Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Akira Ifukube

Nippon Tanjō (The Three Treasures)

(1959/2009)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 13-09-2019 r.

Podczas gdy w Hollywood w latach 50. brylowały wielkie widowiska historyczne i biblijne, w Kraju Kwitnącej Wiśni widownię do kin przyciągały zwłaszcza filmy z gigantycznymi potworami w roli głównej. Mimo to, Studio Toho nie chciało ustępować popularnym superprodukcjom amerykańskiego Golden Age i postanowiło zrealizować swój własny blockbuster osadzony w dawnych czasach, wszak Japończycy nie gęsi, swoją historię, religię i jej mitologię mają. W grudniu 1959 roku wkroczył do kin najdroższy ówcześnie zrealizowany w tym kraju obraz – Three Treasures, nazywany przekornie japońską odpowiedzią na Dziesięcioro przykazań. Fabuła bazuje na kanwie dwóch legend – jednej opowiadającej o Yamato Takeru, księciu z początku naszej ery oraz drugiej, której głównym bohaterem jest Susanoo – bóg, który pokonał ośmiogłowego potwora Yamata no Orochi. Decydenci z Toho zdecydowali się nie szczędzić pieniędzy. Za kamerą stanął Hiroshi Inagaki, twórca znany ze swoich dużych i historycznych produkcji, natomiast w roli głównej (i to podwójnej!) wystąpił Toshiro Mifune. Z kolei na potrzeby efektów specjalnych zaangażowano słynnego Eijiego Tsubarayę. Na stołku kompozytorskim nie mogło zatem zabraknąć ówcześnie najbardziej pożądanego kompozytora filmowego w Japonii – Akiry Ifukube.

Toho, zdając sobie sprawę z gabarytów przedsięwzięcia, przeznaczyło spory budżet na zarejestrowanie muzyki. I tak też nie dość, że miał być to najdłuższy jak dotąd score nagrany przez Ifukube (podczas trzygodzinnego seansu słyszymy około półtorej godziny muzyki), to ponadto również największy od strony aparatu wykonawczego, przebijając w tym aspekcie zajmujący dotychczas to miejsce soundtrack z Tajemniczych przybyszów. Sama muzyka jest jednak zgoła inna od jakże popularnych ścieżek dźwiękowych z monster movies, choć wiele elementów warsztatu Japończyka odnajdziemy także i tutaj.

Zacznijmy od tego, że Three Treasures prawdopodobnie nie był dla Ifukube jedynie kolejnym filmem do odhaczenia za stosowne pieniądze. Japończyk od samego początku kariery wykazywał zainteresowanie muzyką ludową, zwłaszcza muzyką rdzennych mieszkańców Japonii, Ajnów, co znajdywało wielokrotnie przełożenie w jego utworach orkiestrowych. Tymczasem superprodukcja Inagakiego ze względu na nawiązywanie do mitologii shinto wręcz wymagała odniesień do dawnej muzyki japońskiej. Świadomy tych wymagań Ifukube, na potrzeby nagrania zaangażował nie tylko chór oraz orkiestrę, ale również cały arsenał różnorakich instrumentów, zarówno perkusyjnych, jak i dętych oraz strunowych. Wśród tych ostatnich wyróżnia się obecność yamatogoto, rzadkiego instrumentu przypominającego w brzmieniu koto, lecz w przeciwieństwie do niego będącego rdzennym instrumentem z Japonii (koto przybyło bowiem z Chin).

