Tworzenie muzyki pod dokumentalne filmy produkowane przez Jacquesa Perrina („Microcosmos”, „Traveling Birds”) pozornie nie odbiega od pisania partytur do fabuł. Te „poetyckie dokumenty” pokazują świat przyrody, który jednak nie stanowi jedynie pola dla edukacyjnych monologów, lecz jest także areną na której poszukuje się fundamentalnych, archetypicznych wartości. Wydaje się zatem, że tworzenie oprawy muzycznej nie powinno nastręczać trudności (wszak więcej tu fabuły, niż dokumentu). Pozory jednak bardzo często mylą. Bohater zwierzęcy (bądź roślinny) jest zawsze mniej wyrazisty, a co za tym idzie mniej wiarygodny. Dlatego właśnie obraz, aby mógł stać się przekonywujący, potrzebuje muzyki sugestywnej, plastycznej, tematycznej, zapadającej w pamięć. Z drugiej jednak strony musimy być świadomi, że mamy do czynienia z filmem dokumentalnym, filmem w którym muzyka nie może rozerwać subtelnego dialogu między widzem a obrazem. Czyli sytuacja bez wyjścia. Na całe szczęście Bruno Coulais znalazł świetną formułę na rozwiązanie tego problemu.
Pisząc ścieżkę do „Microcosmosu” Coulais nie tylko starał się oddać emocje, lecz także stworzyć z muzyki świat przyrody (naturalne odgłosy, utwory typowo dźwiękonaśladowcze). Dało to niezwykle ciekawy efekt. Niestety momentami odnosiliśmy nieodparte wrażenie, że brakuje nam obrazu, muzyka była zbyt ilustracyjna. W „Travelling Birds” kompozytor również skorzystał z podobnych chwytów, aby stworzyć ścieżkę niemal w całości onomatopeiczną. Udało mu się to w sposób na tyle genialny, że nie tylko powstała cudowna ilustracja, lecz także muzyka genialnie wręcz słuchalna, pełna, zupełnie niespotykanej na rynku soundtracków, oryginalności.
„Travelling Birds” to przede wszystkim orgia wokalna. Kompozytor wyszedł z założenia, że kombinacja przeróżnych stylów śpiewania, da lekki i efemeryczny efekt, przypominający swobodne szybowanie ptasich bohaterów. Nie pomylił się. The Bulgarka Quartette, The Lyliana Botcheva Choir, The Sofia Bass Choir, A Filetta, a także soliści, pomiędzy którymi znalezli się Nick Cave, Robert Wyatt, Gabriel Yacoub, wspólnie wykreowali awiatyczną, ptasią atmosferę, przepełnioną jakąś taką wewnętrzną głębią (m.in. „The Crossing”, „Beating Drums”, „The Return of the Cranes”, „The Blue Thread”, „Like a Breath of Air”, „The Take Off” ). Jednak Coulais w swych eksperymentach poszedł dalej. Aby jeszcze bardziej uwiarygodnić i tak już dźwiękonaśladowcze utwory wykreowane przez wokalne popisy solistów, dodał odgłosy głównych bohaterów – ptaków. Praktyka wklejania muzycznych artefaktów ma swą długą tradycję (dokonania The Doors, Pink Floyd). Także na gruncie muzyki filmowej można odnaleźć przykłady podobnych praktyk (przede wszystkim słynny skowyt kojota w „The Good The Bad And The” Ugly Ennio Morricone, ale także wcześniejsze eksperymenty samego Coulaisa). W większości wypadków kompozytorzy nie szli jednak, aż tak daleko jak Francuz, który w „Travelling Birds” nie tylko wplótł ptasi szczebiot, ale także zloopował dźwięk uderzania skrzydeł, tworząc w ten sposób specyficzny perkusyjny podkład, przewijający się niemal we wszystkich utworach obecnych na płycie. Oczywiście to także nie jest prekursorskie, wcześniej mieliśmy wszak do czynienia z „Tańcząc w Ciemnościach” Bjork, która na gruncie muzyki filmowej chyba jako pierwsza, zastosowała podobne awangardowe rozwiązania (zloopowany dźwięk maszyn fabrycznych posłużył jej jako rytm). Oryginalność Coulaisa opiera się więc nie na prekursorstwie, lecz na eklektycznym połączeniu wielu, unikatowych na gruncie muzyki filmowej, elementów w harmonijną całość. Dodatkowo kompozytor ubogacił całość inteligentną elektroniką („To Be By Your Side”) i wspaniałymi solowymi partiami granymi na wiolonczeli („To Be By Your Side”, „Northern Bound”, „The Red Forest”, „Feathers and Stripes”) czy rożku angielskim („The Paper Parrot”).
„Travelling Birds” od pierwszego słuchania zaskakuje bogactwem instrumentalno – wokalnym (już sama ilość solisów przyprawia o zawrót głowy), sprawiając, że płytę należy odkrywać stopniowo, niejako krok po kroku, chłonąc jej specyfikę i piękno. Mimo iż soundtrack zawiera piosenki, nie można pisać o nich inaczej niż w samych superlatywach (szczególnie o „To Be By Yor Side”, będącej wokalną wersją najlepszego tematu). Nick Cave, który wykonuje ten song swym leniwym, nieco zamglonym głosem doskonale zilustrował swobodny lot, majestatyczne piękno sunących po niebie ptaków. Pozostałe („Masters of the Field”, „Highest Gander”, „Wounded Dove”) również nie odbiegają poziomem od utworu Cave’a. Trudno właściwie mówić o nich jako o typowych przerywnikach, jakimi są zazwyczaj takie kompozycje na soundtrackach. Razem z częścią instrumentalno – wokalno stanowią jedność, a ich nieobecność byłaby niewątpliwym minusem.
Pisząc o „Travelling Birds” nie ukrywam mych zachwytów. Sądzę bowiem, iż jest to jedna z najlepszych ścieżek ostatnich lat, ścieżka która w moim prywatnym panteonie scorów wszechczasów, zajmuje miejsce w pierwszej dziesiątce. Coulais’owi udało się zakląć w tej muzyce nie tylko specyficzne piękno, ale i genialną, awiatyczną swobodę, opisać dźwiękiem to co może czuć człowiek szybujący majestatycznie w przestworzach. Nie pozostaje mi nic innego jak polecić tę płytę. Rekomenduję ją jednak przede wszystkim ludziom, którzy na co dzień nie słuchają soundtracków. Wszyscy ci którzy kochają typową muzykę filmową mogą się bowiem poczuć nieco zawiedzeni. Właściwie bowiem poza jednym typowym fragmentem tradycyjnie ilustracyjnym („Amidst The Factory Smoke”) nie dostaną to do czego są przyzwyczajeni, a to zdaje się jest dla wielu słuchaczy decydujące przy wyborze ulubionego score’a. Cóż, jak mawiał Herbert „postęp wymaga ofiar”.
Niniejszy tekst jest poprawioną i uzupełnioną wersją recenzji opublikowanej na portalu www.moviemusic.pl