Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Danny Elfman

Mr Peabody & Sherman (Pan Peabody i Sherman)

(2014)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 24-03-2014 r.

Tworzenie do animacji chyba na dobre weszło w krew Elfmanowi. Jeszcze kilka lat temu czynił to dosyć sporadycznie, a obecnie wydaje się wręcz skupiać na tego typu produkcjach. Frankenweenie, Tajemnica Zielonego Królestwa… To wszystko solidne prace, dobrze skomponowane i porządnie zorkiestrowane. Na pewno nie oryginalne, ale za to doskonale spełniające swoje ilustracyjne funkcje. Czego chcieć więcej? Niczym nieskrępowanej przygody, która udziela się również słuchaczowi mierzącemu się z albumem soundtrackowym? Gatunek animacji jest dosyć wdzięcznym do zaspokajania tych potrzeb i Danny Elfman zdaje się dosyć dobrze to rozumieć produkując swoje albumy. Zazwyczaj są one dobrze skrojone, a pod względem doboru materiału nie przeciążają słuchacza zbędną treścią. To samo można powiedzieć o jego najnowszym krążku zawierającym oprawę muzyczną do filmu Pan Peabody i Sherman.

Widowisko Minkoffa (Król Lew, Stuart Malutki) jest idealnym przykładem jak powinno się podchodzić do owianych kultem postaci, a przecież takową jest tytułowy Pan Peabody. Wyprodukowana pod szyldem DreamWorks animacja, to solidna rozrywka, która z pewnością porwie nie tylko najmłodszych, ale i wszystkich rodziców pamiętających jeszcze serial o przygodach tego inteligentnego psa. Także i tym razem główny bohater mierzyć się musi z wieloma problemami, jakich przysparza mu syn, który lekkomyślnie bawi się cudownym wynalazkiem Peabody’ego – wehikułem czasu. Co z tego wynika? Warto poświęcić półtorej godziny swojego czasu, by się o tym przekonać. Tym bardziej, że tą rozrywkę uświetni dobra oprawa muzyczna w wykonaniu Elfmana.

Amerykański kompozytor bez większego problemu wszedł w przygodowy charakter obrazu Minkoffa, serwując nam niezwykle dynamiczną i dosyć łatwo wpadającą w ucho ilustrację. Może trochę monochromatyczną, ale nadrabiającą ten mankament szeroko pojętym entuzjazmem bijącym z każdego utworu. Podstawowym środkiem muzycznego wyrazu jest oczywiście nie szczędząca w składzie orkiestra symfoniczna, która stosunkowo często wspierana jest przez chór mieszany. Ów epickie połączenie skutecznie wypełnia przestrzeń, jaka tworzy się w sferze audytywnej na skutek dynamicznych cięć montażowych. Historyczna sceneria również nie pozostaje tutaj bez większego znaczenia. I choć Elfman nie odmienia jej przez geograficzne przypadki, tudzież nie zagłębia się aż nadto w etnikę (co można mieć mu częściowo za złe), to jednak stara się nadrabiać wieloma innymi smaczkami. Nie zdziwmy się zatem, jak w połowie jakiegoś utworu akcji usłyszymy nawiązania do Marsylianki żywo kojarzących się z historią opisywanego regionu. Standardowo też w przypadku animacji nie mogło zabraknąć tak charakterystycznego Mickey Mousingu, czyli technik dźwiękonaśladowczych. W zestawieniu z materiałem tematycznym prezentuje się to wybornie, szkoda tylko, że gdy do głosu dochodzą utwory o charakterze stricte ilustracyjnym wszystko zdaje się płynąć jednym nurtem przewidywalności. Nie ma to większego znaczenia o tyle, o ile partytura Elfmana spełnia swoje ilustracyjne funkcje tak, jak powinna. Podobnych wrażeń oczekiwać można po albumie soundtrackowym – dosyć dobrze zmontowanym i nie przeciążających odbiorcę nadmiarem treści. Umieszczone na krążku 50 minut oprawy muzycznej, to wystarczająca ilość, by zapoznać się z jej tematyką, stylistyką i wszelkimi walorami estetycznymi.



