Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Michał Lorenc

Symetria

(2003)
-,-
Oceń tytuł:
Przemek Korpus | 15-04-2007 r.

„W więzieniu teraźniejszość nie istnieje. Jest tylko przeszłość we wspomnieniach i przyszłość w postaci marzeń”

Kino polskie od dłuższego czasu przeżywa poważny kryzys. Młode pokolenie filmowców, nie ma możliwości przebicia się do pierwszej ligi twórców, w której królują zasłużeni, lecz w pewien sposób stereotypowych reżyserzy, uprawiający sztukę zupełnie nie przystającą do współczesnej rzeczywistości.

Gdy nieoczekiwanie w 2003 roku na ekrany kin wszedł film mało doświadczonego reżysera (Konrad Niewolski), który bez filmowego wykształcenia zrealizował bardzo poruszający i realistyczny dramat toczący się w więziennych realiach, nikt nie przypuszczał, iż będzie to jeden z nielicznych obrazów w polskim kinie ostatnich lat, mogących równać się z kultowym „Długiem” Krauzego. Scenariusz, reżyseria, zdjęcia, montaż, dialogi, aktorzy (poruszające kreacje Borysa Szyca oraz Andrzeja Chyry), mroczna – klaustrofobiczna sceneria więzienia, oraz niesłychanie subtelna, kameralna muzyka Michała Lorenca, sprawiły iż film porażał nie tylko treścią, lecz i niesamowitym klimatem. Co więcej Niewolski z wielkim znawstwem wprowadził nas w kulisy życia więziennego, kreując bohaterów wielowymiarowych, którzy choć niekiedy rażą swą naiwnością, są jednocześnie niesamowicie charyzmatyczni. Wszystkie te elementy czynią z Symetrii obraz kompetentny, pozbawiony sztuczności, czy spotykanej często sztampy.

A muzyka?!? Muzyka dopełnia, wręcz dopowiada cała historię. Lorenc nie stworzył typowej oprawy muzycznej, która symbolizowałaby losy bohaterów. Dzięki wybornie wykonującej prace kompozytora Sinfonii Varsovii dostaliśmy album, który doskonale wpisuje się w „krajobraz” filmu. Krajobraz, którego zdjęcia to przede wszystkim ciemne, brudne i ponure mury, oraz kraty więzienia w Białołęce. Lorenc doskonale rozumie klimat filmu, jego ponurą klaustrofobiczną atmosferę. Stąd też zapewne oprawa dźwiękowa ma tak ciężki charakter (uzyskany z pomocą sekcji smyczków – głównie skrzypiec, wiolonczel oraz kontrabasów) wzbogacony jednak o nostalgiczny wydźwięk, ową tęsknotę za światem poza kratami (kompozytor osiąga to poprzez użycie przełamującej nieco klaustrofobię harfy). Lorenc nakreśla nam w kompozycji zalążki tematu głównego, który niestety nie jest zbyt wyrazisty i przez to traci swój „prowokacyjny” sens. Muzyka opiera się na prostocie użytych tam nut. Nie znajdziemy tu natłoku dźwięku, jedynie bardzo opieszale przygrywające takty płynące wprost z instrumentów szarpanych. Na pewno przysłuży się to słuchaczowi, który może spróbować ucieczki w nirvanę podczas muzycznego seansu. Oczywiście z całej tej prostoty wynika fakt, iż partytura Lorenca wymaga odpowiedniego skupienia, odpowiedniego nastroju, czy atmosfery. Przy całej katatonii, jaka wypływa z melodii, można doszukać się cierpienia, nostalgii, żalu. Jest to niesłychanie pesymistyczna propozycja, jednak spełniła ona wybitnie swój cel w obrazie.

Bez wątpienia Lorenc w muzykę włożył ogrom pracy. Nie tylko kompozytorskiej, ale przede wszystkim filozoficznej. Wiadomo, że kompozytor prowadził bardzo długie rozmowy z reżyserem. Nie dyskutowali jednak jedynie o kształcie muzyki, lecz także o ideologii, o życiu, o Bogu, o wszystkim. Ten metafizyczny duch unosi się cały czas nad tą muzyką. Słuchając jej cały czas mamy wrażenie drugiego dna, drugiego dna które zdaje się nawet potwierdzać track lista. Nie wiem czy efektem tych rozmów lecz czytając tytuły mamy wrażenie iż Lorenc chce nam dodatkowo coś powiedzieć. Być może jest to rodzaj zagadki, która choć nie do końca daje się rozgryźć za pomocą logicznych instrumentów, to jednak bez wątpienia zawiera jakiś ukryty sens. Sens, który może odzwierciedlać sytuacje, głównego bohatera. Pogrążonego w chaosie z samym sobą, człowieka, który musi zapomnieć o swym poprzednim życiu i rozpocząć tą nową, jakże ponurą egzystencję z iluzoryczną szansą na zbawienie. O ile Niewolski kończy swój film w sposób niezwykle pesymistyczny, Lorenc zdaje się zostawiać bohaterowi cień szansy, cień który wnikliwy słuchacz odnajdzie w ostatnim utworze, cień którym okazać może się Bóg (wnioskuję to po tytule ostatniego utworu).

Ciężka partytura, którą nie każdy przyswoi, nie każdy wytrzyma. To chyba jedyny minus, jaki możemy tu napotkać. Czy owa bariera może wpłynąć znacząco na ocenę? Z całą pewnością nie. Mimo, iż mamy do czynienia ze strasznie przygnębiająca muzyką a jej jakość doceni my dopiero po wielu przesłuchaniach, to jednak warto podjąć ten trud, gdyż zwróci się on po dwakroć.

Najnowsze recenzje

Komentarze