Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerskin Fendrix

Poor Things (Biedne istoty)

(2023)
4,2
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 01-02-2024 r.

Tak to już jest w muzyce filmowej, że na większość ścieżek psioczy się, że wtórne, oczywiste, kliszowe, niewyróżniające się, mało wyraziste, a jak się pojawia oryginalna, nietuzinkowa i odgrywająca znaczącą rolę w filmie ilustracja, to od razu fani marudzą, że tego nie da się słuchać.

Tak właśnie jest z tymi Biednymi istotami (aż chciałoby się napisać: z tymi biednymi Biednymi istotami; w kontekście owego narzekania), w przypadku których rację mają zarówno (nieliczni?) fani tego soundtracku, jak i malkontencka większość. Bo przy całej wyjątkowości pracy debiutującego w roli kompozytora filmowego młodego, będącego przed trzydziestką, Jerskina Fendrixa, tego naprawdę niemal nie da się słuchać.

Nie samym brzdąkaniem i innym pozornie (i niepozornie) niezgrabnym pogrywaniem ten soundtrack wszakże stoi.

OK, ok, nie jest aż tak źle, bo nawet jeśli momentami muzyka brzmi, jakby kompozytor zapomniał wyłączyć nagrywania w studio, gdy jego czteroletni siostrzeniec zaczął sprawdzać, jak brzmią poszczególne instrumenty, jak choćby na samym początku tematu głównej bohaterki w utworze Bella albo drugiej połowie Wee, to nie są to w końcu bolesne dla uszu dźwięki, na jakie czasem można trafić w gatunku (nie będziemy się tu znęcać nad żadnym kompozytorem i podawać przykładów, ale każdy pewnie jakieś ilustracje brzmiące jak mix kosiarki, wiertarki i piły spalinowej kojarzy).

Kakofoniczne czy atonalne struktury budowane są w Biednych istotach przez zwykle dość delikatne brzmienia. A przynajmniej z początku, bo zdarza się Fendrixowi skręcić w kierunku muzyki rodem z horroru, gdy dorzuci do swoich brzmień także smyczki i organy. Wszystko to oczywiście podyktowane stylem i specyfiką zarówno filmu jak jego muzycznej ilustracji. Biedne istoty Yorgosa Lanthimosa to pokręcona, surrealistyczna (i feministyczno-erotyczna) wariacja na temat Frankensteina, którym jest tu Bella – brawurowo grana przez Emmę Stone postać z rozwijającym się w ekspresowym tempie dziecięcym mózgiem w ciele dorosłej kobiety. Stąd te wszystkie sprawiające wrażenie „dziecka z instrumentami” brzmienia i motywy. Fendrix raz to starał się imitować instrumentami niezgrabną dziecięcą mowę, raz to znowu zachęcał swych muzyków, by grali jak najbardziej „głupio”.

Nie samym brzdąkaniem i innym pozornie (i niepozornie) niezgrabnym pogrywaniem ten soundtrack wszakże stoi. Jest tu kilka fragmentów zupełnie muzycznie ciekawych, jak całkiem porywające I Just Hope She’s Alright, mogące przynosić skojarzenia z czołówką Białego Lotosa, kompletnie niepodobne do reszty soundtracku portugalskie fado (O quatro), czy dwa dość osobliwe utwory taneczne w połowie ścieżki: niepokojąca i przeszywająca druga połowa Alexandrii, czy wreszcie najbardziej melodyjny i najbardziej orkiestrowy utwór zostawiony na zwieńczenie płyty, gdzie usłyszymy nawet żeński chórek. Wciąż to w tych samych dziwacznych, oryginalnych klimatach, ale już zdecydowanie przyjemniejsze w odsłuchu, czy nawet wpadające w ucho

Podobno Yorgos Lanthimos zażyczył sobie Fendrixa do swego projektu po odsłuchaniu jego specyficznego (bo jakżeby inaczej) albumu z piosenkami quasi-pop’owymi. Wybór okazał się jak najbardziej trafny, gdyż trudno wyobrazić sobie inną muzykę do Biednych istot. Być może udałoby się zilustrować dzieło greckiego reżysera z wykorzystaniem utworów muzyki poważnej czy alternatywnej (warto tu przypomnieć, że Lanthimos nie korzystał z muzyki oryginalnej w swoich poprzednich filmach), ale klasyczna ilustracja raczej gryzłaby się z duchem filmu, choć pewnie stanowiłaby bardziej atrakcyjny dla szerszego grona słuchaczy budulec. Ale wówczas narzekalibyśmy, że nuda i klisze. Więc może lepiej ponarzekajmy pod nosem, że tego niemal nie da się słuchać, ale jednocześnie doceńmy oryginalność i działanie muzyki w równie nietuzinkowym obrazie.

Najnowsze recenzje

Komentarze