Przygodę rozpoczyna prolog, w którym już na starcie przedstawiany jest nam temat przewodni partytury. Podniosła fanfara (ideowo zakrawająca o motyw z Jetsonsów) towarzyszyć nam będzie głównie w muzyce akcji – najczęściej w dosyć patetycznych frazach ilustrujących szalone przygody psa i jego przybranego syna. Nieco więcej ciepła niesie za sobą przełożenie tego tematu na fortepian. Kompozytor korzysta z tego instrumentu jako pewnego rodzaju interwału pomiędzy kolejnymi porcjami bombastycznego action score. Nie bez powodu pojawia się tam również fragment wspominanej wyżej Marsylianki. Elfman dosyć często sięgał będzie po ten hymn, co jest oczywiście związane z miejscem toczącej się akcji. Nie inaczej jest w podkręcającym tempo Reign of Terror, gdzie do ekspresywnej orkiestry dołącza również wzmacniający przekaz, apokaliptyczny chór. Jak z powyższego opisu widzimy, autor ścieżki dźwiękowej od razu rzuca nas na głęboką wodę, sugerując, że raczej nie mamy co liczyć na underscore’ową nudę.


Takowej nie przynosi nawet pewien zastój w akcji, jaki pojawia się po kilku minutach słuchania. Wraz z utworem The Drop Off przychodzi pewnego rodzaju odprężenie. W partyturze pojawia się więcej przestrzeni, a dynamika ustępuje miejsca ciepłej liryce. Na tej płaszczyźnie szczególnie wartym uwagi, jest utwór A Deep Regard, gdzie w smutnym, ale niosącym pewien pierwiastek nadziei, temacie, kompozytor zawiera uczucie między psim ojcem, a niezbyt ogarniętym, ale kochającym swojego opiekuna, Shermanem. Temat ten powracał będzie jeszcze niejednokrotnie, miedzy innymi w Trojan Horse i Back To School.



Niemniej jednak Mr. Peabody ukierunkowany jest głównie na akcję i to właśnie pod tym znakiem upływa nam większość czasu spędzonego z albumem soundtrackowym. Szczególnie wyraźnie jest ona eksponowana w czterech utworach zawrotnie podkręcających tempo: The Flying Machine, Trojan Horse, History Mash-Up oraz War / Disaster. Pędząca „na zabój” orkiestra często wspierana jest obecnością chóru, który jak rzadko kiedy u Elfmana, wysuwany jest w miksie na pierwszy plan. Przykładem niech będzie Trojan Horse, gdzie śpiewane samogłoski zastępowane są krzyczanymi w języku łacińskim tekstami. Do tych pierwszych powracamy natomiast w War / Disaster i tutaj po raz kolejny przeżywamy niemałe zaskoczenie. Epickim rozmachem zawstydza bowiem wszystkie inne umieszczone na krążku utwory.



Warto przy tej okazji wspomnieć o jeszcze jednym zabiegu, jakiego dokonał Elfman. Otóż, gdy bohaterowie przeżywają chwile grozy, temat przewodni automatycznie zmienia tonację na molową i w tej skali oddaje panujące w filmie napięcie. Nie jest to żadne novum, bowiem wielu kompozytorów z różnym skutkiem próbuje jedną melodią uzyskać efekt wzajemnego przenikania się jakby dwóch osobnych tematów. W przypadku Pana Peabody brzmi to jednak bardzo fajnie.



Osobną sprawą są natomiast eksperymenty z etniką. Do takowej Elfman odwołuje się właściwie tylko w scenach ze starożytnego Egiptu. Utwór Off To Egypt budowany jest co prawda na charakterystycznych arabskich skalach, ale w gruncie rzeczy nie różni się niczym (nawet instrumentalnie) od pozostałych słyszanych na albumie soundtrackowym. Troszkę więcej wiarygodności ma w sobie The Wedding Exodus, gdzie pojawiają się rozciągłe fanfary, tamburyna, flety i chóry, czyli wszystko to, co przez lata wrosło w hollywoodzkie wyobrażenia tego regionu.



Do tradycji Hollywood wrosło również promowanie animacji łatwo wpadającymi w ucho utworami. Tak też jest i w tym przypadku. Piosenka Way Back When, to wpisująca się w kanon, rockowa, pełna optymizmu przyśpiewka, pojawiająca się w napisach końcowych. Wartym odnotowania jest również klasyk Johna Lennona, Beautiful Boy, który również znalazł swoje miejsce na płycie.



Jakkolwiek wtórna nie wydawałaby się praca Elfmana, nie ulega wątpliwości, że jest jej zupełnie po drodze z tym, co dzieje się w filmie Minkoffa. Amerykański kompozytor doskonale wczuł się w panujący tam klimat, a i bogate doświadczenie w gatunku nie pozostało bez znaczenia. Cieszy fakt, że podobne wrażenia zostawia po sobie album soundtrackowy, przy którym czas mija dosyć szybko. Po kilku niezbyt absorbujących kompozycjach zdradzających pewne znudzenie konwencją, Pan Peabody i Sherman wydaje się godnym uwagi produktem. Oby więcej takich!

Najnowsze recenzje

Komentarze