Jaka była najlepsza ścieżka dźwiękowa 2020 roku? Patrząc po rozdanych nagrodach, takich jak Oscary, Złote Globy i brytyjskie BAFTA, bezapelacyjnym zwycięzcą była muzyka do animacji Pixara Soul (Co w duszy gra w udanym polskim tłumaczeniu). Jej autorzy Trent Reznor, Atticus Ross i Joe Batiste nie tylko zgarnęli wszystkie możliwe prestiżowe nagrody, ale też zyskali sobie przychylność krytyków filmowych i muzycznych, szczególnie tych amerykańskich. Można więc mówić o pewnym deja vu. W 2010 roku The Social Network, pierwsza ścieżka dźwiękowa Trenta Reznora i Atticusa Rossa, też zdobyła wszystkie możliwe nagrody filmowe, zaś większość krytyków filmowych i muzycznych okrzyknęło ją „Odkryciem Roku”. Tylko pewna grupka miłośników muzyki filmowej, także tych z filmMusic.pl, nie podzielała tych zachwytów. 10 lat później mamy kolejny soundtrack od członków Nine Inch Nails, który robi furorę i znowu tylko ci nieznośni, wiecznie niezadowoleni krytycy filmowej mają jakiś problem. A jaki, to postaram się wyjaśnić w poniższym tekście. Przy czym już na wstępie pragnę zaznaczyć, że wcale nie uważam tej ścieżki dźwiękowej za złą. Czy natomiast wartą jednak tych wszystkich nagród i pochwał? To już inna kwestia.
W swoich pixarowych animacjach reżyser i scenarzysta Pete Docter nie ucieka od poważnych kwestii. Udowodnił to przy świetnym Odlocie, czy równie dobrym W głowie się nie mieści i podobnie jest w przypadku Co w duszy gra, gdzie zanurzamy się w iście metafizyczne kwestie i odwieczne pytanie o sens życia. Film opowiada historię Joe Gardnera, nauczyciela muzyki, zamiłowanego jazzmana, któremu marzy się kariera na scenie. Niestety nieszczęśliwy wypadek sprawi, że trafia w Przedświaty, gdzie dusze zanim trafią na Ziemię otrzymują swoją osobowość i pasje. Joe postanawia odzyskać swoje życia i wraz z młodą duszą 22 postanawia wrócić na Ziemię. W sumie podobnie jak inny pixarowski hit Coco, także Co w duszy gra porusza wspomniane ważne metafizyczne rozważania i podobnie muzyka odgrywa bardzo ważną rolę. Wielu spodziewało się, że jak przy poprzednich filmach Pete’a Doctera i tym razem skomponuje ją Michael Giacchino. A tu ku zaskoczeniu sięgnięto po aż trzech kompozytorów: Trenta Reznora, Atticusa Rossa i znanego w Ameryce muzyka, jazzmana i osobowość telewizyjną Jona Batiste. Zatrudnienie tego ostatniego zdawało się mieć największy sens, mimo że nie komponował wcześniej na potrzeby filmów, zważywszy, że jak ważną rolę jazz odgrywa w filmie i w życiu jego głównego bohatera. To już bardziej wybór Reznora i Rossa mógł dziwić zważywszy nie tylko do jakiego typu produkcji komponowali wcześniej muzykę, ale też jak ona brzmiała. Obaj specjalizują się w muzyce elektronicznej, industrialnej, która często jak w przypadku Dziewczyny z Tatuażem (The Girl With The Dragon Tattoo), czy Zaginionej dziewczyny (Gone Girl) przybiera ponure, chłodne, ambientowe barwy. Na papierze wygląda to na dość eklektyczną mieszankę i rzeczywiście album tak się prezentuje. Sam film trochę lepiej tłumaczy takie podejście. Przede wszystkim trudno mówić o jakiejś współpracy miedzy duetem Reznorem, Rossem a Batiste’ą, który jak łatwo się można domyślić odpowiada za wszystkie jazzowe momenty w filmie. Spotkałem się też często z opiniami, że Jon Batiste odpowiada za muzykę na Ziemi, zaś Trent Reznor i Atticus Ross odpowiadają za muzykę w Przedświatach. Rzeczywiście na początku tak jest, ponieważ we fragmentach, których akcja toczy się w Nowym Jorku towarzyszą nam kawałki Batiste’y, zaś po drugiej stronie pojawia się elektronika Reznora i Rossa. Ale wraz z trwaniem filmu ich muzyka też zaczyna wkradać się w ziemski świat. Można powiedzieć, że oba style nie wchodzą za bardzo sobie w drogę i żyją swoim życiem. Chociaż jeżeli chodzi o walory narracyjne, to ku mojemu zaskoczeniu lepiej radzi sobie muzyka Reznora i Rossa od jazzowania Batisty.
Trudno odmówić Jonowi Batiste talentu i ta ścieżka dźwiękowa jak najbardziej oferuje przebłyski jego umiejętności. Podobnie jak główny bohater, Batiste jest utalentowanym jazzowym pianistą i właśnie we wszystkich fortepianowych partiach, jak chociażby w Born to Play Reprise, jego umiejętności najbardziej błyszczą. Tylko niestety są to bardzo krótkie przebłyski i wspomniany kawałek trwa zaledwie 50 sekund. Ogólnie opisując muzykę Batisty należy mówić bardziej o fragmentach, krótkich jazzowych improwizacjach niż prawdziwej oprawie dźwiękowej. Boleśnie jest to odczuwalne na albumie, gdzie niektóre kawałki trwają zaledwie kilka sekund. W sumie jego ścieżka dźwiękowa jest dość podobna do jego stałej pracy przy amerykańskim talk-show The Stephen Colbert Show, gdzie wraz ze swoim zespołem w studiu dba o oprawę muzyczną dla tego programu. W praktyce chodzi o zagranie krótkich przebojowych kawałków na otwarcie, koniec programu i przerwy reklamowe. Dochodzą do tego jeszcze krótsze muzyczne kawałki, kiedy prowadzący opowie jakiś dowcip lub zapowie kolejnego gościa. I w sporym uproszczeniu właśnie tak brzmi większość jego muzyki do Co duszy gra. Czyli jak krótkie przerywniki do jakiś skeczów, czy też kompilacja radiowych jazzowych jingli, czy dzwonków na telefonie komórkowym. W obrazie nie wypada to źle, ale zdecydowanie bliżej temu do muzyki źródłowej niż ilustracji filmowej. Główny bohater kocha jazz, to w obrazie pojawiają się jazzowe fragmenty, ale gdyby w miejsce muzyki Jona Batiste podłożone jakieś klasyki słynnych jazzmanów, to w żaden sposób nie wpłynęłoby to narrację filmu. I choć, jak ciągle zaznaczam, nie jest to zła muzyka i te fragmenty jazzowe, które nie trwają paru sekund, naprawdę mogą się podobać, to jednak towarzyszy mi to nieodparte uczucie, że można tu było więcej wykrzesać. Szczególnie jak się popatrzy na niektóre jazzowe dokonania Justina Hurwitza czy Daniela Pembertona z ostatnich lat.
Pod względem stylu i brzmienia muzyka Trenta Reznora i Atticusa Rossa jest całkowitym przeciwieństwem do dokonań Jona Batiste. Z jednej strony mamy przebojowe, często głośne, jazzowe fragmenty i improwizacje, a z drugiej delikatną, pulsującą muzykę elektroniczną. To co jedynie łączy te dwa muzyczne światy to dźwięk fortepianu. Przy czym o ile Batiste szarżuje na nim swoimi palcami, to Reznor i Ross stawiają na zdecydowanie spokojniejsze, wręcz relaksujące brzmienie. Zresztą już przy wcześniejszych filmowych ilustracjach duet R&R chętnie sięgał po ten instrument, gdzie proste fortepianowe partie grywały na tle elektronicznego obrazu. Pod tym względem Co w duszy gra nie różni się zbytnio od ich poprzednich prac i ich styl jest odczuwalny na każdym kroku. To co jednak mocno wyróżnia tę ścieżkę na tle ich filmografii, to jak przyjazna i wręcz ciepła dla ucha jest elektronika. Tam gdzie dawniej obraz zagospodarowałby dark ambient i industrialne dźwięki, tym razem rozciąga się relaksacyjny, elektroniczny pejzaż, wzbogacony przyjazną, pulsującą elektroniką. Niekiedy możemy wręcz mówić o radosnej elektronice, kiedy Reznor i Ross sięgają po dźwięki, które niektórym mogą się kojarzyć z 8-bitowym brzmieniem z dawnych gier. Najlepiej jest to odczuwalne w krótkim kawałku Falling, przy którym aż chciałoby się odpalić starą konsolę. Nie chodzi tu jednak wyłącznie o nostalgię, ale też poczucie dziecięcej radości i zabawy. I pewnie obaj kompozytorzy dobrze się bawili komponujące tę muzykę, która jest ich najprzystępniejszym soundtrackiem od czasów The Social Network, a wręcz najpogodniejszym, jaki do tej pory stworzyli.
Wiadomo, animacje Pixara prezentują się trochę inaczej od filmów Davida Finchera. Trudno więc oczekiwać, aby Trent Reznor i Atticus Ross zagospodarowali filmową przestrzeń dark ambietnem, industrialnymi eksperymentami i brzmieniem jak w przypadku Dziewczyny z Tatuażem czy Zaginionej dziewczyny. Co nie znaczy jednak, że pod względem narracji i oddziaływania w obrazie Co w duszy gra wyróżniało się na tle ich filmografii. I tym razem ciężar tej muzyki spoczywa głównie na tworzeniu odpowiedniej atmosfery, która unosi się nad całym filmem, jak duszyczki w Przedświatach. Gdzieniegdzie Reznor i Ross starają się tworzyć coś na miarę bazy tematycznej, gdzie na przykład bohater Terry otrzymuje ciekawy motyw. Nie tylko dobrze on oddaje myszkujący charakter tej postaci, ale też jak na motyw przewodni przystało, przewija się on w odpowiednich momentach w filmie jak i na albumie. Jednak w dużej mierze muzyka ogranicza się do bycia wspomnianym elektronicznym tłem. Oczywiście, tak jak zaznaczyłem, jak najbardziej przyjemnym dla ucha elektronicznym muzycznym tłem, ale mimo wszystko tłem. Dlatego tylko w niektórych momentach score Reznora i Rossa naprawdę daje o sobie znać i udowadnia, że potrafi być czymś więcej niż tylko muzyczną tapetą, jak chociażby w utworach Just Us i Epiphany. Nie tylko otrzymujemy tu naprawdę urzekające melodie, oparte o ładne fortepianowe partie, ale muzyka urzeka, pobudza emocje i co najważniej wzbogaca i potrafi kreować scenę w filmie. W dużym skrócie tworzy to, co od dobrej muzyki filmowej oczekujemy.
