Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Harold Faltermeyer, Lady Gaga, Hans Zimmer, Lorne Balfe

Top Gun: Maverick

(2022)
4,2
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 13-05-2023 r.

Znane przysłowie mówi, że „gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść.” Czy odnosi się ono również do branży muzyczno-filmowej? I co w takim razie powiedzieć o ścieżce dźwiękowej do Top Gun: Maverick, przy której pracowała istna armia ludzi? Cóż, słuchając jej trzeba przyznać, że musieli oni być dobrze wyszkoleni w swoim fachu. Tylko czy w efekcie otrzymaliśmy coś więcej poza dobrze wymusztrowanym soundtrackiem?

Chyba żadne inne określenie nie pasuje lepiej do Top Gun: Maverick jak „blockbuster”. Nie chodzi przy tym jedynie o koszty produkcji i wynik kasowy, który jest oszałamiający. Ten film to taki klasyczny megahit w stylu tych, jakie powstawały w latach 90. ubiegłego wieku i na początkach nowego Millenium. W końcu to film wyprodukowany przez Jerry’ego Bruckheimera, a to do czegoś zobowiązuje. I rzeczywiście wraz z Tomem Cruisem oraz reżyserem Josephem Kosinskim dostarczyli oni świetnie nakręcone widowisko, gwarantujące rozrywkę z odpowiednią dawką nostalgii, ale nie żerujące na niej i podchodzące z respektem do oryginalnego filmu z 1986 roku.

Jak na film Jerry’ego Bruckheimera przystało, Top Gun: Maverick posiada rozmach, akcję, amerykański patos, ale też charakterystyczną dla jego produkcji oprawę dźwiękową. Chodzi oczywiście o brzmienie, które utożsamiamy ze studiem RCP Hansa Zimmera, znanym też wcześniej jako Media Ventures. Stało się ono znakiem rozpoznawczym produkcji Bruckheimera przełomu wieku, jak i w ogóle większości megahitów. Dlatego nie powinno nikogo dziwić, że właśnie w tym stylu utrzymana jest ta ścieżka dźwiękowa. Tym bardziej jeżeli przyjrzymy prawdziwemu oddziałowi osób zaangażowanych w jej powstanie, takich jak Hans Zimmer, Lorne Balfe, David Fleming, Andrew Kawczynski, Steve Mazzaro, Max Aruj, Steffen Thum, aby wymienić tylko kilku. Na pokładzie potężnego lotniskowca „RCP Hans Zimmer” znalazła się również Lady Gaga (!) i Harold Faltermeyer, który skomponował muzykę do pierwszego Top Gun. Wraz z nim powrócił też jego kultowy temat z oryginału, który otrzymał udany, współczesny lifting. Brzmi on naprawdę dobrze i tutaj też trzeba przyznać, że zaaranżowano go z szacunkiem do oryginału. Cieszy też fakt, że została zachowana muzyczna ciągłość. Wśród wspomnianej załogi, może na pierwszy rzut oka dziwić trochę obecność Lady Gagi, która wymieniona jest w gronie kompozytorów. Odpowiada ona i śpiewa piosenkę Hold My Hand, którą można potraktować jako współczesną odpowiedź na nagrodzone Oscarem Take My Breath Away grupy Berlin z pierwszego Top Gun. Jest to ładna ballada, gdzie nie po raz pierwszy należy docenić umiejętności wokalne Gagi. W oparciu o tę piosenkę zbudowany jest też motyw miłosny tego filmu. Został on odpowiednio filmowo-muzycznie zaaranżowany i pod względem melodyjnym naprawdę może się podobać. Jako, że część score’u opiera się na tej piosence, znalazła się Lady Gaga wśród kompozytorów. Oczywiście można też się zastanawiać nad wkładem Harolda Faltermeyera w ten score i czy był on większy niż udostępnienie jego dawnego tematu? Można też gdybać nad udziałem jego rodaka Hansa Zimmera, w całym muzycznym projekcie. Właściwie to przez kilkanaście akapitów można byłoby analizować kto ile pracy włożył w tę ścieżkę dźwiękową. Ile w niej Faltermeyera, ile Zimmera, a ile Balfego, którego może wkład był największy? Tylko może zamiast rozkładać ją na czynniki pierwsze i robić równania, których wyników i tak w pełni nie poznamy, może lepiej skoncentrujmy się na tym, jak ona w ogóle brzmi?

