Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Tom Holkenborg

Tomb Raider (2018)

(2018)
2,0
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 08-04-2018 r.

Atlantyda, El Dorado, Źródło młodości, Święty Graal, ileż to legend wokół tych magicznych miejsc i artefaktów powstało. Ileż to przez stulecia było osób, które wierzyły w ich istnienia i wyruszyło na ich poszukiwania. Można powiedzieć, że każda epoka, ma swoje mityczne miejsca, przedmioty i tych, którzy je poszukują. I tak od początku od lat 90tych, ubiegłego wieku niezliczone rzesze śmiałków wyruszyło do kin w poszukiwaniu legendarnej Dobrej Filmowej Adaptacji Gry Wideo. Wielu poległo oglądając Super Mario Bros., Street Fightera, czy też Maxa Payne’a o niezliczonych adaptacjach gier od Uwe Bolla nie wspominając. Czasami trafiały się adaptacje głupie, ale przy odpowiednim wyłączeniu mózgu, dające rozrywkę jak Mortal Kombat, czy też Tomb Raider. Dokładniej na początku XXI. wieku doczekaliśmy się dwóch filmów o słynnej poszukiwaczce skarbów Larze Croft z Angeliną Jolie w roli głównej. Choć zmiażdżone przez krytyków, filmy swoje zarobiły, ale nie pomogły walczyć z przekonaniem, że nie da się nakręcić dobrej adaptacji gry wideo. 17 lat później mamy kolejną próbą przeniesienia słynnej pani archeolog na duży ekran.

Używając angielskiego zwrotu najnowszy Tomb Raider to trochę taki podwójny reboot. Jest to filmowy reboot oparty na reboocie jaki przeszła w świecie gier, ta seria w roku 2013. Sami filmowcy nie pozostawili nic przypadkowi i bardzo wiernie zaadaptowali tę grę, i to nie tylko jeżeli chodzi o większość elementów fabuły. Wiele scen, ale także jak się Lara Craft porusza, wygląda jak żywcem wzięte z gry. W główną rolę wcieliła się Alicia Vikander i rzeczywiście bliżej je do Lary Croft z ostatnich gier, niż tych z lat 90tych i początku millenium. Najważniejsze pytanie brzmi, czy tym razem udało się przenieść grę na duży ekran? Mimo, że najnowszy Tomb Raider nie jest filmem wybitnym, to jednak sprawdza się jako solidne kino przygodowe z wszystkimi jego zaletami i wadami. Jest z pewnością lepszy od dawnych filmowych Tomb Raiderów, które sporo nadrabiały charyzmą Angeliny Jolie. Tym bardziej szkoda, że akurat jedną z największych wad jest ścieżka dźwiękowa za którą odpowiada Tom Holkenborg.

Holenderski kompozytor, który na zmianę używa pseudonimu Junkie XL z czasów bycia DJem (Właściwie to można się pogubić jak Holender chce być nazywany, gdyż na napisach końcowych widnieje samo „Tom Holkenborg”, ale na okładce soundtracku mamy już „Tom Holkenborg a.k.a. Junkie XL”???), na pewno nie uciszy tą pracą swoich licznych krytyków. Ba, on daje im wręcz broń do ręki. Sam nigdy nie byłem aż tak bardzo krytyczny wobec niego, a Mad Max: Fury Road, Distance Between Dreams, czy Brimstone uważam za dobre soundtracki. I mając w pamięci te prace, czy też dobry temat do The Dark Tower, po części miałem pewne oczekiwania wobec Tomb Raidera. Uważałem, że tego typu kino wyzwala w kompozytorach największy potencjał. Z jednej strony liczyłem na przygodowy score z wyrazistym tematem dla głównej bohaterki. Miałem też jednak w pamięci agresywny, brutalny, ale robiący bardzo dobrą robotę w grze, soundtrack autorstwa Jasona Gravesa. I widząc zwiastuny filmu i dżunglową scenerię, myślałem, że taka ostra muzyka też by dobrze się sprawdziła, nawet jeżeli oznaczałoby to niezbyt łatwą w odbiorze płytę. Niestety oba scenariusze się nie sprawdziły. Tomb Raider nie posiada przygodowego ducha, ni wyrazistego tematu, ni drapieżnego brzmienia jakiego oferowała ścieżka do gry Gravesa. Zamiast tego mamy ponad 70-minutową, anonimową, męczącą ścianę dźwięku bez ładu i składu, która ciągnie się w nieskończoność.

