Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Cezary Skubiszewski, różni wykonawcy

Red Dog

(2011)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 25-12-2011 r.

– To najsłynniejszy pies w Australii. Red Dog.

– Ach, ten który ostrzegł ludzi przed pożarem.

– Nie, nie…

– Ten, który ocalił tamto dziecko.

– Nie.

– Ten, który…

– Nie, nie. (…) Nie chodzi o to, co zrobił, ale o to, kim był.

To jeden z pierwszych dialogów największego kinowego przeboju na Antypodach roku 2011, który zgarnął większość, przyznawanych przez tamtejszych widzów nagród, Inside Film Award. Utrzymany w lekkim, komediowym tonie obraz Kriva Stendersa opowiada o najbardziej znanym psiaku w Australii, który w latach 70. włóczył się w zachodniej części kontynentu zyskując ludzkich przyjaciół w wielu miastach i stając się swoistą maskotką regionu. Dość powiedzieć, że dziś w portowym mieście Dampier, stoi pomnik tego czworonoga. Na kanwie jego historii brytyjski pisarz, Louis de Bernières, autor Kapitana Corelli’ego, napisał powieść, na której właśnie oparto film.

Filmowy Red Dog to zabawna, choć momentami też wzruszająca, ciepła, sympatyczna, familijna opowieść, nie tylko o tytułowym psie, ale i, a może przede wszystkim, o ludziach, których spotykał na swej drodze. To także piękne ujęcia australijskiego outbacku i znakomity przykład na to, jak nakręcić obraz, który jest na swój sposób bardzo patriotyczny, a jednocześnie ani na moment nie popada w patos i w ogóle nie kieruje się w stronę narodowego bohaterstwa etc. Tytułowy pies uosabia te cechy charakteru, z których Australijczycy są dumni, ale opowiedzą o tym nie stojąc na baczność na tle łopoczącej na wietrze flagi, lecz w pubie, z kuflami pełnymi piwa w rękach. Nic dziwnego, że australijska publiczność pokochała ”Czerwonego Psa”, zaś dla obcokrajowców może to być kapitalna reklama tego kontynentu. My, Polacy, po seansie możemy tylko żałować, że nasi rodzimi filmowcy nie potrafią pokazać naszego kraju w taki sposób.

Sukcesu Red Doga nie byłoby oczywiście, gdyby obraz nie został dobrze nakręcony i zagrany. Świetni aktorzy (oczywiście z tym czworonożnym włącznie), dobre zdjęcia i budująca klimat peryferiów Australii lat 70., ścieżka dźwiękowa. Kto kompozytorem muzyki, też nagrodzonej IF Award zresztą? Tu zaskoczenia być nie może. Polak Cezary Skubiszewski od dawna mieszka na Antypodach i od dobrych paru lat należy tam do ścisłej czołówki kompozytorów filmowych. To jego nie pierwsze i nie ostatnie wyróżnienie w Australii. Pytanie tylko czy tym razem trochę nie na wyrost. Rzut oka na tracklistę soundtracku i widzimy, że tym razem score Skubiszewskiego jest w mniejszości, nieco zepchnięty na margines przez głównie australijski rock, oczywiście z lat 70. Często na wydaniach płytowych jest tak, że kosztem muzyki ilustracyjnej eksponuje się piosenki, które w obrazie występują tak naprawdę śladowo. Red Dog jednak nie wypacza relacji score-piosenki. W filmie, za wyjątkiem może końcówki, rzeczywiście to one stanowią plan pierwszy, co nie oznacza, że ilustracja Polaka to muzyczna tapeta, którą mógłby popełnić pierwszy lepszy kompozytor.

