Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Hans Zimmer, Richard Harvey

Petit Prince, Le (Mały Książę)

(2015)
-,-
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 29-12-2015 r.

Pierwszy raz poznałem Małego Księcia jeszcze jako dziecko. Nie umiejąc wtedy czytać, lubiłem wertować tę znajdującą się w rodzinnym domu książkę. Pewnie spora w tym zasługa sporej ilości ilustracji ukazujących małego chłopca na jeszcze mniejszej planecie. Takie obrazy mają wielką siłę na dziecięcą wyobraźnię. A potem przyszła szkoła, gdzie praca Antoine de Saint Exupery’ego była lekturą obowiązkową (i bardzo dobrze) i na szczęście miałem bardzo dobrego nauczyciela, który pozwolił lepiej zrozumieć mi tę niezwykłą książkę. Po dziś dzień lubię do niej wracać i odkrywać ją na nowo. Niektóre elementy nie do końca zrozumiałe dla dziecka, nabierają teraz inne, głębsze znaczenie.

Jest to bez wątpienia jedna z ważniejszych i piękniejszych osiągnięć światowej literatury. I może też ze strachu przed jej „skażeniem” tyle lat trzeba było czekać na filmową adaptację. Przy czym już na wstępie należy zaznaczać, że animacja Marka Osbourne’a, trochę odbiega od literackiego pierwowzoru. Żona owego amerykańskiego reżysera jest też wielką miłośniczką książki Antoine de Saint Exupery’ego i od lat namawiała swego męża do zaadaptowania jej. Ten jednak odmawiał twierdząc, że jest to za krótki materiał na pełnometrażowy film. Dlatego też pierwszy filmowy Mały Książę to tak właściwie dwa filmy. Z jednej strony wierna adaptacja nakręcona metodą poklatkową. Z drugiej na nowo wymyślona historia dziewczynki, która dzięki starszemu pilotowi odkrywa świat księcia z planety B-612, plus radość z bycia dzieckiem. Mimo, że nie jest to powiedziane wprost, ale łatwo się domyślić, że owym lotnikiem jest sam Antoine de Saint Exupery, który w tym świecie nie zaginął podczas feralnego lotu. Trudno mi jednoznacznie ustosunkować się do takiego rozwiązania, tak samo jak i tych nowych dopowiedzianych historii. Jest to bez wątpienia ładna animacja, ale ci którzy oczekiwali wiernej adaptacji, mogą czuć się lekko zawiedzeni. Zresztą widać różnicę między elementami wiernymi książce i tymi stworzonymi na potrzeby filmu. Elementem spajającym tę animację zdaje się być oprawa muzyczna, chociaż i tutaj mogą pojawić się wątpliwości.

Mimo, że za reżyserię odpowiada Amerykanin Mark Osbourne, to należy traktować Małego Księcia jak najbardziej jako francuską produkcję. Dlatego też wiele osób spekulowało, że przy takim projekcie muzykę skomponuje jakiś francuski kompozytor, jak chociażby Bruno Coulais, czy też Alexandre Desplat. W ostateczności padło na Hansa Zimmera, z którym zresztą Osbourne pracował przy Kung Fu Pandzie. W sumie nie jest to zatem aż tak wielkie zaskoczenie, zważywszy jeszcze na wielkie doświadczenie Niemca jeżeli chodzi o animacje.

Już na samym początku niemiecki kompozytor wiedział, że adaptacja tej książki potrzebować będzie tradycyjnie, klasycznie brzmiącej muzyki. Dlatego też do pomocy zatrudnił swego przyjaciela angielskiego kompozytor i multiinstrumentalistę Richarda Harveya, który zresztą nie tak dawno dyrygował jego score do Interstellar. Mimo, że panowie znają się od wielu lat Mały Książę jest ich pierwszą wspólną kolaboracją przy ścieżce dźwiękowej i muszę przyznać, że jest ona udana. Przy czym daleko tej pracy do takich dzieł Hansa Zimmera na potrzeby animacji jak The Lion King, czy Prince of Egypt, ale też na szczęście nie jest to poziom Madagascarów i innych mniej ambitnych tworów od Dreamworksa.

Kompozytorzy wiedzieli, że muzyka do tej animacji powinna brzmieć tradycyjnie, ale chcieli przy tym aby miała w sobie coś francuskiego. Dlatego też zatrudniona została francuska piosenkarka Camille, która w sumie ma już doświadczenie filmowe, gdyż jej śliczny delikatny głos możemy usłyszeć na soundtracku do Ratatouille Michaela Giacchino. W przypadku Małego Księcia nie tylko możemy usłyszeć jej głos w poszczególnych momentach score’u, ale też w trzech, czy bardziej czterech piosenkach (jedna jest powtórzeniem). I muszę przyznać, że pasują one do obrazu, upiększają go i stają się integralną częścią tego świata. Często dokładane do animacji piosenki, szczególnie współczesne, zamiast pomagać, psują atmosferę i zdają się być często niepotrzebnym mrugnięciem do młodzieżowego widza. Na szczęście tym razem sam Hans Zimmer, wraz z Camille tworzyli te kawałki, które naprawdę wpadają w ucho, można je sobie ponucić i posiadają w sobie coś „francuskiego”. Szczególnie kawałek Le Tour De France En Diligence brzmi już tak „francusko”, że niektórzy wręcz mogą oskarżyć twórców o powielanie stereotypów. Jednak nie ma w tym nic złośliwego, a może bardziej tęsknota za tego typu muzyką i francuską piosenką.

