Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Michael Nyman, Damon Albarn

Ravenous (Drapieżcy)

(1999)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 10-02-2009 r.

Drapieżcy to film, który trudno sklasyfikować gatunkowo: trochę tu horroru, trochę tu komedii, a wszystko w westernowych realiach. Do odizolowanego od świata fortu w górach Sierra Nevada (wyglądających bardzo swojsko, bo sporą część filmu nakręcono w słowackich Tatrach) przybywa grany przez Guy’a Pearce’a oficer i zastaje tam grupkę dość oryginalnych żołnierzy. Niedługo potem do fortu przybywa jeszcze nieznajomy i opowiada przerażającą historię o wyprawie pionierów i jej kanibalistycznym dowódcy. Wkrótce oczywiście dojdzie do starcia, a kanibale okażą się, zgodnie z indiańskimi legendami, nie tylko nienasyceni ale i obdarzeni siłą i odpornością zjadanych wrogów. Choć film nie jest może w pełni tak udany, jak mógłby być, to jednak stanowi on kawał przyjemnej i niezobowiązującej rozrywki, oczywiście o ile komuś nie przeszkadza lekkie gore oraz czarny humor. Atutem obrazu jest jego specyficzny klimat, który w dużej mierze zawdzięcza on nieszablonowej ścieżce dźwiękowej autorstwa Michaela Nymana oraz Damona Albarna.

Kto to Nyman wyjaśniać nie trzeba, brytyjski kompozytor należy wszakże do najsłynniejszych twórców filmowych ilustracji. Damon Albarn natomiast z muzyką filmową wcześniej praktycznie nie miał nic wspólnego, jest to bowiem członek rockowego zespołu Blur. Dwóm Londyńczykom najwyraźniej jednak zupełnie nie przeszkadzał fakt, że zwykle pałają się dość odmienną stylistyką i różnymi muzycznymi gatunkami i wspólnie stworzyli kompozycję barwną i nietuzinkową. Niech fani Blur nie liczą na znalezienie w niej zbyt wielu znamion stylu swojego ulubionego zespołu, score przynajmniej w sferze aranżacyjnej bliższy jest zdecydowanie temu co zwykł pisywać Nyman, jednak nawet mimo pewnych podobieństw niektórych fragmentów do wcześniejszych prac tego kompozytora, to i tak mamy do czynienia z dziełem bardzo oryginalnym. Specyficzna, minimalistyczna stylistyka Nymana fantastycznie łączy się w nim z tradycyjną muzyką amerykańską, a takie instrumenty, jak banjo czy drumla z klasyczną orkiestrą i syntezatorami. Zresztą nie przypadkowo na soundtracku znajdziemy też trzy utwory z XVIII-XIX napisane przez znanych w USA kompozytorów, tutaj w wykonaniu znalezionej przez Nymana gdzieś w Stanach amatorskiej grupki muzycznej Foster’s Social Orchestra specjalizującej się w graniu kompozycji Stephena Fostera. Utwory te to faktycznie brzmią trochę, jakby grała je wiejska kapela a nie profesjonalni muzycy, co pewnie było zabiegiem celowym. Na albumie znalazło się ponadto miejsce dla jednej indiańskiej pieśni (Weendigo Myth).

Wspomniane wyżej utwory to tak naprawdę tylko klimatyczny dodatek wzbogacający twór Nymana i Alborna. Wzbogacający głównie w filmie, bo na obrazie te ścieżki mogą irytować swoim kiczowato-ludowym brzmieniem. W podobnym folkowym tonie (choć w zdecydowanie innym wykonaniu) utrzymany jest „Run”, w którym skrzypki i banjo wspierane od czasu do czasu przez męski wokal wygrywają skoczną melodię niemal prosto z imprezy country. Jednak niech to nie odstrasza nikogo od Ravenous, bo choć przyjęta stylistyka nie wszystkim musi w pełni przypaść do gustu, to jednak zbyt wiele tu perełek, by przechodzić obojętnie obok tego score.

Już pierwszy utwór autorstwa duetu Nyman-Albarn, czyli Boyd’s Journey pokazuje nam mniej więcej z czym będziemy mieli później do czynienia. Zaczyna się od wygrywanych w kółko dwóch nut na banjo, któremu towarzyszy delikatna perkusja. Po chwili dołączy akordeon i folkowe skrzypki, a później kolejne instrumenty prezentować będą motyw, który usłyszymy jeszcze później w End Titles. Pierwszy kontakt z tym utworem może nie wywrzeć na słuchaczu szczególnie pozytywnego wrażenia, ale zapewniam, że warto wracać do niego, by z czasem docenić pomysłowość twórców. Tak samo jak do podobnie rozwijającego się Colquhoun’s Story, w którym kompozytorzy co jakiś czas dorzucają kolejne instrumenty, by z prostego, skocznego motywiku przejść do potężnej, mrocznej, osaczającej muzyki. Największe highlighty albumu to jednak moim zdaniem kapitalna trzymająca w napięciu, dynamiczna druga połowa 8-minutowego The Cave, która fantastycznie działa w obrazie ale i na płycie robi niemałe wrażenie, oraz „Let’s Go Kill That Bastard” – kawałek z pogranicza suspensu i action-score, z niesamowitymi perkusjonaliami i motywem na solowe smyczki. Doprawdy, nawet chłopaki z Media Ventures powinni zgłaszać się do twórców Ravenous po porady jak pisać niebanalną a rytmiczną i melodyjną muzykę akcji.;)

Pozostałe ścieżki albumu również niejedną kryją atrakcję, jednak przyjemność ich odkrywania pozostawię wszystkim tym, którzy zdecydują się po niego sięgnąć i zanurzyć się w momentami mrocznym, momentami z kolei nieco może slapstickowym świecie muzyki z Drapieżców. Obok tych niespotykanych chyba nigdzie indziej symbioz hipnotyzującego nymanowskiego stylu z północnoamerykańskim folkiem, znajdziemy tu i bardziej klasycznie brzmiące elementy. Tak klasycznie dla Nymana, jak i dla muzyki filmowej, w utworach, w których twórcy skupiają się na oddaniu napięcia za pomocą jednostajnego, powolnie wybijanego rytmu, albo na kreowaniu tajemniczej atmosfery przy użyciu chociażby mrocznych smyczkowych pasaży. Niemal każdy kawałek na płycie przynosi coś nowego, kolejny motyw czy pomysł, a jednak wszystko razem tworzy spójną całość, dla której wspólnym mianownikiem jest oryginalna stylistyka. Dzięki temu album, nawet mimo kilku odstających od reszty quasi-tradycyjnych utworów, bez których spokojnie mógłby się obyć, i mimo tego, że mógłby być minimalnie krótszy, sprawia jak najbardziej pozytywne wrażenie. Oczywiście o ile jesteście w stanie wyjść poza utarte schematy i style muzyki filmowej, do których Nyman i Albarn nie do końca chcą się dostosować. I całe szczęście, bo o ileż uboższy byłby ten gatunek bez takich intrygujących kompozycji, jak Ravenous. Tym, którzy widzieli film nie muszę chyba rekomendować soundtracku. Pozostałych gorąco zachęcam do spróbowania, jak taka osobowość jak Michael Nyman wypada we współpracy z rockowcem Damonem Albarnem w muzyce może z założenia nieszczególnie głębokiej czy ambitnej, ale w tym przypadku jakże pomysłowej i tak po prostu… „fajnej”.

Najnowsze recenzje

Komentarze