Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Graeme Revell

Saint, the (Święty)

(1997)
4,0
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 23-04-2007 r.

Po wielkim sukcesie kinowej wersji serialu telewizyjnego ”Mission: Impossible” z 1996 roku, amerykańscy filmowcy dostali „zielone światło” na kolejne kinowe wersje słynnych telewizyjnych serii. Jedną z nich był ”Święty”. Choć sam film odniósł bardzo średni sukces (prawdopodobnie ze względu na chimerycznego Vala Kilmera zastępującego tutaj Rogera Moore’a), nie można mu odmówić klasy, ciekawego umiejscowienia fabuły w Rosji, którą chce zawładnąć pewien szaleniec-oligarcha i dość przyjemnego odbioru podczas oglądania. Wiernie tej wizji pomaga dość swobodna muzyka nowozelandzkiego kompozytora Graeme’a Revella, który od połowy lat 90-ych stał się dość niespodziewanie etatowym kompozytorem do filmów o wszelkiego rodzaju herosach, w tym tych mrocznych jak ”Kruk” i ”Spawn” a niedawno ”Daredevil”.

Choć styl Graeme’a Revella jest daleki od orkiestrowej buty, którą można oczekiwać od muzyki dla herosa, twórca ten zgrabnie potrafi zawsze połączyć w takich sytuacjach swoje najmocniejsze punkty jakimi są bez wątpienia subtelna muzyka emocjonalna oraz eksperymenty na polu elektronicznego/perkusyjnego akompaniamentu. Nie inny rodzaj brzmienia można dostrzec również w ”The Saint” gdzie do tego wszystkiego dodane zostają jeszcze melancholijne żeńskie wokale lub dość sporych rozmiarów chór, zważywszy na rosyjskie „korzenie” filmu. Podejście muzyczne do kinowej wersji ”Świętego” jest mocno osadzone w modernizmie, utrzymane w tonacji kojarzącej się z przeważającą częścią ścieżek dźwiękowych do współczesnego kina akcji. Revell jednak pokazuje, że mimo standardowej już krytyki, która go spotyka, potrafi nadać muzyce specyficznego tonu, szczególnie w bardzo dobrej warstwie emocjonalnej, która stawia ten score obok jego najlepszych osiągnięć – ”Czerwonej planety” czy emocjonalnego finału ”Dziwnych dni”. „Świętego” z pewnością nie można zaliczyć do bezbarwnego grona „łupanek”, które na koncie ma również Revell.

Najlepsze, najbardziej przykuwające co ma do zaoferowania ten soundtrack to bez wątpienia piękny temat miłosny w najlepszym stylu tego typu tematów z filmów o…Bondzie. Z pewnością podczas słuchania nie będziemy w stanie nie zauważyć mocnych inspiracji samym Johnem Barry. Elegancka, subtelna liryka w stylu Barry’ego, również ujawnia się w bardziej wyciszonych momentach a z kolei nostalgiczny fortepian (jeden z znaków firmowych twórcy, który zresztą bardzo lubię…) skojarzyć się może z podobną w wyrazie estetyką Craiga Armstronga. Tematowi miłosnemu poświęcone są aż trzy utwory na albumie (nie wliczając jego pojawiania się w innych jego momentach) i właściwie dobrze się stało, ponieważ to centralna kompozycja ”Świętego”. Mamy również dość ciekawy, choć króciutki temat dla samego Simona Templar’a (skomponowany na potrzeby serii tv przez Edwina Astleya), który pojawia się głównie w muzyce akcji, czasami grany min. na oboju. Dużą rolę odgrywa elektronika, która w większości przypadków jest bardzo przyjemna w odbiorze, często zahaczając również o rytmiczne techno, tak jak w znakomitej sekwencji w otwierającym Main Title. Połączona z intensywną sekcją smyczek należy do najlepszych fragmentów kariery Revella i śmiało może rywalizować z podobną w wyrazie ekspresją James’a Newtona Howarda w jego ”Niezniszczalnym”. Na tym polu wyróżnia się również ekscytujący Break-In.

Nie zawsze jednak syntezatorowe eksperymenty Revella brzmią ciekawie, co można odczuć w bardziej nastawionych na underscore środkowych utworach płyty, która są zdecydowanie słabe. Elektronika jest tam dość surowa, min. wykorzystując „metaliczny” sample, który w ostatnich latach jest dość nagminnie używany w muzyce filmowej, min. w ścieżkach dźwiękowych do ”Ronina”, ”Matrixa” a nawet ”Tomb Raider II”. Revell używa w muzyce akcji dość dużo perkusji i werbla, która czasem brzmi ekscytująco a czasami zaledwie jak muzyka „klasy B” lub mroczna, syntezatorowa muzyka z gier komputerowych (Templehof). Najlepszym utworem akcji jest Kremlin Riot/Karpov’s Room, w którym powraca hipnotyczna elektronika z Main Title, łącząca się ze znakomitymi chórami w stylu Polowania na Czerwony Październik. Muzyka akcji w swoich najlepszych momentach zapowiada dzisiejsze brzmienia funky, które z powodzeniem przemyca do swoich partytur choćby John Powell. I z pewnością nie musi się niczego wstydzić. Z drugiej strony wkrada się do niej duży pierwiastek chaosu i wtedy nie jest już tak dobra w odbiorze. Głównie z uwagi na mocny militarystyczny podkład, który jest bardziej agresywny niż ekscytujący oraz orkiestrową kakofonię.

Score Revella z ”Świętego” zapewnia bardzo dobre pół godziny muzyki filmowej będącej połączeniem klasycznego, orkiestrowego romantyzmu z przyjemnymi, rytmicznymi rozwiązaniami w dziedzinie elektroniki i partii wokalnych. Dlatego też „kuzynów” tej kompozycji należy szukać nie dalej niż w w/w muzyce Craiga Armstronga oraz bondowskim kolażu orkiestry z elektroniką w wykonaniu Davida Arnolda. Kompozycją promującą film była nowoczesna aranżacja starego tematu Simona Templera przez grupę Orbital i trochę szkoda, że nie znalazło się dla niej miejsce na albumie instrumentalnym. Przede wszystkim z uwagi na to, że dość często występuje w filmie i przecież tak daleko nie odbiega od stylu partytury nowozelandczyka. Jest to bez wątpienia jedna z najlepszych ilustracji twórcy obok min. wspomnianego ”Kruka” czy ”Czerwonej planety”. Przeważnie jestem konserwatystą jeżeli chodzi o muzykę filmowej, ale ta pozycja w wykonaniu Graeme Revella prezentuje tak dużo jakościowo dobrych i świeżych prób połączenia sfery nowoczesności brzmieniowych ze światem szeroko pojętej klasyki, że mimo kilku wad „kupuję ją w ciemno”.

Najnowsze recenzje

Komentarze