Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Steven Price

The Aeronauts

(2019)
5,0
Oceń tytuł:
Tomasz Ludward | 16-07-2020 r.

Idę o zakład, że gdy Steven Price dostał w swoje ręce scenariusz The Aeronauts, wróciły wspomnienia. Kobieta i mężczyzna, wysoko nad ziemią w samotnych zmaganiach z nieokrzesaną siłą natury. Brzmi znajomo? W końcu patrząc na trendy utrzymujące się w box office przed pandemią, ale i wcześniej, nie trudno jest zatęsknić za kinem przygodowym.
Tym tęskniącym wyszło naprzeciw, nie kto inny, jak studio Amazon, próbując raz jeszcze oczarować publiczność nietuzinkowym aktorskim duetem z Teorii wszystkiego. Tym razem Eddie Redmayne w roli Jamesa Glaishera oraz Felicity Jones jako Amelia Wren podejmują się próby pobicia rekordu lotu balonem na wysokość 9000 metrów. Ten fragment z historii awiacji ma przynieść przełomowe odkrycia meteorologiczne, a naszym bohaterom pomóc przezwyciężyć własne, często ukryte słabości.

Już od pierwszych minut filmu wydaje się, że twórcy zarezerwowali w balonie osobne miejsce dla kompozytora, który to nie zamierza wejść na muzyczny pokład z pustymi rękami. Pierwszy utwór na wydaniu brzmi zatem jak zapowiedź przygody. Przypomina balonową uwerturę, pisaną pod spragnioną niemożliwego publiczność. She’s Late, bo o nim mowa, rozpędza narracje, by wrzucić ścieżce odpowiednio wysoki bieg. Chwile potem – w We Will Break That Record – Price kończy krótkie muzyczne przedstawienie i rozpoczyna zmagania z doświadczeniem lotu. W tym celu stopniowo uwzniośla swoją partyturę, używając rogu i lekko przygrywających smyczków. Utwór jest dyskretny, rozwijający się powoli, jakby odsłaniał przed nami kolejne warstwy chmur aż do otwartego nieba. Dalej w kolejnych trzech odsłonach The Aeronauts, Price kreśli mapę przestworzy, oswajając nas i bohaterów z tą arcyniebezpieczną misją. Słyszymy spokojne, liryczne melodie otoczone smyczkami oraz fletami, mającymi tutaj, i później, imitować ruchy powietrza z różnym natężeniem. W tym początku Price przede wszystkim obrazuje szerokie ujęcia nieba, a także niezobowiązujące dialogi bohaterów podekscytowanych tym, co przed nimi.

Kiedy natomiast sprawy przybierają niespokojny obrót, a nasz ekranowy duet rozpoczyna walkę z pogodowymi przeciwnościami losu, Price uruchamia Grawitację. Piąty w stawce – And So It Begins – łączy tradycyjne instrumentarium, z ciężką i zawrotną elektroniką, która kręci się się po muzycznej orbicie, powodując podobny jak dawniej zawrót głowy. Dodatkiem do znajomych zastosowań są tutaj trąbki, wirujące flety, wokalizy, jak również czysta tematyczność, której w Grawitacji często brakowało. Tym razem, bowiem, Price nie zostawia sound-designu na pastwę komputerów – w zanadrzu ma zawsze przygotowaną dramaturgię, którą stopniuje w zależności od tego, w jak bardzo beznadziejnej sytuacji znajdują się lotnicy. Wystarczy zerknąć na ilustracyjne I Can’t Let This Happen Again oraz And Now Snow, z których kompozytor za wszelką cenę stara się wykrzesać dość przejrzystą melodykę.

Owocem doskonałej równowagi pomiędzy Grawitacją i, tak naprawdę, The Aeronauts jest Somewhere I Belong, najlepszy, najrówniejszy utwór na płycie, towarzyszący niezwykle widowiskowej scenie z Wren w roli głównej. Tutaj Price, jak dawniej w Don’t Let Go, łączy wszystkie filmowe wątki, proponując czystą przygodę, a przy tym odwiedzając bolesną przeszłość bohaterki i poczucie przełomowej misji. Również za sprawą Somewhere I Belong Steven Price po raz kolejny umiejscawia w swojej ścieżce punkt kulminacyjny, na którym koncentruje istotę swojej kompozycji.

W odróżnieniu od Grawitacji i na niekorzyść The Aeronauts działa fakt, że w filmie operatorka nie dokonuje niemożliwego. Muzyka nie stoi w opozycji do ciszy, więc Price wydaje się oferować swoją stylistyką więcej niż obraz w rzeczywistości potrzebuje. Minusem tej ścieżki może być również brak kropki nad i, która cementowałaby relację słuchacz – widz. Kompozytor gotuje w sosie własnym, popisując się niebywałą sprawnością orkiestracyjną. W tej instrumentalnej woltyżerce jednak, momentami, zjada własny ogon, jak w zawrotnym, grubo ciosanym, ale w gruncie rzeczy odtwórczym For Science. I choć fanom muzycznego alfabetu Brytyjczyka ręce same złożą się do oklasków, obóz jego przeciwników, często zarzucający mu zimmerowską maskaradę, będzie w dalszym ciągu wytykał dość banalne, często efekciarskie zagrywki.

Pomimo tego The Aeronauts słucha się świetnie. Price dostarcza w pełni satysfakcjonującą oprawę dramatyczną, obfitującą w liczne zwroty akcji. Muzyka trzyma bohaterów na krawędzi, nadając całej wyprawie epicki charakter. Ta duchowa siostra Grawitacji jest na tyle samodzielna, że jej pokrewieństwo nikomu tak na dobrą sprawę nie ciąży. The Aeronauts jest nową przygodą, kolejny lotem w nieznane – już nie tak przełomowym, ale ciągle interesującym. Do takiego Price’a chce się wracać. Takiemu Price’owi, wciąż orbitującemu nad ziemią, chce się kibicować.

Najnowsze recenzje

Komentarze