Hippolytos uwieńczony to jeden z kilkunastu zachowanych dramatów Eurypidesa. W skrócie, opowiada on o Fedrze, żonie Tezeusza, która zakochuje się w Hipolicie, pasierbie swojego męża. Tajemny romans wychodzi wkrótce na jaw, a Fedra, targana wyrzutami, postanawia popełnić samobójstwo. Zamierza przy tym jednak również ukarać Hipolita. To właśnie ta antyczna tragedia stała się źródłem inspiracji dla filmu Fedra Julesa Dassina z 1962 roku. Jego akcja zostaje jednak przeniesiona do ówczesnej Grecji. Tezeusz stał się w tej wersji Thanosem, a Hipolit Alexisem. Pozostano jednak przy oryginalnym imieniu tytułowej bohaterki. W głównych rolach wystąpili Melina Mercouri i znany z Psychozy Anthony Perkins.
Ścieżkę dźwiękową skomponował Mikis Theodorakis, który dwa lata później podbił świat Grekiem Zorbą. Niemniej już w 1962 roku nie był anonimowym artystą. W tamtym czasie był już dobrze kojarzony chociażby z hitowej piosenki z Honeymoon (później śpiewanej przez Beatlesów), do tego zdobył serca swoich rodaków kantatami w stylu entekhno. Miał również na koncie liczne kompozycje muzyki poważnej. Fedra ugruntowała pozycję Theodorakisa jako jednego z najważniejszych greckich kompozytorów. Warto jednak napisać, że ścieżka dźwiękowa, która będzie przedmiotem niniejszej recenzji, nie jest całkowicie autorskim dziełem Greka. Partyturę można bowiem podzielić na dwie płaszczyzny – muzykę dramatyczną oraz muzykę źródłową. Pierwsza jest dziełem Theodorakisa, przy drugiej natomiast widnieje również nazwisko Raymonda De Sanechala.
Fundamentem Fedry jest znakomity temat miłosny, w istocie złożony z kilku ogniw. Najciekawiej wypada w scenie pierwszego zbliżenia Fedry i Alexisa. Sekwencję rozpoczynają spokojne nuty gitarowe, które w momencie pierwszego dotknięcia dłoni ustępują miejsca niepokojącym frazom fortepianu, jakby odzwierciedlającym skazanych na fatalne zauroczenie kochanków. Następnie, w momencie spojrzenia sobie w oczy, Theodorakis wprowadza dość klasyczną melodię liryczną o durowym wydźwięku. W dalszej części tej sceny pierwszy pocałunek Fedry i Alexisa ilustrowany jest ponownie przez gitary, które tym razem intonują właściwy temat główny. To prowadzi do wybuchu iście ekstatycznej i bombastycznej wersji tematu zobligowanej do asystowania aktowi miłosnemu. Aranżacja brzmi absolutnie fantastycznie, a rozmach godny jest antycznej tragedii. Są w niej niesamowite pokłady emocji, nieposkromione pożądanie wprost wylewa się z partytury. To z pewnością jedna z najbardziej pamiętnych i najśmielej zilustrowanych sekwencji w karierze Theodorakisa. W filmie wykorzystywane są głównie fragmenty muzyczne właśnie sceny miłosnej. Temat „ekstazy” usłyszymy również w piosence Agapi Mou, która stała się jednym z najbardziej popularnych i najczęściej coverowanych utworów Theodorakisa.
Soundtrack uzupełniają jeszcze dwa utwory wokalne z dźwiękami z filmu. Pierwszym z nich jest śpiewane przez Mercouri Rodostamo, trochę w stylu ballad Edith Piaf. Druga kompozycja natomiast kończy soundtrack. Tym razem wykonywana jest przez Perkinsa, który w szaleńczym ferworze wykrzykuje swoje pożegnanie z doczesnym światem i dośpiewuje melodię do jednego z dzieł Jana Sebastiana Bacha. Nazwa kompozycji, Goodbye John Sebastian, jest tu wymowna.
Jak wspomniałem wcześniej, sporą część ścieżki dźwiękowej stanowi muzyka źródłowa, najczęściej zdobiąca rozmaite spotkania i przyjęcia. Za jej aranżację odpowiadał francuski artysta Raymond De Sanechal. Utwory te utrzymane są głównie w nurtach jazzowych i lounge, choć zdarzają się elementy muzyki latynoskiej, chociażby mambo. Kompozycje te mijają bardzo przyjemnie, niemniej z tyłu głowy odbiorcy ciągle chodzą wątpliwości, na ile rzeczywiście jest to muzyka Theodorakisa. Ani lista płac, ani wydanie soundtrackowe nie sugeruje, jakoby autorem któregokolwiek utworu miałby być ktoś inny niż słynny grecki kompozytor. Niemniej przychodzi tutaj na myśl casus Serpico , które – również podpisane nazwiskiem Theodorakisa – było przede wszystkim dziełem jazzowego aranżera Boba Jonesa. Jakkolwiek, materiał źródłowy w moim odczuciu nazbyt polaryzuje z orkiestrowym materiałem, wysysając z soundtracku emocje i pożądanie inkorporowane przez wspaniały temat miłosny. Do tego utworom źródłowym poświęcono nazbyt dużo miejsca.
Niewątpliwym mankamentem oficjalnego soundtracku jest jakość nagrania. Co prawda należy brać poprawkę na to, że mamy do czynienia z albumem z lat 60., niemniej nawet jak na owe czasy Fedra prezentuje się po prostu słabo. O ile jeszcze nie przeszkadza to tak bardzo w aranżacjach De Sanechala, o tyle orkiestrowy materiał Theodorakisa już mocno kuleje pod tym względem. W tym miejscu warto polecać Love Theme From „Phaedra” nagrane przez The City of Prague Philharmonic Orchestra pod batutą Nica Reine’a. Nie jest to idealna interpretacja tego utworu, niemniej szeroki aparat wykonawczy z pewnością pozwala wydobyć jego najważniejszy aspekt – ekspresję.
Nie będę nikogo oszukiwał – Fedra to przede wszystkim absolutnie znakomity temat przewodni, jedna z najbardziej ekspresyjnych melodii miłosnych napisanych na potrzeby kina. Soundtrack jest natomiast problematyczny. Doskwiera przede wszystkim słaba jakość dźwięku, nijak pasujące do całości utwory muzyki źródłowej oraz selektywność materiału względem tego, co możemy usłyszeć podczas seansu. Niemniej za rzeczony temat i oddziaływanie w ruchomych kadrach należy się co najmniej trójka z plusem.
PS. Cały soundtrack jest dostępny za darmo na oficjalnym kanale wytwórni FM.