nie szczędzi sekcji dętej, co przemienia finał ścieżki (Three’s Company But Four Will Cost You Extra) w niekończącą się serię fanfarowych crescend. Również wcześniejsze sekwencje przygodowe (Foiled Again, Dirty Business In The Dirty Laundry) imponują – a miejscami wręcz wycieńczają – swoją intensywnością, jak gdyby Legrand wykorzystał w muzyce akcji wszystkie środki przysługujące mu z muzycznego budżetu produkcji. Epickie, marszowe tematy zdobiące Muszkieterów nie należą ani do klasyków muzyki filmowej, ani do najlepszych osiągnięć francuskiego kompozytora – czuć jednak, że ich funkcja jest tutaj podrzędna, że uporządkowują jedynie wystawną fakturę ścieżki i że to właśnie faktura pełni rolę pierwszoplanową.
Jak to zwykle u Legranda bywa, nie brakuje emocji i wzruszeń we fragmentach lirycznych. Szczególnie urokliwy jest pod tym względem miłosny temat dla Anny Austriaczki i księcia Buckinghama (To love a queen), delikatny, szlachetny i idealistyczny. Bardzo dobrze prezentują się również fragmenty kameralne, w których silniej odzywają się kostiumowe stylizacje – zaletą twórczości Legranda jest jednak to, iż quasi-historyczna maniera nigdy nie niesie u niego znamion sztuczności. Nawet daleko posunięta imitacja (np. ilustracja do Kochanków roku drugiego Rappeneau) zachowuje teraźniejszy substrat, nie jest wyłącznie suchą, techniczną wprawką. Trzej muszkieterowie w swoich momentach rodzajowych pobrzmiewają przyjemną dla ucha, stylistyczną lekkością, której obcy jest wyniosły, muzealny akademizm (A round and round).
Przynależność ścieżki Legranda do innej epoki dostrzec można jedynie na płaszczyźnie muzyki filmowej – w kolejnych dekadach muzykę przygodową do kina kostiumowego zwykło się bowiem pisać inaczej, czego przykładem są mniej wyszukane formalnie i ostrożniejsze stylistycznie kompozycje Kamena i Arnolda do amerykańskich adaptacji Muszkieterów. Młodsi koledzy Francuza pisali już jednak w cieniu kina Nowej Przygody, które zasadniczo ujednoliciło przygodową symfonikę srebrnego ekranu. Legrand tymczasem, jak to wielokrotnie czynił wcześniej i później, napisał Trzech muszkieterów po swojemu, bez oglądania się na innych. I choćby z tego powodu jego kompozycja warta jest odnotowania w annałach gatunku.
Bardziej radykalnym odstępstwem od kontekstu historycznego jest odrzucona ilustracja do Powrotu Robin Hooda (Robin and Marian, fr. La Rose et la Flèche, 1976). Ścieżka Legranda oparta została niemal wyłącznie na sekcji smyczkowej, wskutek czego przypomina koncert skrzypcowy, napisany przez któregoś z XX-wiecznych symfoników europejskich. Próżno w Robin Hoodzie doszukiwać się składników wskazujących na czas akcji; średniowieczny koloryt w sensie formalnym nie uwidacznia się choćby na sekundę.
Muzyka filmowa od zawsze miała jednak tendencję do odrywania się od prawdy historycznej – konwencja kostiumowego filmu przygodowego jest zwykle kwestią wyłącznie umowną. Z tego względu w ascetycznej aranżacyjnie ścieżce Legranda pojawiają się elementy, które współczesny odbiorca zaklasyfikuje jako adekwatne dla narracji osadzonej w realiach średniowiecznych. Wystarczy spojrzeć na przygodowy motyw otwierający score w utworze Back From The Crusades, podniosłą, energiczną melodię z akompaniamentem ekspresowych smyczków, która zwiastuje powrót głównego bohatera z heroicznej krucjaty. Łatwo sobie wyobrazić, że przy zastosowaniu pełnego składu orkiestry symfonicznej, kawałek ten mógłby pełnić podobną funkcję, co przebojowy temat przewodni Michaela Kamena z Robin Hooda: Księcia złodziei.
La Rose et la Flèche jest jednak kompozycją bardziej dramatyczną aniżeli przygodową, wobec czego charakteryzuje się większym ciężarem gatunkowym nie tylko od Trzech muszkieterów, ale i od zastępczej muzyki Johna Barry’ego, na rzecz której ilustracja Legranda została przez Lestera odrzucona. Nie przeszkadza to tematowi miłosnemu dla Robina i Lady Marian być najpiękniejszym fragmentem recenzowanej płyty – tęskna melodia prowadzona przez solowe skrzypce doskonale dopełnia uczucia legendarnej pary, pobrzmiewając ujmującą nostalgią i tlącymi się pozostałościami dawnej pasji. Wśród dość depresyjnych tonów tego historycznego melodramatu na wyróżnienie zasługuje również eteryczna liryka Sweet Memories oraz spartańska, ponura muzyka akcji, w szczególności znakomita fuga z The Chase Fugue (której formuła dynamizuje utwór w sposób analogiczny, co u Johna Williamsa). Kompozycja ambitna, wyrafinowana technicznie i wielopłaszczyznowa, choć w swojej wstrzemięźliwości raczej wymagająca.
Trzej muszkieterowie i Powrót Robin Hooda to ogółem bardzo udany zestaw, który pokazuje, jak pomysłowym artystą bywa Legrand w chwilach szczególnie silnej inspiracji. Pierwsza z wymienionych ścieżek miała przed 2009 rokiem bogaty żywot płytowy i znajduje się pewnie w niejednej kolekcji. Kartą przetargową recenzowanego albumu jest więc debiutująca na krążku La Rose et la Flèche. W ostatecznym rozrachunku płytkę zdobi wirtuozerska, nieraz poruszająca, a najczęściej po prostu fajna muzyka, przy której można się świetnie bawić.