Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Zbigniew Preisner

Trois Couleurs. Bleu (Trzy Kolory. Niebieski)

(1993)
5,0
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 15-04-2007 r.

Trzy kolory Niebieski to pierwszy z kolejnego cyklu jaki zaproponowali światu autorzy „Bez Końca”. Na pomysł serii wpadł nie kto inny jak Krzysztof Piesiewicz współscenarzysta filmów Kieślowskiego. „Trzy Kolory”, choć w jakiejś części powielają schematy znane z Dekalogu, potrafią jedna zaproponować widzowi nowe przemyślenia i nowe refleksję. O ile bowiem, wcześniejszy cykl wychodził od wzniosłych abstrakcji, które były tłem dla codziennych wyborów dokonywanych przez zwykłych ludzi, ludzi którzy tym samym definiowali na nowo dziesięć przykazań, o tyle „Trzy Kolory” za punkt wyjścia mają kolory francuskiej flagi, oraz leżące u fundamentów porewolucyjnej Europy pojęcia: wolność – równość – braterstwo, pojęcia które przenoszą nas w obszar pogmatwanych doświadczeń osobistych głównych bohaterów. Podobnie jak w wypadku Dekalogu (postać anioła kreowana przez Artura Barcisia milcząco obserwująca czyny mieszkańców), tu również możemy obserwować drobne łączniki pomiędzy kolejnymi częściami (stara kobieta wrzucająca butelki do zsypu, podobne miejsca, przewijające się – jako dalekie tło – te same postaci).

Piesiewicz w wywiadzie dla Teleramy, opowiada iż pomysł napisania „Niebieskiego” wziął się z refleksji nad życiem pewnego wybitnego polskiego kompozytora, któremu we wszystkich wystąpieniach zawsze towarzyszyła żona. Twórca stwierdził, że musiała ona odgrywać w jego życiu niezwykle ważną rolę. Na kanwie tej banalnej obserwacji zbudował wraz z Kieślowskim przejmującą historię kobiety, której mąż (uznany i sławny autor muzyki) wraz z małym dzieckiem giną w wypadku drogowym. To co dzieje się po, jest tematem filmu. Jak zwykle jednak Kieślowski, edytuje kamerą tekst, przetwarza go tak iż zamiast odpowiadać stawia pytania, dużo pytań.

Dla każdej z części trylogii, twórcy zdecydowali się wykorzystać inny przekaz zarówno wizualny (różni operatorzy opierający swą pracę na wariacji na temat danego koloru) jak i muzyczny (do każdego odcinka Preisner napisał odmienną w formie muzykę). I tak w „Niebieskim” mamy symfonie, „Biały” oparty jest o tango, „Czerwony” zaś bazuje na przetworzeniu bolera.

Wybór symfonii jako muzyki towarzyszącej „Niebieskiemu” był niejako koniecznością sprowokowaną przez tematykę (ginący w wypadku samochodowym mężczyzna, był wybitnym kompozytorem, który przed śmiercią tworzył monumentalną Pieśń na Zjednoczenie Europy). Z tego też powodu, partytura do „Niebieskiego”, bardziej niż kiedykolwiek jest motorem akcji i integralną częścią fabuły. Ponieważ muzyka odgrywa tutaj rolę kreacyjną, musiała być już znana przed rozpoczęciem zdjęć, dlatego też powstała zanim padł pierwszy klaps. Tym samym Preisner odwrócił niejako całą idee pisania muzyki pod obraz. Dla niego inspiracją był scenariusz, i twórcze, znacznie bardziej kreacyjne tworzenie pod tekst.

