Paolo Buonvino

Padre Pio (Ojciec Pio)

(2000)
Padre Pio (Ojciec Pio) - okładka
Łukasz Wudarski | 15-04-2007 r.

Pisanie muzyki do filmów religijnych daje kompozytorowi wiele różnorodnych możliwości. Specyfika obrazów poruszających tematykę postaci biblijnych i świętych sprawia, że wydarzenia ekranowe niejako muszą być wzmocnione poprzez sugestywną muzykę. Nie wyobrażam sobie aby sceny stygmatyzacji, ukrzyżowania, męczeństwa, czy wreszcie cudów nie były wzmocnione poprzez dodanie odpowiedniego tła dźwiękowego.

Oprócz Amerykanów i ich hollywoodzkiej, nieco naiwnej wizji mistyki chrześcijańskiej, najpełniejsze filmowe (a co za tym idzie muzyczne) żniwo przyniósł włoski krąg kulturowy. Setki mniej, lub bardziej udanych pozycji, powstających na potrzeby przede wszystkim prywatnej dewocji (i zapełnienia programu polskiej TV w okresie wszelkiego rodzaju świąt kościelnych) potrzebowały niezliczonych niemal partytur. Nic więc dziwnego, że szybko to właśnie Włosi wyspecjalizowali się w uduchowionych, muzycznych modlitwach. Wzorem dla stylu ilustrowania stał się nie kto inny jak Ennio Morricone, który swoimi pełnymi delikatności i rozmodlenia kompozycjami wypracował kanon obrazowania tego typu produkcji. Wkrótce jednak za twórcą Misji poszli też inni: Marco Frisina, Carlo Silliotto i właśnie bohater niniejszej recenzji – Paolo Buonvino. Jego kompozycja do Padre Pio – telewizyjnej historii wielkiego mistyka z małej miejscowości z Pietrolciny – to przykład nieco odmiennego, bardziej nowoczesnego potraktowania religijnej ilustracji.

Gdy w maju 1999 roku papież Jan Paweł II beatyfikował kapucyńskiego mnicha, było tylko kwestią czasu, kiedy wdzięczny temat życia stygmatyka trafi na ekrany telewizorów. Co ciekawe jednocześnie w tym samym czasie na pomysł nakręcenia filmu wpadło dwóch reżyserów: znany jako twórca serialu „Don Mateo” Giulio Base, oraz autor „Fluke’a” Carlo Carlei. Oba filmy na małe ekrany trafiły w podobnym czasie, co niewątpliwe przyczyniło się do ich zupełnego zmarginalizowania. I choć produkcje w żadnym wypadku nie są arcydziełami gatunku, to jednak otrzymały całkiem ciekawą muzykę. Film Base’go zilustrował mistrz Ennio Morricone, produkcje Carlei’ego okrasił swą partyturą Buonvino. Z cichej rywalizacji zwycięsko wyszedł ten drugi, tworząc kompozycje bardziej różnorodną, nowocześniejszą, łamiącą muzyczny kanon pokutujący w dosyć skostniałym gatunku jakim jest film religijny.

Buonvino napisał partyturę umiejętnie zbilansowaną między mistyką, religijnością i słuchalnością. Chwała mu za to, że nie wpadł w manierę i nie stworzył dewocyjnej, „włoskiej” (w złym tego słowa znaczeniu) ilustracji, ilustracji która wraz ze wzorowanymi na świętych obrazkach zdjęciami byłaby chyba nie do przebrnięcia. W filmie Carlei’ego to właśnie muzyka ratuje całość przed porażką, sprawiając że mimo całej swojej natrętnej hagiograficzności produkcja ta broni się przed zupełnym strąceniem w otchłań niepamięci.

Włoch przyzwyczaił już do tego, iż potrafi pisać ciekawe zapadające w pamięć motywy, szlachetnie oddające patos i misterium chwili. Tak jest też i tutaj. To, co spotyka nas przy okazji słuchania Ultima messa czy Vita eterna – utworów w których główny smyczkowo, wibrujący temat pojawia się w najpełniejszej wersji (z towarzyszeniem chóru) – może bez wątpienia przyprawić słuchacza o ciarki. Buonvino prostymi muzycznymi środkami (wpadające w ucho tematy, wirtuozerskie skrzypce, szlachetny chór) heroizuje postać mistyka, wstawiając jego dewocyjny kolędowy obrazek w szlachetną ramę, która uwiarygodnia naiwne manipulacje, jakich dokonuje reżyser. Ale Padre Pio to nie tylko jeden nastrój. Możemy tu podziwiać także motywy mniej patetyczne i mistyczne jak choćby świetnie oparte na delikatnych, etnicznych brzmieniach rejonu Morza Śródziemnego, fragmenty Secondo Miracolo, czy Lettere. Bardzo interesujące jest też zakończenie płyty – okraszony prześliczną wokalizą i delikatnym fortepianem utwór Finale, utwór mający za zadanie pozostawić widza w modlitewnej zadumie, zmusić go do refleksji i kontemplacji co w mym przekonaniu udaje się kompozytorowi idealnie.

Ale muzyka Włocha ma też wady. Oczywiście w ostatecznym rozrachunku „plusy przysłaniają minusy”, lecz obowiązek krytyka nakazuje wskazanie słabych punktów. Po pierwsze więc nie za dobrze wychodzą kompozytorowi eksperymentalne łączenie elektroniki z orkiestrą. Buonvino starał się za pomocą sztucznych instrumentów opisać niektóre fragmenty ekstazy świętego, jak również osławioną bilokację. Niestety z tych prób wychodzą jakieś marne ilustracyjne wypociny, które obniżają słuchalność rewelacyjnej reszty. Dodatkowo odbiór muzyki na albumie utrudnia niezbyt fortunny dobór materiału na soundtracku. Montażyści zupełnie niepotrzebnie wrzucili nań aż 78 minut partytury. Po co aż tyle? Nie wiem. Chyba po prostu żal im było zostawiać puste miejsce. Będąc na ich miejscu podarowałbym sobie te underscorowe popłuczyny, które zamiast wzbogacać, obniżają pozafilmowy odbiór płyty.

W zakresie oryginalności można odnaleźć tu podobieństwa do stylu wypracowanego przez Zimmera (także w Cienkiej Czerwonej Linii), lecz jest to wszystko podane w bardziej uwznioślonej konwencji. Jeśli ktoś zna styl Włocha również nie będzie miał problemów ze znalezieniem wielu podobieństw do dokonań wcześniejszych. Wszystkie one jednak nie są jakoś mocno widoczne, więc nie można mówić o żadnym samoplagiatyźmie. Wnikliwi zauważą zapewne analogie z „Królestwem Niebieskim” Harry Gregsona Williamsa. Należy jednak pamiętać o tym, że Padre Pio powstał wcześniej niż film Scotta. Czyżby, więc uczeń Zimmera czerpał jakieś inspiracje od Buonvina? Wątpię, (bo niby jak??). Tak, więc mimo dużego podobieństwa, skłonny jestem uznać, że to przypadek.

„Padre Pio” to bez wątpienia świetna płyta, warta przesłuchania. Niestety wydanie oryginalne jest niezwykle trudno dostępne (jedynie w niektórych sklepach internetowych, oczywiście nie na terenia naszego kraju). Aby wejść w jego posiadanie polecam dwa rozwiązania: albo skorzystanie z sieci p2p, albo wizytę w słonecznej Italii, gdzie w dziale „colonne sonore” można natrafić na zakurzony, skromnie wyglądający soundtrack, soundtrack który kryje w sobie wielkie muzyczne piękno. Piękno, które warto odkryć.

Tym którym spodobały się fragmenty muzyczne ze ściezki z „Padre Pio” polecam także przeczytanie recenzji muzyki z filmu Ferrari.

Najnowsze recenzje

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.