Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Isao Tomita

Tasogare Seibei (Samuraj: zmierzch)

(2003)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 16-09-2020 r.

Pod względem muzycznym kino samurajskie jest niezwykle eklektyczne. To dość znamienne, że jak dotąd nikomu nie udało się ustalić jednego wzorca ilustracyjnego dla tego typu filmów. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło, bowiem na przestrzeni dekad powstało dzięki temu wiele ciekawych prac, nieraz jakkolwiek zaskakujących. Początek muzycznej historii kina samurajskiego przypada na lata 50. i rewolucyjne jak na owe czasy dzieła Fumio Hayasaki. Ojciec japońskiej muzyki filmowej nie bał się wprowadzić do gatunku elementów jazzowych i latynoskich, co kontynuował później jego uczeń Masaru Sato (saksofony w ilustrowaniu przygód samurajów? Czemu nie!). W tych samych latach działał Ikuma Dan, który do trylogii Miyamoto Musashi zaproponował romantyczne brzmienie orkiestry inspirowane dziełami Wagnera. Odmiennie do samurajskich produkcji podchodził Akira Ifukube, które ilustrował je w typowym dla całej swojej twórczości stylu, będącym w istocie wypadkową inspiracji dziełami Igora Strawińskiego i japońskim folklorem. Jeszcze inaczej ugryzł gatunek Toru Takemitsu, stosujący dysonansowe współbrzmienia i punktualistyczne efekty oparte na ludowym instrumentarium. Przykłady można by dalej mnożyć, niemniej nie możemy zapominać o jeszcze jednym twórcy – Isao Tomicie, pionierze japońskiej muzyki elektronicznej. W pierwszej dekadzie XXI wieku stworzył muzykę do tzw. „trylogii samurajskiej” Yojiego Yamady. Zaprezentował wtedy zupełnie nowe muzyczne wyobrażenie feudalnej Japonii. W niniejszym tekście przyjrzymy się pierwszej odsłonie trylogii – Samuraj: zmierzch.

Film przedstawia historię biednego samuraja Seibeia, który zmuszony jest sprzedać swój miecz, aby opłacić pogrzeb żony i zapewnić środki do życia swoim dwóm córkom. Pewnego dnia spotyka miłość z dawnych lat, która odmienia jego dotychczasowe życie. Można powiedzieć, że przytoczony zarys fabuły nie należy do zbyt wyszukanych. Niemniej film Yamady jest powszechnie uznawany, obok nagrodzonych Oscarem Pożegnań Yojiro Takity, za jeden z najlepszych przykładów japońskiej kinematografii XXI wieku. Otrzymał nominację do Oscara w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny, zdobył również 12 nagród Japońskiej Akademii Filmowej, najwięcej w historii tego plebiscytu. Jedna ze statuetek powędrowała także do rąk Tomity. Co zatem zaprezentował japoński kompozytor?

Tomita nie zważa na okres, w którym toczy się akcja filmu, proponując to, z czego jest najbardziej znany – muzykę elektroniczną. Dźwięki syntezatorów zostają zestawione z japońskim instrumentarium ludowym. Mamy tu zatem ciekawą fuzję elektroniki (niejako symbolu współczesności) z folklorem (stricte skorelowanym z czasem i miejscem akcji filmu). Takowe połączenia proponował już co prawda chociażby Kitaro, niemniej nie w takiej formie. Muzyka Kitaro jest wzniosła, medytacyjna, utrzymana w nurtach New Age i easy-listnening, natomiast score Tomity jest bardziej chłodny i gorzki. Brzmienie syntezatorów jest surowe, jakby nieco przestarzałe, czasem kojarzące się z utworami Angelo Badalamentiego.

Pomimo tego, że kino samurajskie przyzwyczaiło nas do rozmaitych stylizacji muzycznych, zastosowane przez Tomitę środki wyrazu mogą się wydać z początku nazbyt odważne. Co tu dużo mówić, w końcu mamy do czynienia z obrazem utrzymanym w duchu, że tak się wyrażę, samurajskiego realizmu. Muzyka jest jednak wykorzystywana w sposób wyważony i oszczędny (zresztą w tego typu kinie zazwyczaj nie ma zbyt wiele miejsca dla ścieżki dźwiękowej). Jej siłą jest nieco przygnębiający nastrój, niepozbawiony przy tym nutki refleksji i zadumy, tak ważnych z punktu widzenia filmu jako dramatu społecznego.

Głównym reprezentantem recenzowanej ścieżki dźwiękowej jest kapitalny temat przewodni, zarazem temat głównego bohatera, Seibeia. Otwiera go etniczne instrumentarium dęte i perkusyjne, jakby imitujące dźwięki przyrody. Po chwili dołącza zamaszysty rytm zanurzony w szarawej, syntezatorowej teksturze. Następnie pojawia się właściwa melodia, przepiękny i pełen ekspresji temat prowadzony jednocześnie przez kokyu (japoński instrument strunowy, odpowiednik erhu) i syntezatory. To w mojej ocenie najlepsza autorska kompozycja w dorobku Tomity. Małą perełką tego albumu jest również Tomoe Playing With the Children, utwór kameralny, wręcz intymny. Tomita posługuje się tutaj samplowanymi dźwiękami: fortepianu, smyczków grających pizzicato i fletu prostego.

Recenzowana ścieżka dźwiękowa została opublikowana pod postacią skromnego wydawnictwa trwającego nieco ponad kwadrans. Zdaję sobie sprawę, że wystawienie bardzo wysokich not dla tak skąpego albumu może się wydać nieco kontrowersyjne, niemniej nie jestem w stanie inaczej ocenić tej urzekającej muzyki, do tego tak świeżej w kontekście kina samurajskiego. Ponadto ze wszystkich utworów, które łączą muzykę elektroniczną z dalekowschodnią, Tomita w Seibei’s Theme wydaje się najbliższy ideałowi. Samuraj: zmierzch to zatem kolejny dowód na to, że twórczość Tomity to nie tylko elektroniczne covery melodii innych twórców, ale również świetne kompozycje autorskie.

Najnowsze recenzje

Komentarze