Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ludwig Göransson

Star Wars: The Mandalorian – Season 2 (Gwiezdne Wojny: Mandalorianin)

(2020)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 11-02-2021 r.

No i machina produkcyjna ruszyła z pełnym impetem. Dzięki sukcesowi eksperymentalnego serialu w uniwersum Gwiezdnych WojenMandalorianin – studio Disneya obrało chyba nową strategię dla tej marki. Zamiast bowiem zalewać nas nowymi (niekoniecznie dopracowanymi) filmami kinowymi, postanowili pójść w opowiadanie mniejszych historii. Czy lepszych? O tym można szeroko dyskutować. Tak samo jak polemizować można z faktem, że Mandalorianin próbuje łączyć bardziej ortodoksyjne środowiska fanowskie ze współczesnym, raczej nastawionym na soczystą rozrywkę odbiorcą. Drugi sezon jest tego idealnym przykładem.



Wydawać by się mogło, że historia wspólnej podróży tytułowego łowcy nagród z miniaturką Yody będzie motorem napędzającym do kreowania interesujących historii, ale twórcy postawili na sprawdzone rozwiązania. Wróciły znane z poprzednich odcinków postaci, a na deser wyciągnięto ikony z kinowej sagi Skywalkerów. I nie miałbym powodów do malkontenctwa, gdyby wysiłek ten prowadził przynajmniej do jakiegoś zaskakującego finału, bo choć twórcy wytaczają w ostatnim odcinku drugiej serii naprawdę ciężkie działa, to ostatecznie wszystko to rozmywa się w dosyć chaotycznej próbie przedłużania ekranowego bytu serialu. Cóż, nie stoi to w sprzeczności z tym, aby oglądając Mandalorianina po prostu czerpać przyjemność z serwowanej nam rozrywki.



Dokładnie to samo można powiedzieć o muzyce do tej serii. Ilustracji, która bardziej aniżeli serial podzieliła miłośników gwiezdonowojennych melodii na stanowczych oponentów śmiałych rozwiązań, jakie serwuje ta praca, ze zwolennikami tego typu eksperymentów. Muszę przyznać, że od samego początku, kiedy usłyszałem pierwsze próbki muzyki, jaką na potrzeby serialu Jona Favreau stworzył Ludwig Göransson, byłem oczarowany odwagą, jaką wykazał się szwedzki kompozytor. Wyrzucić do kosza cały potencjał tematyczno-stylistyczny, jaki przez dekady kreślony był przez najwybitniejszego twórcę muzyki filmowej naszych czasów, by opowiedzieć historię po swojemu? Cóż, w tym szaleństwie była jakaś metoda. I dopóki w centrum uwagi stał tytułowy bohater z całym jego kulturowym zapleczem – wszystko to zdawało się funkcjonować należycie. Pulsująca elektronika nakładająca się na hip-hopowe lub dubstepowe, rwane bity, a wspierana przez całą gamę quasi-etniczych instrumentów… To moim zdaniem doskonałe rozwiązanie na ukazanie brudnego i brutalnego świata w jakim obraca się Mando. Zerojedynkowe podejście do muzycznego uniwersum Gwiezdnych wojen w końcu zamienione zostało na szczyptę kreatywności. Urokliwe na swój sposób było również romansowanie ze stylistyką, jaką w symfonicznej akcji od lat praktykował Bill Conti. Powstała w ten sposób anty-williamsowska ścieżka dźwiękowa miała się w serialu całkiem dobrze. I wtedy na arenie wydarzeń zaczęły pojawiać się ikoniczne postaci z Sagi.



Łyżką dziegciu w beczce miodu (nomen omen) wydaje się postać najbardziej elektryzująca – stworek imieniem Grogu, który choć na ekranie jest czarujący i tajemniczy, to pod względem muzycznym praktycznie do końca drugiej serii pozostaje transparentny. Słusznie czy nie, kompozytor wyszedł z założenia, że istota obdarzona tak niesamowitymi zdolnościami, a która postrzega otaczający go świat oczami i rozumem małego dziecka nie potrzebuje odznaczającego się idiomu tematycznego. Zamiast takowego pojawiają się pojedyncze melodie obrazujące zarówno niewinną jak i charakterną naturę malca. Zwarte w tańcu z drapieżną elektroniką przypisaną łowcom nagród lub potężną symfoniką objawiającą się w niektórych scenach akcji po prostu… są. Z tego wszystkiego w pamięci ostaje się paradoksalnie nie to, co świadczy o wyjątkowości Grogu, ale o jego przeciętności – sceny, kiedy zajada się bez opamiętania niebieskimi ciastkami, by w najmniej odpowiednim momencie to wszystko zwrócić.