Kolejnym elementem, w którym Ifukube nawiązuje do muzyki starożytnych japońskich kultur, jest posługiwanie się oktatoniczną skalą ichikotsucho, popularną w pierwszym tysiącleciu w Kraju Kwitnącej Wiśni. To właśnie na niej zbudowany jest temat główny, słyszany na przestrzeni partytury wielokrotnie, przy czym najbardziej zwracający na siebie uwagę w aranżacji na mieszany chór (nieczęsty bywalec w dziełach Ifukube, zwłaszcza filmowych). Połączenie tej melodii z donośnym, mistycznym śpiewem, wyśpiewującym tekst dawnej modlitwy do bogini Amaterasu, oraz bębnami taiko tworzy niezłą introdukcję. Jej dużą siłą jest to, że niemal z miejsca potrafi przenieść odbiorcę w odległe czasy, wprost na Wyspy Japońskie, mimo że pewnie mało kto ma w tej kwestii sprecyzowane wyobrażenie muzyczne. W tym zatem aspekcie Ifukube odnosi spory sukces.

Próba przekładania japońskiej muzyki ludowej na grunt ścieżki dźwiękowej słyszana jest poza tym w wielu innych utworach. Część kompozycji zinstrumentalizowanych jest na wspomniany wyżej arsenał etniczny, a pod kontem melodycznym kłaniają się folkowe inspiracje Ifukube. Maestro nie stroni od najprzeróżniejszych kolaży zgromadzonego instrumentarium, często dorzucając wokale, przez co wiele fragmentów przyjmuje wręcz formułę swoistych utworów obrzędowych lub folkowych piosenek. Świetnie wypada zwłaszcza jeden z najdłuższych filmowych kawałków Ifukube – siedmiominutowe Iwako Kagura, gdzie perkusjonalia osiągają wręcz psychodeliczny efekt. Zjawiskowo prezentuje się też Dance of the Mountain Fire, łączące żeńskie wokale oraz instrumentalny motyw z napisanej 10 lat wcześniej Rapsodii na skrzypce i orkiestrę. Podobnie zatem jak Miklós Rózsa w swoich historycznych partyturach, także i Ifukube podjął się próby odtworzenia dawnej muzyki oraz przefiltrowania jej przez specyfikę ilustracji filmowej. I wyszedł z tego zadania obronną ręką. Warto ponadto podkreślić, że tak silne nasycenie folkiem i trybalizmem było względnie rzadką praktyką w ówczesnej japońskiej muzyce filmowej.

Co zastanawiające, najmniej do powiedzenia zdaje się mieć tutaj muzyka orkiestrowa, stanowiąca wszak główną siłę w większości dzieł Ifukube. Jest jej oczywiście sporo, niemniej bazuje zazwyczaj na wyświechtanych przez Japończyka rozwiązaniach harmonicznych i wypada raczej odtwórczo w stosunku do eksperymentów z etnicznym instrumentarium. Nie znajdziemy tu zresztą chwytliwych marszów, dynamicznej akcji, czy nawet rozczulającej liryki. Można więc przyjąć, że utwory orkiestrowe stanowią rodzaj zapychaczy, niespecjalnie angażujących, ale skutecznie wypełniających filmową opowieść. Jedynym wyjątkiem jest ilustracja starcia Susanoo z Yamata no Orochi, gdzie usłyszymy charakterystyczne dla Japończyka, ale jakże efektywne, zawycia i tryle sekcji dętej i smyczkowej podparte potężnymi uderzeniami w kotły i perkusjonalia. Co ciekawe, motyw napisany dla ośmiogłowego potwora zbudowany jest z falującej frazy blach złożonej z dokładnie ośmiu nut.

Od strony koncepcyjnej jest to z pewnością jedna z ciekawszych ścieżek dźwiękowych w dorobku Akiry Ifukube. Dla statystycznego miłośnika muzyki filmowej może się okazać jednak dość trudna w odbiorze. Redukcja materiału tematycznego i bombastycznych orkiestracji na rzecz licznych nawiązań do muzyki ludowej, przekłada się na pewną hermetyczność recenzowanej partytury. Nie pomaga również wydanie soundtrackowe, dostępne jedynie pod postacią przepastnego, ponad dwugodzinnego „complete score”. Z drugiej strony, Three Treasures jest też przykładem na to, że Ifukube potrafił podejść do filmu z pomysłem i z niezłym efektem próbował osiągać pewne efekty kolorystyczne.

Najnowsze recenzje

Komentarze