Podobnie jak w „Bez Końca”, także i w „Niebieskim” muzyka obecna jest niczym duch. Gdy dokładnie zanalizujemy fabułę filmu, stanie się dla nas jasne, iż taka ma być właśnie jej funkcja. To właśnie muzyka przywołuje wspomnienia, sprawia, że zmarły w wyniku wypadku mąż, jest ciągle obecny. I mimo iż Julie (Juliette Binoche), stara się go odrzucić, uwolnić się od niego (sprzedaje dom, wiąże się w pogmatwany związek z orkiestratorem męża –Patricem) zmarły wciąż powraca. Nie tylko za sprawą przedmiotów (mających funkcję mnemotyczną) i opowiadanych historii, ale także dzięki pewnym elementom metafizycznym, których wyrazicielem jest właśnie muzyka (motyw flecisty grającego na ulicy temat z niedokończonej symfonii, którą komponował mąż). Gdy dodatkowo pod uwagę weźmiemy fakt, iż Preisner we fragmencie, który po raz pierwszy pojawia się podczas pogrzebu męża (na płycie jest to utwór 3 Julie Glimspes of Burial) wykorzystał temat z „Bez Końca” (towarzyszący zmarłemu adwokatowi Antkowi, którego żona Urszula, w przedziwny metafizyczny sposób jest w stanie zobaczyć nieboszczyka), interpretacja staje się jasna.

Niesamowicie brzmią finalne sceny filmu, w których słyszymy ukończoną „Pieśń na Zjednoczenie Europy”. Nie pełni ona tutaj jedynie roli podkładu, lecz jest motorem prowadzącym kamerę, która zatacza pełne koło: od zbliżenia twarzy Julie przez cztery różne miejsca, (w których widzimy głównych bohaterów „Niebieskiego”), aby na nowo powrócić do znajdującej się w intymnym zbliżeniu Julie. Niezwykle ważne jest to, iż chór śpiewa po grecku słowa z Listu św. Pawła do Koryntian, dając tym samym nadzieję wszystkim postaciom. Muzyka Preisnera ma też znaczenie dla samej Julie. Dopisuje to, czego nie odczytalibyśmy za pomocą samego obrazu, to że tylko prawdziwa miłość może uwolnić z klątwy przeszłości, zmyć żałobę, oddalić bolesną, bezproduktywną wolność. Jako ciekawostkę można też podać fakt, iż na płycie otrzymujemy dwie pełne wersje Pieśni. Różnią się one od siebie drobnymi szczegółami. Nie są to tylko nic nie znaczące wariacje, lecz warianty Jullie i Patrice’a (orkiestratora), posiadające różne, choć podobne zakończenia.

Muzyka z „Niebieskiego”, podobnie jak i sam film, ma w sobie wiele cudownych momentów, (do moich ukochanych należy scena czytania nut, w której kamera płynnie przesuwa się nad partyturą a w tle rozbrzmiewa muzyczna wizualizacja zapisu – Olivier and Julie – Trial composition), momentów, które chyba każdego wrażliwego człowieka są w stanie w jakiś tam sposób poruszyć. Niestety podobnie jak w przypadku wielu innych, wczesnych dzieł Preisnera, to co tak genialnie oddziałuje w filmie, na płycie w dużej mierze traci swoją moc. Słuchając tej krótkiej płyty (zawierającej niecałe czterdzieści minut muzyki) słuchacz ma nieodparte wrażenie, pewnego przesytu. Z pewnością ma na to wpływ monotonny charakter całości i wręcz grobowa atmosfera wyzierająca niemal z każdego miejsc ścieżki.

Czy warto sięgnąć po Niebieski? Jeśli ktoś nie widział filmu i nie chce poczuć się jak na trwającym prawie czterdzieści minut pogrzebie, raczej niech sobie odpuści przygodę z tą ścieżką. Natomiast jeśli jest się po wnikliwej lekturze filmu, sądzę że przerobienie płyty powinno stać się obowiązkiem. Nie tylko ze względu na jej uzupełniający względem filmu charakter, lecz przede wszystkim ze względu na dojmujące piękno bijące z Pieśni na Zjednoczenie Europy.

Niniejsza recenzja jest rozwinięciem analiz zawartych w artykule Trzy Kolory Muzyki: Partytury Zbigniewa Preisnera do filmów Krzysztofa Kieślowskiego cz.2

Najnowsze recenzje

Komentarze