Jak się prezentuje sam score, za który wierząc pogłoskom w większej mierze odpowiadał Richard Harvey niż Hans Zimmer? Najlepiej w sumie oddaje go już otwierający album, jak i film Preparation. Wszystko zaczyna się delikatnym wokalem Camille, poczym powoli zaczynają o sobie dawać instrumenty, aż wchodzi cała orkiestra tworząc niesamowitą, wręcz bajkową atmosferę. Brzmi to wszystko cudnie, aż nagle pod sam koniec muzyka diametralnie zmienia swoje brzmienie podążając niebezpiecznie w kierunku mickey-mousingu. I tu jest niestety główny problem tej ścieżki dźwiękowej wynikający bezpośredniego z samego filmu. Jak już wspominałem animacja ma tylko trochę wspólnego z dziełem Antoine de Saint Exupery’ego, a większość to na nowo wymyślona historia ocierająca się o książkę Francuza. I tak też pojawiają się motywy w ogólnie nie mające z pierwowzorem nic wspólnego, łącznie z pewną krytyką pracowania dla wielkich korporacji (nie żartuję). I jest to też odczuwalne na soundtracku. Nie żeby muzyka była jakoś wielce zła. To dalej ładnie rozpisany orkiestrowy score, gdzie Harvey jak na multiinstrumentalistę przystało, korzysta w szerokiej palety najróżniejszych instrumentów, naturalnie z fletami na czele. Przy czym w tych momentach muzyka ma bardzo ilustracyjny charakter, popadając niestety we wspomniany mickey-mousing, gdzie każdy ruch, każdy gest jest za pomocą muzyki odgrywany. Nie brzmi to źle, ale przy tym mało angażująco.

Dopiero kiedy wkraczamy w prawdziwy świat Małego Księcia i zaczynamy mieć z wierną adaptacją muzyka zyskuje. Nie ma już w niej nachalnej ilustracyjności, nie musi pełnić roli komediowej, ale po prostu płynie razem z pięknymi zdjęciami i jeszcze piękniejszymi materiałem. I tak też Draw Me A Sheep ukazujący pierwsze spotkanie Księcia i Pilota należy zaliczyć do jednych z lepszych, jak nie piękniejszych momentów w filmie jak i na płycie. Otrzymujemy w nim temat Księcia wspomagany delikatnym wokalem i bajecznym brzmieniem instrumentów. Ciepły, ładny utwór, który jak najbardziej oddaje ducha Antoine de Saint Exupery’ego.

Największym paradoksem tej oprawy muzycznej jest jednak to, że jej najjaśniejsze momenty przypadają w najbardziej kontrowersyjnym, trzecim akcie filmu. Niestety jak na wiele typowych animacji przystało, pod koniec musi być trochę akcji, pojedynek z czarnym charakterem, czy też dosłowne poruszenie wiele kwestii, jakby umysł dziecka był zbyt ograniczony i nie zrozumiałby pewnych niedopowiedzeń. Trochę szkoda, że twórcom zabrakło trochę odwagi, jak to nie raz czynią ich koledzy z branży od Pixara. Przy czym właśnie w tych momentach, szczególnie tym przepełnionym niepotrzebną akcją otrzymujemy bardzo dobre, dynamiczne Escape. Świetnie brzmiąca orkiestra, chwytliwe i udane żonglowanie tematami, plus jak zawsze niezawodny wokal Camille, sprawiają, że trudno nie lubić tego kawałka i nie czuć płynącej z niej radości. A za raz po nim otrzymujemy piękną kulminację z użyciem tematu Księcia w magicznym Finding Rose. Oba kawałki oferuję naprawdę satysfakcjonujące (przynajmniej pod względem muzycznym) zakończenie, gdzie też wreszcie da się poczuć magię książki Antoine de Saint Exupery’ego. Ale czy to wystarcza?

Trudno jednoznacznie ocenić soundtrack do Małęgo Księcia. W sumie podobnie i sam film. Niektóre momenty jak chociażby wspomniany wyżej finał są więcej niż satysfakcjonujący. Jednak podobnie jak w obrazie Osbourne’a niekiedy ta ścieżka popada w zbyt standardową ilustrację jakie spotykamy we współczesnych animacjach. Tak jak w filmie tak i na płycie trafiają się fragmenty magiczne, a czasami wręcz ocieramy się o iskierki geniuszy. Jednak czegoś zabrakło i zapewne to samo mogą powiedzieć inni miłośnicy książki Antoine de Saint Exupery’ego. I może tutaj leży główny problem. Mając do czynienia z takim dziełem literatury oczekiwania filmowe jak i też muzyczne były zbyt wysokie, czy wręcz niemożliwe do zrealizowania?

Na pewno błędem byłoby twierdzić, że mamy do czynienia ze złą muzyką. Wręcz przeciwnie Hans Zimmer i Richard Harvey, wraz z pomocą Camille skomponowali urokliwą muzykę, która swoją podstawową rolę w filmie spełnia. I choć czuć pewien niedosyt to jednak muszę przyznać, że podczas ostatniej (kolejnej) lektury Małego Księcia przyjemnie mi ta muzyka grała, tworząc ładne tło.

Najnowsze recenzje

Komentarze