I o ile takie podejście kompozytora można jakkolwiek zrozumieć, to już selektywności w podejściu oryginalnych tematów Williamsa trudno wytłumaczyć. Konsekwentne odcinanie się od jego spuścizny w pierwszym sezonie i… Nagłe złagodzenie kursu w trakcie trwania drugiego. Pojawiający się w jednej ze scen motyw Yody dał mylne przeświadczenie, że skoro hamulce puściły, to w końcówce serii czeka nas ostra jazda bez utrzymanki. Jazda co prawda była, ale bardzo bezpieczna i raczej chłodno wykalkulowana. Bo choć w tym zestawieniu nie zabrakło miejsca na najważniejszy motyw Sagi, to można było odnieść wrażenie, że wszystko to tworzone było bardziej z zapisanego w kontrakcie obowiązku, aniżeli chęci oddania hołdu ikonie, dzięki której gwiezdnowojenna franczyza rozpala wyobraźnię milionów ludzi po dzień dzisiejszy. W drugim sezonie Göransson zrealizował powierzone mu zadanie stosunkowo dobrze, choć nie potrafił już tak zachwycić, jak przed rokiem. A może ten zachwyt był po prostu efektem powiewu świeżości?



Żeby to wszystko zweryfikować nie trzeba zagłębiać się w muzyczne detale każdego odcinka Mandalorianina. Najwyraźniej wydawcy i sam kompozytor również doszli do takich samych wniosków, gdyż tym razem oszczędzili nam ośmiu osobnych albumów eksponujących każdą, nawet najmniej istotną nutę stworzoną na potrzeby widowiska Favreau. Tym razem poprzestano „tylko” na dwóch albumach, których łączy czas trwania jest o blisko 80 minut korzystniejszy od bilansu muzycznego z sezonu pierwszego. Nie odcięto się jednak od przedstawiania utworów w sposób chronologiczny. I tak oto jeden wolumen przywołuje highlighty z odcinków 9-12, podczas gdy drugi album koncentruje się już na wydarzeniach z czterech ostatnich epizodów. Słuchając tego blisko dwugodzinnego zestawu odniosłem wrażenie, że można było jeszcze bardziej restrykcyjnie podjeść do kwestii selekcji. I o dziwo najbardziej pożądane okazałoby się to w przypadku muzycznej akcji, gdzie króluje elektroniczne eksperymentatorstwo. Coś, co wydawało się atrakcją pierwszych odsłon Mandalorianina, tutaj staje się po prostu rutyną, która ni grzeje, ni ziębi.



O wiele większy potencjał mają natomiast fragmenty ukierunkowane na ukazywanie emocji poszczególnych bohaterów – ilustrację do scen dialogów, opowieści, czy sytuacji, w jakich się oni znajdują. Symfoniczne miniaturki wsparte subtelną elektroniką są wdzięcznym polem do wyprowadzania kolejnych, urokliwych aranży tematycznych. Kontrą do nich jest prosty w konstrukcji, choć skuteczny w przykuwaniu odbiorcy motyw skojarzony z Moffem Gideonem i jego militarystycznym zapleczem. Ukierunkowana na basowe brzmienie melodia całkiem nieźle odnajduje się zarówno w otoczce symfonicznych aranży, jak i elektronicznej akcji balansującej na pograniczu hip-hopu i dubstepu. Rzecz jasna w finale widowiska syntetyczne formy wykonawcze ustępują miejsca bardziej organicznym, co nie powinno też być powodem do przesadnego optymizmu. Wielbiciele williamsowskich brzmień, poza kilkoma skromnymi cytatami, w dalszym ciągu będą musieli obejść się smakiem.



Kolekcjonerzy również. Po raz kolejny bowiem studio Disneya postanowiło pokazać środkowy palec tym, którzy pragnęliby postawić krążki CD z muzyką Göranssona na półce z innymi gwiezdnowojennymi precjozami. Cóż, trzeba się przyzwyczaić do tej rzeczywistości, bo skoro decydentom nie opłacało się tłoczyć oscarowej ścieżki dźwiękowej do Czarnej Pantery, to gdzież takiemu Mandalorianinowi do potencjalnego statusu bestsellera? Z drugiej strony, skoro streaming staje się powoli główną strategią marketingową Disneya, to po co w ogóle bawić się w wydawanie kilku albumów? Można przecież od razu opublikować cały score, a kwestię wyławiania potencjalnych highlightów pozostawić odbiorcy. Abstrahując jednak od wielu absurdalnych decyzji wydawniczych, warto na koniec odnieść się do samej muzyki. Do ilustracji, która w założeniach i funkcjonowaniu wydaje się być tam, gdzie powinna. Tylko tyle i aż tyle. Pytanie tylko, czy w przypadku gwiezdnowojennej marki jest to jeszcze miarą sukcesu, czy może rzemieślniczego wyrachowania?

Inne recenzje z serii:

  • Star Wars: The Mandalorian – Season 1
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze