Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ramin Djawadi

Safe House

(2012)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 01-03-2012 r.

Czy w dobie widowiskowych, aczkolwiek plastikowych filmów akcji z niezliczoną ilością efektów specjalnych klasyczne kino szpiegowskie ma jeszcze rację bytu? Okazuje się że tak. Nieźle zarysowana fabuła, dobra obsada aktorska, egzotyczna sceneria i dynamiczny montaż – to wszystko wystarczy, aby na dwie godziny przykuć uwagę nawet najbardziej wybrednego widza. Szwedzki reżyser, Daniel Espinosa, zabierając się za robienie Safe House miał raczej niewielkie doświadczenie w branży. Pochodził jednak z kraju, który uchodzi za światowe centrum mrocznych, pełnych zagadek i brutalności, (o)powieści. Odrobina pomocy ze strony studia i spore poświęcenie samych aktorów (ponoć Denzel Washington nie korzystał z pomocy dublerów podczas drastycznych scen przesłuchania), sprawiło, że pozornie prosta historia ukazana jego okiem, z każdą minutą wciągała coraz bardziej.


O stworzenie ścieżki dźwiękowej do Safe House poproszono jednego z najbardziej kontrowersyjnych rzemieślników Hollywood, Ramina Djawadiego. Jako „wirtuoz” bibliotek sampli i amator niezbyt skomplikowanych melodii, teoretycznie gotów był poradzić sobie z muzycznym wizerunkiem dosyć chłodnego i pozbawionego emocji, Tobina Frosta. Owszem, pod tym względem nie zawiódł. Ale co z resztą bohaterów? Co z Mattem Westonem, który z żółtodzioba wykonującego niewinną robotę na drugim końcu świata staje się zimnokrwistym agentem? Co ze wspomnianą wyżej egzotykę scenerii? Na te pytania partytura Djawadiego zdaje się odpowiadać tylko cytatami z podręczników gatunku – sztampową teksturą będącą na pograniczu dark ambientu i orkiestrowego underscore, a także rytmicznym akcyjniakiem pojawiającym się w bardziej dynamicznych sekwencjach. Ścieżka dźwiękowa do Safe House jest bardzo anonimowa. Spełnia rzecz jasna swoje podstawowe funkcje, ale w żaden sposób nie wyróżnia się spośród innych elementów filmu Espinosa. A szkoda, gdyż potencjał projektu był duży. Sceny pościgu ulicami Kapsztadu, szturmu na placówkę CIA oraz finalnej konfrontacji aż prosiły się o jakiś mocniejszy akcent muzyczny wychodzący ambicją odrobinę dalej poza rytmiczne przygrywanie.



Trochę większe rozeznanie w muzyce Djawadiego zapewnia nam album soundtrackowy wydany nakładem Varese Sarabande. Niestety po raz kolejny producenci zapomnieli zupełnie o tak zwanym „listening experience”, zalewając potencjalnego odbiorcę niezbyt dobrze dobranym i zmontowanym materiałem muzycznym. W przypadku partytury, w której hegemonem jest mroczne underscore’owe brzmienie, wszelkiego rodzaju rozdrabnianie się nad materią spełniającą tylko funkcję ilustracyjną jest po prostu szaleństwem. Niemniej jako słuchacz, który kilka razy porwał się na owe „szaleństwo”, muszę przyznać, że muzyka Djawadiego ma również swoje ciekawe momenty.



Dosyć interesującym wydaje się na przykład utwór otwierający album – tytułowy Safe House, gdzie poznajemy nie tylko temat przewodni partytury, ale i podjętą przez kompozytora stylistykę. Należy tylko nadmienić, że pod tym względem nie uświadczymy większych rewolucji. Jako uczeń Zimmera, Djawadi odziedziczył po swoim mistrzu nie tylko warsztat metodyczny, ale i bazę odpowiednich sampli. Jeżeli cofniemy się w czasie i przypomnimy sobie niektóre prace Gregsona-Williamsa (Enemy of State, czy chociażby Man on Fire), będziemy mieli dokładny obraz tego, co popełniono w Safe House. W przypadku muzyki akcji pulsujący bit jest zatem fundamentem na podstawie którego buduje się resztę faktury muzycznej. Idealną do tworzenia kontrapunktów wydaje się tutaj sekcja smyczkowa, dzięki której utwory takie jak Get In the Trunk, Langa oraz Off the Grid prezentują nie tylko zwiększoną dynamikę, ale i pewien wymiar dramatyczny kompozycji. Jednakże muzyka akcji nie jest najmocniejszym elementem partytury Djawadiego. Abstrahując od jakości i gatunkowej wtórności… Na albumie soundtrackowym jest jej zdecydowanie za mało.



Nie zabrakło natomiast typowego dla tego typu filmów akcji, sound designu i ambientu. Poza masą zupełnie niepotrzebnych „zapychaczy” da się wyszczególnić kilka naprawdę interesujących kawałków, ot chociażby Truth, gdzie dynamika dźwięku wzrasta z każdą kolejną frazą. Takie crescendo w ramach stale powtarzającego się tematu jest typowym dla Zimmera i jego adeptów zabiegiem. Zabiegiem ilustrującym zazwyczaj dramatyczny finał akcji. Niemniej jednak w połączeniu z lirycznym motywem Matta, utwór ten sprawuję się nawet całkiem ciekawie – tak w obrazie, jak i na albumie.



Wbrew pozorom partytura Djawadiego nie jest pozbawiona pewnej (syntetycznej) dramaturgii. Wspomniany wyżej Matt Weston wciela się w rolę ofiary wplątanej w wyrafinowaną, ale brutalną grę szpiegowską. Cały dotychczasowy system wartości tego młodego, pełnego ideałów agenta, wali się dosłownie z dnia na dzień. Muzyka Djawadiego nie sięga co prawda z tego tytułu do rzewnych, pełnych emocji tematów, ale w tej swojej surowej teksturze dźwiękowej zapewnia również kilka chwil melancholii i refleksji. Ciekawą pod tym względem wydaje się scena, gdy Frost zasiewa ziarno niepewności w głowie Westona (I Used To Be Innocent Like You) oraz wspomniany wyżej fragment Truth.



Zamykający krążek utwór I’ll Take It From Here łączy w sobie właściwie wszystkie wymienione wcześniej cechy partytury. Stanowi tym samym w miarę optymalne zakończenie tego niestety niezbyt równego albumu. Faktem jest, że gdyby materiał na nim zawarty został odpowiednio przemontowany, to mielibyśmy całkiem interesujący, aczkolwiek niezobowiązujący soundtrack. Sama muzyka nie należy bowiem do najbardziej przekonujących i wciągających. Choć z drugiej strony, biorąc pod uwagę inne pozycje w karierze Djawadiego, jest to niewątpliwie wyraźny krok naprzód. Czyżby uczeń Zimmera zaczynał ewoluować? Odpowiedzi na to pytanie poszukamy w kolejnych pracach Ramina…

Najnowsze recenzje

Komentarze