Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Nora Orlandi

Strano vizio della Signora Wardh, Lo

(1971/2011)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 16-03-2014 r.

Na listach najciekawszych przedstawicieli giallo, pośród klasyków Dario Argento czy Mario Bavy, często nie bezpodstawnie umieszczany jest film Sergio Martino Lo strano vizio della Signora Wardh. Choć znajdziemy tu wiele znaków firmowych tego bardzo popularnego we włoskim kinie lat 70. i 80. nurtu, nie jest to raczej jego typowy przedstawiciel. Jest tu wprawdzie i zamaskowany morderca uśmiercający brzytwą młode kobiety, jest niby-przypadkowa bohaterka, są tajemnicze retrospekcje, a do tego sporo krwi i równie dużo nagich ciał, na czele z ponętnymi kształtami pięknej Edwige Fenech. Tylko, że kwestia morderstw schodzi jakby trochę na drugi plan, a reżyser więcej czasu poświęca obecnym i dawnym romansom tytułowej bohaterki. Akcja rozgrywa się raczej powoli, ale jeśli ktoś nawet poczuje znużenie niespiesznym tempem, na pewno zdecydowanie rozbudzi się w pełnym zaskakujących zwrotów finale.

Reżyserzy giallo często dawali całkiem spore pole do popisu kompozytorom zwykle pozwalając im na ciekawe rozwiązania tematyczne, czy kompozycyjne (za dowód niech posłużą choćby ścieżki z obrazów Dario Argento, czy to od Goblinów, Morricone, czy Donaggio) aczkolwiek było to zazwyczaj w obrębie mrocznej, ponurej muzyki z dużą ilością suspensu. Zrównanie wątków kryminalno-horrorowych z melodramatycznymi a nawet erotycznymi pozwoliło na zmniejszenie ciężaru gatunkowego przynajmniej części kompozycji do Lo strano vizio… bez szkody dla jej ilustracyjnej trafności i stylistycznego zespolenia z obrazem. Kompozytorka i piosenkarka Nora Orlandi, dla której była to jedyna w karierze współpraca z reżyserem Sergio Martino wykorzystała tę sposobność i stworzyła bardzo dobrze działającą w filmie, złożoną z kilku całkiem pamiętnych i chwytliwych tematów ilustrację poruszającą się pomiędzy wymaganiami różnych filmowych gatunków.

Z tego też powodu Orlandi, twórczyni dla której naturalnym środowiskiem była muzyka rozrywkowa, sięga tu po różne muzyczne style i rytmy: jazz, lounge music, sambę, bosa novę, pop, rock a do tego trochę bardziej klasycznego orkiestrowego grania, trochę psychodeli a nawet stylistyki nieomal liturgicznej. Skłamałbym jednak, twierdząc że kompozytorka zrobiła tu coś wyjątkowego, nawet rozpatrując ten score tylko pośród jej własnych soundtracków. Podobne elementy z powodzeniem (przynajmniej jeśli chodzi o kompozycje muzyczne same w sobie, bo o kontekście filmowym trudno mi powiedzieć) stosowała już w dwóch swoich wcześniejszych ilustracjach do filmów giallo: Il dolce corpo di Deborah z 1968r. oraz A doppia faccia z 1969r. Co więcej, z tej drugiej ścieżki kompozytorka pożyczyła jeden z tematów i po drobnym liftingu umieściła w nowym filmie (czyżby Martino stosował temp-track?). Temat, który we wspomnianym score figurował pod nazwą Voices zostaje tutaj pozbawiony chaotycznych dźwięków fortepianu, przez co może jego psychodeliczny charakter zostaje nieznacznie przytłumiony, choć podtrzymują go ezoteryczne i erotyczne zarazem wokale, a przez większe wyeksponowanie organów zyskuje on niemal religijny, mszalny wydźwięk. To odrealnione połączenie z jednej strony mistycznej refleksji a z drugiej grzesznego uniesienia staje się idealnym tematem dla wspomnień głównej bohaterki dotyczących dość specyficznych erotycznych relacji z dawnym kochankiem. Wersja znana jako Dies Irae 2 (na wydaniu Quartet jest to sekwencja nr 8) bardzo przypadła do gustu Quentinowi Tarantino i wykorzystał ją on w drugiej części swojego Kill Billa. Warto też zwrócić uwagę na intrygującą aranżację w utworze nr 25, z pędzącą na złamanie karku perkusją.

Zupełnie odmienny charakter prezentuje drugi z najważniejszych muzycznych motywów, w swej najbardziej zasadniczej postaci zaprezentowany w utworze osiemnastym oraz ostatnim (na poprzednich wydaniach tej ścieżki otwierał on płytę). Ładny, melodramatyczny temat zaaranżowany z początku na solowe pianino a potem wzbogacony o pop-orkiestrowe instrumentacje typowe dla lat 70. (smyczki, perkusyjny bit i delikatna wokaliza) mógłby zwiastować prędzej kontynuację Love Story, niźli jakikolwiek thriller. Orlandi poddaje go różnym aranżacjom, raz w bardziej jazzowych, innym razem w bardziej tanecznych rytmach, zdarza się jej też rezygnować z perkusjonaliów i ograniczać się do fortepianu i orkiestry i to właśnie takie wersje są chyba najładniejsze i najbardziej naładowane emocjami.

Oprócz tych dwóch opisanych powyżej, Lo strano vizio della Signora Wardh oferuje jeszcze całkiem pokaźną paletę różnego zdecydowanie mniej pamiętnych motywów, lawirujących pomiędzy wcześniej opisywanymi gatunkowymi stylami i klimatami. Orlandi chętnie sięga po instrumenty przynależne ówczesnej muzyce rozrywkowej: poza już wcześniej wspomnianymi usłyszymy tu gitarę elektryczną, organy Hammonda, marimbę czy saksofon. Utwory o lżejszym charakterze wyjęte z filmowego kontekstu sprawują się zupełnie poprawnie, nawet jeśli nie generują jakichś większych emocji, słucha się ich całkiem przyjemne. Ot, jest to takie pop-jazzowe granie, można by rzec do kotleta, które czasem bywa bardziej energetycznie, zwłaszcza gdy kompozytorka sięga po rytmy muzyki brazylijskiej. Pośród tej grupy utworów najbardziej spodobała mi się popowo-rockowa Seq. 4 ilustrująca motocyklową przejażdżkę głównej bohaterki z nowym adoratorem.

O ile jednak pozbawione widoków urodziwej Edwige Fenech utwory przeznaczone do obyczajowo-romansowej części obrazu prezentują się co najmniej przyzwoicie, o tyle suspens i thrillerowy underscore w wydaniu albumowym potrafi słuchacza męczyć. Kompozycje te są często nieszczególnie bogate jeśli chodzi o instrumentarium, ani nieszczególnie złożone pod względem konstrukcji. Najdłuższa na płycie, piąta sekwencja, to atonalne riffy gitary elektrycznej na tle chaotycznej perkusji oraz organów Hammonda. W filmie radzi sobie to całkiem nieźle, ale bez niego najzwyczajniej w świecie nudzi. Podobnie zbudowane jest otwarcie albumu, które pewnie nieszczególnie zachęca do wgłębiania się w ciąg dalszy. Tego typu kawałków znajdziemy jeszcze kilka i nawet jeśli trafią się tu fragmenty, które można uznać za całkiem pomysłowe i oryginalne pod względem sposobu wykorzystania dostępnych na nagraniu instrumentów (jak sekwencja nr 9), to tak naprawdę żaden nie stanowi jakiejś ciekawie rozwijającej się kompozycji, która przyciągnęła by słuchaczy.

Lo strano vizio della Signora Wardh ma wszakże jeszcze jeden poważny problem, jeśli chodzi o wydanie albumowe. Myślę, że rzut oka na tracklistę pozwoli go łatwo zidentyfikować. 50 minut score, podobno kompletnego w najnowszej limitowanej edycji Quartet Records, jest rozbite na 31 kawałków, co wywołuje wrażenie chaosu, braku kompozycyjnej spójności oraz dłużyzn. I tak uważam to wydanie za najlepsze, bo na wcześniejszych utworów było tylko nieznacznie mniej i nawet jeśli poukładano je tam ciekawiej (tu mamy mniej więcej chronologicznie co niekoniecznie przekłada się na poprawę słuchalności) i włożono minimum wysiłku w jako takie ponazywanie ścieżek (tutaj… sami widzicie), to jednak Quartet oferuje najlepszy remastering i jakość brzmienia. To oczywiście podejrzewam może nie wystarczyć do przekonania większości słuchaczy do sięgnięcia po płytę, gdyż muzyka Nory Orlandi zdecydowanie lepiej sprawuje się w filmie i myślę, że tylko ci, którzy go widzieli, zainteresują się albumem. Pozostałym, jeśli oczywiście nie zdecydują się na filmowy seans, poleciłbym jednak przynajmniej zapoznanie się głównie z najważniejszymi tematami, może na jakiejś kompilacji (choć osobiście kojarzę tylko jedną, na której kilka kawałków z tego filmu wydano do spółki z utworami Alessandro Alessandroniego), albo portalach pokroju YouTube. Całość dzieła Nory Orlandi oczywiście należy ocenić bardzo pozytywnie, zwłaszcza biorąc pod uwagę oddziaływanie w obrazie, jednak nota finalna musi uwzględnić jeszcze pozostałe aspekty z albumową prezencją na czele.

Najnowsze recenzje

Komentarze