Przede wszystkim Skubiszewski idealnie dostosowuje się do klimatu filmu i do wiodących prym w ścieżce dźwiękowej rockowych piosenek. Zatem i u niego prym wiodą różnorakie gitary, w bardzo charakterystycznym dla tego twórcy brzmieniu, oraz perkusja, mające podkreślać rockowe konotacje. Akordeon, marimba czy wibrafon dodają luzu i komediowego tonu. Ten pierwszy wraz z fletami i flażoletami nadaje też ilustracji swoistej „swojskości”, posmaku australijskiego folkloru. Do tego w scenie spotkania oko w oko kota i psa, stylizowanej na westernowy pojedynek, Skubiszewski nie zawaha się dokonać pastiszu muzyki z tego gatunku, do czego nieodzowna będzie oczywiście trąbka. Przez pierwszą połowę filmu score stanowi rzeczywiście bardzo poboczny element. Rzucić w uszy nam może się na chwilę jedynie komediowy Red Dog Road Music bo już Many Nations zginie pod dialogami. W drugiej połowie będzie już nieco lepiej, poza sceną wspomnianego pojedynku, usłyszymy smutny temacik miłosny (Nancy and John) ale przede wszystkim w montażowej sekwencji wędrówki psa zabłyśnie wreszcie coś, co można uznać tematem głównym. The Search to bez wątpienia najciekawszy i najlepiej wyeksponowany w obrazie kawałek score, z ładnym, prowadzonym głównie przez gitary tematem. W pierwszej części w spokojnej aranżacji, ze smyczkami w tle, po etnicznym „przerywniku” (trochę przynoszącym skojarzenia z etniką Death Defying Acts) w drugiej połowie utworu Skubiszewski prezentuje go już w bardziej dynamicznej wersji, z perkusją. Temat z tego utworu jeszcze pojawi się w stonowanym wydaniu w końcowych scenach filmu, ale tych kawałków już na albumie nie uświadczymy.

Jeśli chodzi o dominujące na soundtracku piosenki, to nie ma sensu przyglądać się każdej z osobna. Dominuje, jak już wspomniałem, australijski rock lat 70., ale nie są filmowcy/wydawcy albumu konsekwentni ani w trzymaniu się dekady (choćby współczesna młoda piosenkarka Lisa Mitchell), ani kontynentu czy gatunku, bo na przykład Chris Norman & Suzi Quatro to duet brytyjsko-amerykański, a ich bardzo znany utwór trudno nazwać rockowym. Tak samo song skomponowany przez samego Skubiszewskiego. Większość jednak kwalifikuje się do opisanego zaszufladkowania. Przeważają też utwory mało znane na północnej półkuli, tak samo jak ich wykonawcy. Do wyjątków należy Stumblin’ In wspomnianego już duetu oraz może jeszcze piosenki bandu Daddy Cool i moja ulubiona Let My Love Open the Door Pete Townshenda.

Ten piosenkowo-ilustracyjny miks świetnie odnajduje się w filmie i trudno się dziwić, że australijska publiczność postanowiła nagrodzić naszego rodaka. A że trochę, a może i bardzo, w sukcesie pomogły mu użyte piosenki to już inna sprawa. Nie ma co jednak psioczyć z tego powodu, bo oryginalna muzyka Polaka to kawał porządnej roboty, dobrze komponujący się z pozostałą stroną muzyczną, a The Search potrafi wryć się w pamięć widzów. Czy jednak wydanie albumowe Red Doga jest równie godne nagród i pochwał. Tu już mam większe wątpliwości. Jest to bardziej songtrack niż soundtrack kierowany głównie do tych, którym muzyczna stylistyka filmu przypadła do gustu. I tylko tym polecał będę płytę, tym bardziej jeszcze, że większość utworów Skubiszewskiego kończy się fragmentami filmowych dialogów. Jeśli film wam się podobał, jeśli macie ochotę posłuchać trochę australijskiego rocka lat 70. z dodatkiem paru innych kawałków oraz utworów naszego kompozytora, to zachęcam. W przeciwnym razie nie macie co sobie tym albumem głowy zaprzątać. Chociaż radzę zwrócić uwagę przynajmniej na The Search. Zaś ocena końcowa, zważywszy na działanie całości w filmie, zła być nie może.

Najnowsze recenzje

Komentarze