Co dziś przyzwyczajonemu do „wypasionych”, kolekcjonerskich, wielopłytowych wydań muzyki filmowej zaoferować może zwykła kompilacja pojedynczego kompozytora filmowego, na dodatek tak „oczywistego” jak John Williams? Coś może, jeżeli weźmiemy pod uwagę czas powstania i kontekst okresu, z którego się wywodzi. Wydany w 1991 roku album The Spielberg/Williams Collaboration był w zasadzie drugim tego typu (po wydanym cztery lata wcześniej By Request) przedsięwzięciem, w którym najgorętsze w tamtym okresie nazwisko kompozytorskie Hollywood chciało przybliżyć swoje słynne już na tamten czas osiągnięcia szerszemu spektrum odbiorców. Album ten przedstawia kompozycje do wszystkich filmów Steven Spielberga, przy których ci dwaj dżentelmeni pracowali do 1989 roku – w zasadzie najbardziej magicznego okresu ich współpracy. Okresu, na którym wychowała się większość dzisiejszych fanów gatunku. Są trzy główne elementy, które odróżniają tę pozycję od innych, dostępnych teraz na rynku, szczególnie czasem wątpliwej jakości re-recordingów… Po pierwsze, Williams zaprezentował na tym wydaniu specjalne aranże suit i tematów, których nie znajdziemy gdzie indziej. Po drugie, muzykę wykonuje orkiestra Boston Pops, prowadzona przez kompozytora (co ma niebagatelne znaczenie przy wykonaniu jego technicznie zazwyczaj złożonej muzyki), której był głównym dyrygentem od już dziesięciu lat. Po trzecie, na jednej płycie mamy skumulowany najbardziej magiczny, wczesny okres współpracy Williamsa i Spielberga.
Opisywanie składanek lub kompilacji zazwyczaj ma nieco odtwórczy charakter, dlatego też w tym przypadku pominę tak kanoniczne jej elementy jak suity z E.T., Bliskich spotkań trzeciego stopnia, Poszukiwczy zaginionej Arki czy temat ze Szczęk. Te rzeczy każdy fan zna na pamięć i pisanie o nich jest delikatnie mówiąc zbędne, dlatego pokrótce skupię się na mniej popularnych rzeczach z portfolio obu panów.
Muzykę z Na zawsze uważam osobiście za jedno z najsłabszych dokonań Williamsa, ale na tym składaku znajdziemy ciekawą suitę prezentującą sentymentalny temat główny w delikatnej, magicznej otoczce, który może być godnym reprezentantem tego raczej zapomnianego score’u. W podobnych klimatach odnajduje się słynna, koncertowa wersja Over the Moon z E.T. z klasycznym solo na fortepianie. Dwa chóralne utwory z Imperium słońca ukażą nam dziecięce serce Williamsa, a szczególnie godna uwagi jest koncertowa, spektakularna interpretacja Cadillac of the Skies. Miłą odskocznią od typowej, szerokiej, epickiej formy muzyki Williamsa jest rubaszny marsz z wielkiej, komediowo-przygodowej klapy Spielberga 1941. Kompletny soundtrack pozostawia sporo do życzenia zalewając słuchacza morzem slap-stickowej stylizacji, dlatego też ten marsz w zamian warto mieć i znać. Kolejnym przejawem odmienności jest sam początek współpracy kompozytora z reżyserem, czyli rok 1974 i komediodramat Sugarland Express. Spielberg będąc fanem kompozycji Williamsa do westernów takich jak Koniokrady i Kowboje, do swojego kinowego debiutu fabularnego, filmu drogi rozgrywającego się na głębokim amerykańskim południu, nie widział w roli autora muzyki nikogo innego jak właśnie Williams. A reszta to już historia… Temat z Express to pogodna, jaskrawa wariacja na temat amerykańskiego bluegrassu a dodatkowego smaczku temu wykonaniu dodaje fakt, iż na harmonijce gra Toots Thielemans, który był zaangażowany w nagranie ścieżki niemal 20 lat wcześniej.
Najciekawszą według mnie aranżacją tego albumu jest muzyka ze Szczęk. To specyficzny tytuł, do którego temat zna cały świat, ale wydaje mi się, że resztę muzyki już tylko raczej fani kompozytora. A to dlatego, iż w większości to ilustracja bazująca na napięciu, muzycznej formie zbliżonej do horroru, choć posiada również fragmenty bardziej ekspresyjne, o przygodowym charakterze. Znamienne jest to, iż to Williams w Szczękach widział film piracki czy też korsarski i taką muzykę przemycił do obrazu. Wręcz znakomita jest suita Out to Sea/The Shark Cage Fugue, która najpierw zawiera przygodowo-humorystyczne „wezwanie do przygody” a w drugiej części zamienia się w kaskadę dramatycznych, orkiestrowych uniesień, z których znany jest doskonale Williams. Ten fragment to dowód na to, że Szczęki to nie tylko temat i jest to zdecydowanie najciekawsza pozycją tej kompilacji.
Tak jak pisałem na wstępie, trudno w dzisiejszej rzeczywistości rynku soundtrackowego zaimponować tego rodzaju wydawnictwem, lecz myślę, że wszyscy, którzy mają wielki sentyment (i nadal szacunek) dla początkowych osiągnięć Johna Williamsa, docenią to wydawnictwo. Oczywiście, część tych nagrań znalazła się choćby na nieco szerszym, dwu-płytowym wydawnictwie 1969-1999 Greatest Hits (także wydanym przez Sony). I mimo, że specjalizujące się w wydawnictwach typu ‘best of’ orkiestry jak Praska Filharmonia czy Cincinnati Pops pod batutą Ericha Kunzela wykonały dobrą robotę nagrywając Williamsa, nie mogą się one równać z jego własnymi interpretacjami. Muzyka została nagrana w 20-bitowej technologii cyfrowej, co podkreśla tylna okładka. We wkładce natomiast znajdziemy krótkie komentarze Stevena Spielberga do każdej kompozycji. Dodatkowym smaczkiem jest sama okładka, która została zaprojektowana przez Drew Struzana, autora plakatów do większości filmów Spielberga z tamtego czasu. Wokół pełno jest tego typu składanek, ale ta właśnie kompilacja jest na swój sposób specjalna, doskonale wyważona pod względem treści i formy (układ ścieżek, czas trwania) oraz posiada smaczki, tak muzyczne jak i estetyczne, które warto dokładniej zbadać. To coś zostało przygotowane po prostu z pietyzmem.