Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ennio Morricone

Nostromo

(1996)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 15-04-2007 r.

Od czasu do czasu zdarza się, iż muzyka pisana na potrzeby telewizji, zwykle pomijana i traktowana jako mniej szlachetna odnoga gatunku, wznosi się na artystyczne wyżyny i staje się pełnoprawnym konkurentem dla kinowych kolosów. O ile w samej Ameryce wśród twórców piszących na potrzeby małego ekranu pojawiają się, częściej lub rzadziej, takie nazwiska jak Goldsmith, Broughton, czy McKenzie, to Ennio Morricone, pozostający zazwyczaj poza hollywoodzką bracią kompozytorską, ma na dzień dzisiejszy najbardziej chyba imponujące dokonania w kategorii telewizyjnej muzyki filmowej. Cieszy niewątpliwie fakt, że renoma włskiego mistrza i jego popularność pozwalają wydawać – niezależnie od sukcesów kolejnych obrazów – wszystkie poszczególne jego artystyczne perełki, niejednokrotnie bowiem prezentują się one rzeczywiście wybornie. „Nostromo” nie jest tutaj wyjątkiem – a może owszem, jest, skoro nie pozostaje wcale w tyle za szeroko znanymi klasykami Morricone i co więcej, sam godzien jest takiego statusu.

Nieco zapomniana przez czytelników, przyćmiona sukcesami „Lorda Jima” i „Jądra ciemności” wyśmienita powieść Josepha Conrada stanowiłaby bez wątpienia doskonały materiał na film kinowy, posiada bowiem wspaniały epicki oddech, który połączony z wciągającą akcją (sceny potajemnego transportu srebra na łodzi!), mógłby zapewnić całkiem przyzwoitą superprodukcję. Polityczno-przygodowe dzieło literackie musiało niezwykle zainspirować Morricone, gdyż zaproponowana przez kompozytora muzyczna interpretacja dziejów Costaguany (fikcyjnego, targanego wewnętrznymi konfliktami południowoamerykańskiego państewka, w którym rozgrywa się fabuła powieści) wykracza poza zwykłe schematy, w jakie pod koniec lat 90-tych Morricone zaczął popadać. Pojawiają się co prawda wszystkie znaki firmowe Włocha – z wokalem Eddy Dell’Orso na czele – ale wykorzystane zostają z prawdziwą fantazją, są lepiej umiejscowione, a całość wydaje się dokładniej rozplanowana niż choćby w późniejszym nieco, również telewizyjnym dziele „I Guardiani del Cielo”. „Nostromo” jest zatem tradycyjny w swych źródłach, ale wyjątkowy w końcowym rezultacie.


Spektakularnie doprawdy prezentuje się potężny prolog albumu, złożony z trzech pierwszych utworów i inicjujący wszystkie kluczowe idee, jakimi na przestrzeni kompozycji posługiwać się będzie – i to nader intensywnie – Morricone. Już tutaj widoczna jest relacja i związek między położeniem geograficznym Costaguany i jej stolicy Sulaco, znajdujących się między niedostępną dżunglą a oceanem, a samą muzyką. Dżunglę symbolizuje oczywiście dynamiczne i pomysłowe „The Tropical Variation” (którego regularna rytmika przyda się w kolejnych fazach narracji dla oddania ruchu, podróży, jak w „Silver Train”); motyw morza pojawia się natomiast wyłącznie w tle dla pięknego i przejmującego tematu tytułowego bohatera, w „Nostromo”, a potem również we wzruszającym „Silver Sea”. Ów kontrapunkt, budowany przez niepokojące, wibrujące smyczki z podkreślającymi potęgę żywiołu wejściami sekcji dętej, ma dla kreacji atmosfery powieści kluczowe znaczenie, na albumie zaś stanowi dodatkowo element refleksyjny. W najważniejszym jednak temacie, „The Silver of the Mine”, Morricone stawia głównie na epikę – przepiękna, pełna siły i elegancji melodia poprowadzona przez panią Dell’Orso, z fantazyjnymi sekwencjami smyczkowymi i aerofonami w tle, stanowi najbardziej charakterystyczny i najmocniejszy punkt całej partytury. Morricone w starym dobrym stylu, prawdziwy klasyk.

Co może niektórych nieco zaskoczyć, ale co jest olbrzymim atutem tej wyśmienitej ścieżki dźwiękowej, to wierność Włocha wobec przygotowanej przez niego tematyki. Często zdarza się, że Morricone nie wykorzystuje dostatecznie swoich tematów, szybko je porzuca i w ten sposób marnuje; przykłady tego typu albumów można by mnożyć, mimo że częstokroć owe braki uzupełniane były ilością i jakością równoległych pomysłów muzycznych. „Nostromo” na szczęście przejawia w tej materii żelazną konsekwencję, i choć momentami trudno oprzeć się wrażeniu, że wierność ta jest zbyt absolutna, nieprzerwana, słowem – że Morricone przesadza, to z pewnością każda kolejna aranżacja wszystkich trzech tematów niesie ze sobą wystarczający ładunek emocjonalny i jest dość unikalna (zwłaszcza następujące po sobie i często powracające wariacje tematu tytułowej postaci), by utrzymać ciekawość słuchacza. Cały album stanowi właściwie wielką melodyczną symfonię i nawet nieliczne partie underscore, bardzo subtelne jak na standardy Włocha, mają na sobie trwałe piętno owego cudownego tematycznego trio. Co prawda owocuje to zupełną identyfikacją opowieści z głównymi ideami melodycznymi, ale prowadzi jednocześnie do satysfakcjonującego rozwinięcia każdej z nich w różnych wariantach. W tym przypadku nic zatem nie ginie po drodze, a partytura pędzi naprzód ku pełnemu nasyceniu odbiorcy.

Wydanie albumu nie do końca jednak przekonuje. Sama prezentacja muzyki zasługuje niewątpliwie na ocenę maksymalną (i taka też widnieje obok tekstu), natomiast relacja między edycją dwupłytową a zawartością każdego z krążków może wzbudzać irytację. Całość trwa niespełna 85 minut i łatwo zauważyć, że rezygnacja z dwóch-trzech zaledwie utworów kompozycji pozwoliłaby zmieścić ją na jednej tylko płycie – w dodatku końcowe kilkanaście minut to wyłącznie mniej lub bardziej przearanżowane powtórki tematów głównych, najzupełniej zbędne i niepotrzebnie przedłużające album. Piękna czwarta wersja „For Emilia” (ze znakomitą sekwencją fortepianową) stanowiłaby idealne, eleganckie zakończenie, byłaby doskonałą klamrą dla partytury. Jeśli nawet Morricone usiłował klamrą uczynić pełne tematyczne trio, zabieg ten był raczej nieudolny i wręcz dyletancki. Zwyciężyły zatem, jak przypuszczam, kwestie marketingowe. Niemniej jednak wartość samej kompozycji pozostaje niezaprzeczalna, artystycznie jest to przedsięwzięcie ze wszech miar wybitne i mimo wspomnianej, wymierzonej w nabywcę producenckiej ekwilibrystyki, zasługuje ono na zaszczytne miejsce wśród największych arcydzieł, jakie wyszły spod pióra włoskiego mistrza w ostatnich kilkunastu latach.

Najnowsze recenzje

Komentarze