Poprawnie, tak chyba można najlepiej określi działanie muzyki Trenta Reznora, Atticusa Rossa i Jona Batiste w samym obrazie. Wspomniane wyżej utwory nie tylko dobrze brzmią w filmie, ale też na płycie potrafią zauroczyć, ze szczególnym uwzględnieniem Epihany. Jest to też jeden z dłuższych utworów na tym soundtracku, na którym niestety znajdziemy sporo króciutkich kawałków. Z jednej strony nie powinniśmy narzekać, zważywszy jak ogromne albumy dostawaliśmy w przeszłości od Trenta Reznora i Atticusa Rossa, ze szczególnym uwzględnieniem ponad 3 godzinnej Dziewczyny z tatuażem. I pod tym względem trwające „zaledwie” godzinę Co w duszy gra sprawia wrażenie dobrze skrojonego albumu z muzyką filmową. Niestety czas trwania, niektórych pojedynczych utworów i wymieszanie muzyki Reznora, Rossa z tą od Batisty tworzy na płycie niezły kogel-mogel. Dochodzą do tego jeszcze pojedyncze piosenki, a nawet muzyka źródłowa. W odbiorze nie pomaga też rozmieszczenie niektórych utworów. Szczególnie kiedy elektronika Reznora i Rossa przeplata się z jazzowymi kawałkami Batisty, w dodatku tymi króciutkimi. W efekcie album może razić swoim eklektyzmem, gdzie te dwa muzyczne języki nie chcą ze sobą współgrać.
Soundtrack ten ukazał się też na dwóch płytach winylowych. Osobno wydano na nich muzykę Trenta Reznora oraz Atticusa Rossa, a osobno Jona Batiste. Nie ukrywam, że score duetu R&R szczególnie zyskuje na takim wydaniu. Cała muzyka zdecydowanie lepiej płynie, gdy jeden utwór zgrabnie przechodzi w drugi tworząc pogodny, lekki album z przyjemną, pulsującą muzyką elektroniczną. Niestety takie wydanie jest zabójcze dla muzyki Jona Batisty. Wspomniany czas trwania pojedynczych utworów jeszcze bardziej sprawia, że możemy się poczuć, jakbyśmy słuchali kolekcji jingli. Albo muzycznych fragmentów lub improwizacji w studio nagraniowym, a nie pełnoprawnej jazzowej ścieżki dźwiękowej.
Podczas kampanii promocyjnej, jak i podczas odbierania kolejnych nagród, Trent Reznor i Atticus Ross wielokrotnie wspominali, jakże wielką przyjemność sprawiło im komponowanie do Co w duszy gra. Nie tylko mogli spróbować czegoś nowego, ale jak zaznaczali po raz pierwszy mogli stworzyć coś, co także ich dzieci mogłyby oglądać i słuchać. Oczywiście nie przeprowadzałem żadnych statystyk, ale trudno mi sobie wyobrazić, aby ta muzyka mogła wywoływać jakieś negatywne emocje wśród młodszej widowni i słuchaczy. Jedynie wydanie tej muzyki, dla tych, co nie widzieli filmu, może nie mieć sensu i to już niezależnie od wieku. Ale nawet dla tych, co widzieli animację Pixara i rozumieją cały artystyczny zamysł, jaki stał za powstaniem tej ścieżki, będą musieli przyznać, że jej prezentacja na albumie pozostawia sporo do życzenia. Dla miłośników jazzu jest go zdecydowanie za mało. A fanom muzyki elektronicznej może przeszkadzać, że co chwila między utworami wkradają się jakieś krótkie jazzowe kawałki. Ułożenie chronologiczne utworów, względem filmu, szkodzi odbiorowi tego albumu. Zdecydowanie lepiej byłoby go podzielić na dwie części: jedną z muzyką Jona Batisty, a drugi z muzyką Trenta Reznora i Atticusa Rossa. Szczególnie ścieżka duetu R&R by na tym jeszcze bardziej zyskała. Ale i tak trzeba powiedzieć, że stworzyli najprzyjemniejszą i najprzystępniejszą w odbiorze ścieżkę dźwiękową w swojej filmowej karierze. Czy jednak wartą tych wszystkich nagród? To pytanie pozostawiam otwarte.
Zachęcamy również do wspierania nowego oblicza Filmmusic.pl, który może być możliwy dzięki Wam!