Nie tylko filmowo, ale i muzycznie pierwszy Top Gun był kwintesencją lat 80. XX wieku. Elektroniczno-rockowy score Harolda Faltermeyera idealnie uzupełniał się z typowymi piosenkami i hitami tamtej epoki. W przypadku kontynuacji też postawiono na mix piosenek i muzyki ilustracyjnej, które znowu dobrze się uzupełniają. Właściwie to piosenki pełnią tak integralną rolę w obrazie, że oceniając soundtrack, należy traktować je na równej linii ze scorem. Już na samym początku filmu najpierw słyszymy znajomy temat Faltermeyera, po którym wchodzi równie znajomy kawałek Kenny’ego Loginsa Danger Zone. Ten rockowy przebój był jednym z muzycznych znaków rozpoznawczych pierwszego Top Gun. Cieszy, że powrócił w niezmienionej formie do kontynuacji. Może to i nostalgiczny chwyt, ale jakże efektowny. Poza tym, jeżeli chodzi o fabułę Top Gun: Maverick, to w finale mamy dosłownie do czynienia z „danger zone”, trudno więc o bardziej adekwatny kawałek. Ze starych hitów powraca też kawałek Great Balls of Fire, który tym razem wykonuje Miles Teller.

Ale spokojnie, na ten soundtrack nie składają się wyłącznie odświeżone stare szlagiery. Mamy wspomnianą balladę Lady Gagi, czy też skoczne i przebojowe I Ain’t Worried grupy One Republic, które ilustruje sympatyczną grę w piłkę na plaży. Oczywiście jak  jest Top Gun, to nie mogło zabraknąć sceny z pięknymi ludźmi, z idealnie wyrzeźbionymi ciałami grającymi w piłkę na piasku. I oczywiście nie trzeba wspominać, że podobnie jak w oryginale i tym razem większość tych najlepiej zbudowanych męskich ciał jest odsłoniętych.

Jak na razie widać, większość tej recenzji poświęconej jest piosenkom (starym i nowym) oraz odświeżonemu tematowi Harolda Faltermeyera. Nie bez powodu, gdyż są one wyrazistym elementem tej oprawy muzycznej i bardzo dobrze prezentują się zarówno w obrazie, jak i na wydanym albumie. Co w takim razie można powiedzieć o oryginalnym scorze, za który odpowiada eskadra Hansa Zimmera, Lorne’a Balfe’a i reszta? Cóż, jest ona na pewno mniej zapadająca w pamięć i w obrazie, szczególnie w scenach lotniczych, schodzi na drugi plan. Prym wiodą wtedy doskonałe efekty dźwiękowe, które w połączeniu z imponującymi zdjęciami, dają poczucie, jakby rzeczywiście było się w kokpicie myśliwca.

Pod względem brzmienia mamy do czynienia ze wspomnianym, typowym „RCP-stylem”. Dokładniej charakteryzuje go specyficzne połączenie elektroniki z orkiestrą, opartą głównie o sekcję dętą i smyczkową. Niby nic odkrywczego, ale nie zapominajmy, że mówimy tu o produkcji Jerry’ego Bruckheimera, który gustuje w tego typu brzmieniu w swoich filmach. Zresztą w ramach tego stylu, jest to dość solidny score, który spełnia swoje podstawowe zadania. Ponadto zważywszy ile osób było zaangażowanych w jego powstanie, trzeba docenić, jak spójnie się on prezentuje. Nie można też powiedzieć, że muzyka ta nie ma swoich momentów. Najjaśniej w obrazie i na albumie prezentuje się kawałek Darkstar, ilustrujący niebezpieczny test nowego super-myśliwca. Oparty jest głównie o smyczkowe rajdy – ostinata. Zabieg ten nie jest zbyt oryginalny, słyszeliśmy to już wielokrotnie w filmach, ale z drugiej strony to działa i wypada bardzo efektownie. Daje przy tym odpowiedni zastrzyk adrenaliny. Właściwie w ten sposób można opisać wszystkie utwory na tej ścieżce. Niby daleko temu wszystkiemu do oryginalności, ale pod względem funkcjonalności i wykonania nie można mieć zarzutów.

Top Gun: Maverick to kwintesencja kina rozrywkowego. I w sumie to samo można powiedzieć o tym soundtracks. Wydany album nie jest za długi, a zawarty na nim materiał (score + piosenki + nostalgia) jest dobrze wyważony. Jeżeli nie oczekujemy niczego ambitnego , wyszukanego i akceptujemy tego brzmienie, krążek ten może się podobać. Co więcej jest to tak przystępna muzyka, że można się przy niej dobrze spędzać czas, a nawet trochę przysłowiowo „się rozerwać”. Wszak mamy do czynienia z rozrywkowym soundtrackiem do rozrywkowego kina i czegóż chcieć więcej?

Danger Zone

Najnowsze recenzje

Komentarze