Co prawda norwerski reżyser Roar Uthaug Tomb Raider podkreśla w wywiadach, że nie chciał klasycznie, a „współcześnie” brzmiącej oprawy muzycznej. Ale czy mamy przez to rozumieć, że chciał ścieżkę dźwiękową, którą można ograniczyć do dwóch słów: „CHAOS” i „HAŁAS”? Gdyż właściwie tak można byłoby podsumować ten soundtrack, na którym prawie wszystko jest jednym wielkim hukiem. Mamy więc głośne, w ogóle niefinezyjne bębnienie. Głośne smyczki i jeszcze głośniejsze dęciaki, brzmiące niesamowicie sztucznie, jakby wykonywane były na komputerze, a nie przez żywych muzyków, na prawdziwych instrumentach. Gdzieniegdzie przewinie się fortepian, jakieś namiastki melodii, a nawet coś na miarę jakiegoś motywu. Jednak szybko one giną, przygniecione, jednostajną muzyką akcji opartą głównie o przysłowiowe „walenie po garach”. Jako, że film nazywa się Tomb Raider to naturalnie soundtrack zdominowany jest muzyką akcji i zatrważające jest jej prostota i jak ona brzmi. Holkenborg łączy wspomniane perkusje, z orkiestrą opartą głównie o wspomniane dęciaki i smyczki, oraz miesza to z najróżniejszymi elektronicznymi dźwiękami, tworząc ogromną, głośną ścianę dźwięku. Łączenie elektroniki i orkiestry zupełnie Holendrowi nie wychodzi, skoro w efekcie końcowym wszystko brzmi tak płasko, sztucznie i nieznośnie głośno. Dlatego też trudno uwierzyć, że podczas nagrywania tej ścieżki dźwiękowej wykorzystano prawdziwe instrumenty. Co więcej, na swoich profilach społecznościowych (Facebook, Twitter) Tom Holkenborg zamieszczał zdjęcia różnych instrumentów perkusyjnych, często orientalnych, jakich niby miał użyć. „Niby”, nie dlatego, że mu nie wierzę, że ich nie użył, ale po prostu ich nie słychać. Holender chciał też trochę nawiązać do kompozycji Jasona Gravesa, który wykorzystał najróżniejsze nagrania dźwięków z dżungli. Tylko, że u niego odgłosy dzikiej zwierzyny, szum drzew, naprawdę było słychać, u Holkenborga znowu giną one w tym całym miksie, jak i w samym obrazie. Tym bardziej te wszystkie zabiegi zdają się być zbyteczne, skoro w samym filmie nie grają większej roli.

Jeżeli Uthaug chciał oprawy dźwiękowej, nie pełniącej większej roli i do bólu anonimowej, to trzeba przyznać, że Tom Holkenborg taką mu dostarczył. Wspomniane odgłosy dżungli, orientalne instrumenty, wszystkie one giną w obrazie, gdzie muzyka jawi się nieskończonym bębnieniem ile razy coś się dzieje. W spokojniejszych momentach Holender, podobnie jak w większości swoich prac, sięga po smyczki, dźwięk pianina, czy pulsującą elektronikę. Ale znowu, brzmi to tak strasznie sztucznie, płasko i prosto. Jak chociażby w spokojniejszym i bardziej przystępnym na albumie utworze Seeking Endurance. Ilustrujące on wyprawę Lary Croft na tajemną wyspę, nie ma w nim jednak nic ekscytującego, czy przygodowego, czego można byłoby po takiej scenie oczekiwać. Tak jak cały wątek królowej Himiko, jej grobowca, muzycznie odarty jest z tajemniczości, mistycyzmu, a ogranicza się do prostych, niby groźnych elektronicznych brzmień.

Wątek Lary Croft i jej ojca, to już sprawdzone smyczki i najlepiej on uchwycony jest w otwierającym album utworze Return to Croft Manor. Znowu nic wielkiego, wręcz prostego, ale stanowiącego na swój sposób miłą odmianę do huku jakim cechuje się większość tej ścieżki. Otrzymujemy w nim też pewne zalążki, głównego tematu, który choć wielu może się zdziwić, ten soundtrack naprawdę posiada. Czasami, gdzieniegdzie Holkenborg go drobno akcentuje, ale zarówno w filmie jak i na albumie przyjdzie nam sporo poczekać niż wreszcie go w pełni usłyszymy. I jest to akurat dość zrozumiałe. Film ukazuje początki Lary Croft i jak stała się słynna archeolog, przeszukującą starożytne grobowce. Dlatego też można zrozumieć, że dopiero pod koniec w utworze Becoming the Tomb Raider daje o sobie znać jej temat. Ma on w sobie coś z podniosłych motywów jakie Hans Zimmer w latach 90tych pisał na pęczki. Przy czym gdyby naprawdę był on autorstwa słynnego Niemca, to trzeba byłoby uznać, że albo miał on gorszy dzień, albo skomponował go od niechcenia. Trochę znamiennym, że najlepszym utworem na płycie i najbardziej wyrazistym motywem w całym filmie, jest średniej jakości imitacja wczesnej twórczości Hansa Zimmera, zaś o reszcie można zapomnieć.

Zważywszy jak twórcy wzorowali i starali się oddać ducha gry, szkoda że nie zatrudnili po prostu Jasona Gravesa jako kompozytora. Ba, mogli nawet pójść krok dalej i podłożyć jego muzykę z gry pod ten film. Na pewno lepiej by się ona sprawdziła od tej autorstwa Toma Holkenborga. I naprawdę nie sprawia mi ani przyjemności, czy dzikiej satysfakcji wystawianie tak niskiej oceny, tym bardziej, że jak wspomniałem parę soundtracków Holendra, które na początku wymieniłem naprawdę lubię i cenię. Tak samo jak on sam, sprawia wrażenie sympatycznej osoby, pełnej pasji i zaangażowania w to co robi. Jednak tej pracy nie da się obronić i zawodzi ona na wszystkich polach. Nawet jeżeli chodzi o muzykę elektroniczną, w której Holkenborg aka Junkie XL się w niej całe życie specjalizował. Wypada ona słabo, ze szczególnym uwzględnieniem okropnego The Bag będącym okropną pseudo-techno-dubstepo-mieszanką, którą jeśli się odważycie, możecie poniżej przesłuchać. Muzycznie najnowszy Tomb Raider ani nie jest ciekawy, w filmie nie gra większej roli poza może nadawaniem jakiegoś tam tempa, a przejście przez liczący ponad 70 minut album, jest równie ciężkie jak zmagania Lary Croft.
I choć filmowo możemy mówić o dobrej adaptacji gry wideo, tak soundtrack do niej, najlepiej niech zostanie zakopany, zamknięty w potężnym grobowcu, do którego nikt nie będzie miał dostępu.

Nie zaszkodziłoby też trochę wymyślnych pułapek, aby odstraszyć i powstrzymać przed nim potencjalnych śmiałków.

Najnowsze recenzje

Komentarze