Wśród wielu niepotrzebnych i koncertowo „położonych” sequeli jest jeden szczególny. Film, który oglądać się powinno właściwie z zamkniętymi oczami, odbierając tylko jednym zmysłem – słuchem. Tym filmem jest Powrót do błękitnej laguny (Return to the Blue Lagoon) w reżyserii Williama A. Grahama. Ni to kontynuacja, ni to remake… Po prostu film zagadka biorący w obroty wątki z poprzedniego obrazu z roku 1980 (opartego wszak na kultowej powieści Henry’ego De Vere Stacpoole’a). Mamy więc nowych bohaterów, którzy pozostawieni sami sobie na bezludnej wyspie, mierzą się z trudami codzienności i swoimi uczuciami. Widz z kolei jest zmuszony mierzyć się z fatalnie napisanym scenariuszem i również pozostawiającą dużo do życzenia grą aktorską. Ten festiwal żenady starają się uratować zdjęcia urokliwej scenerii, w jakiej rozgrywa się ten dramat (dosłownie) oraz wspomniana przeze mnie wcześniej muzyka.
Można odnieść wrażenie, że najlepszą decyzją jaką podjęto podczas realizacji tego projektu, było zwrócenie się z prośbą o stworzenie ścieżki dźwiękowej do Basila Poledourisa. Od momentu, kiedy stworzył muzykę do pierwszej Błękitnej laguny przeszedł długą drogę – zarówno w sferze życiowej, jaki i zawodowej. Zaczynał jako cień wielkich nazwisk, by w ciągu zaledwie dekady zyskać miano jednego z czołowych twórców Hollywoodu. Zawsze jednak ciepło wspominał ten epizod w swojej twórczości. Autentycznie ubogacające doświadczenie, które rzutowało na jego dalszą karierę, miał teraz okazję powtórzyć. Co prawda w nieco innej otoczce aktorskiej i z mniej inspirującą historią, ale główny wątek i przesłanie niewiele się tu zmieniły.
Mimo wszystko Poledouris pragnął wyjść spoza sfery komfortu, jaką oferuje praca nad sequelem. Poza tematem utożsamionym z wątkiem miłosnym oraz egzotyczną scenerią, w jakiej rozgrywa się akcja, cała reszta oprawy muzycznej skonstruowana została jakby od nowa. Zmianie uległ przede wszystkim temat przewodni, którego pierwsza prezentacja odbywa się już podczas napisów początkowych. Również motyw miłosny zyskuje tutaj swój nowy blask. Odświeżony, zanurzony w bardziej stonowanych, melancholijnych aranżach, towarzyszy filmowym bohaterom od ich lat młodości. Błędem byłoby uznać, że pozostała część partytury jest niejako wypadkową mieszanki tych kilku melodii. Mimo, że styl, w jakim Poledouris prowadzi orkiestrę nie odcina się radykalnie od tego, który definiował ścieżkę dźwiękową do pierwszej Błękitnej laguny, to jednak można odnotować, że większą wagę przywiązuje do budowania warstwy narracyjnej. Muzyka szczelniej wypełnia przestrzeń filmową, serwując odbiorcy przebogatą paletę nastrojów. Choć dominują rozległe smyczkowe pejzaże zanurzone w romantycznym tonie, to jednak nie brakuje również chwil grozy, a nawet symbolicznej etniki. Jakby tego było mało, Poledouris sięga również (w sposób jak najbardziej symboliczny) po syntezatory zarzucające pomost miedzy wspomnianą wcześniej etniką, a substytutem muzycznej akcji. Wszystko to składa się na barwny, doskonale wywiązujący się ze swoich filmowych powinności, choć niezbyt inwazyjny względem widza, zestaw muzyczny.
Sromotna porażka finansowa Powrotu na błękitną lagunę oraz fatalne recenzje były zapewne przyczyną odejścia od pomysłu wydania okolicznościowego soundtracku z muzyką Basila Poledourisa. Przez ponad dwie dekady ta ścieżka dźwiękowa była niespełnionym marzeniem wielu miłośników twórczości tego kompozytora. Dopiero w roku 2016 stosowne wydawnictwo ukazało się dzięki wytwórni Intrada Records. Limitowany, kolekcjonerski krążek zawierał kompletną, niespełna godzinną oprawę muzyczną oraz mnóstwo dodatków wypełniających pozostałą przestrzeń dyskową. Czy ten krążek spełnia oczekiwania odbiorców?
Fanów na pewno. Wszak zaraz po rozszerzonej edycji soundtracku do „jedynki”, oto na ich ręce trafia kolejne, pieczołowicie opracowane wydanie, wypełniające kolekcjonerską lukę w zbiorach miłośników Basila Poledourisa. Można jednak odnieść wrażenie, że produkujący ten krążek Douglass Fake troszkę popłynął pod względem układu treści. Prezentacja ścieżki dźwiękowej to w gruncie rzeczy mieszanka fragmentów będących pierwotną wersją oryginalnej ścieżki dźwiękowej. W filmie bowiem część z tych utworów usłyszymy w nieco zmienionych aranżach. Oczywiście album serwowany przez Intradę odnosi się również i do tych fragmentów, ale w sekcji poświęconej dodatkom. I można to przełknąć bez większego bólu, gdyby nie ostatnie kilkanaście minut słuchowiska poświęcone muzyce źródłowej, a dokładniej etnicznym bębnom. Dosyć miłą niespodzianką jest natomiast obecność promującej film piosenki A Word Of Our Own wykonywanej przez Surface. Kawałek może nie najwyższych lotów, ale za to bardzo chwytliwy i urozmaicający soundtrackową treść.
Nie jestem jednak do końca przekonany, czy ten argument będzie wystarczającym, aby statystyczny miłośnik muzyki filmowej zdecydował się na zakup tego albumu. Relatywnie niewiele nowego się na nim dzieje w kontekście tego, co można było doświadczyć słuchając pierwszej Błękitnej laguny. Warto jednak sięgnąć chociażby po wersję elektroniczną, aby przekonać się, że nawet mało inspirujące filmy były dla Poledourisa doskonałą przestrzenią do wyprowadzania świetnych, ujmujących formą i treścią, partytur.
Inne recenzje z serii: