Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Randy Newman

Monsters, Inc. (Potwory i spółka)

(2001)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 18-07-2010 r.

Potwory i spółka mają w twórczości Randy’ego Newmana szczególne miejsce, przyniosły bowiem kompozytorowi nie tylko liczne nominacje (Oscar, Annie, Grammy), ale również z dawna wyczekiwaną złotą statuetkę Akademii, którą nagrodzona została piosenka If I Didn’t Have You. Paradoksalnie, co nadworny pixarowski muzyk sam przyznał, jest to jedna z jego słabszych piosenek, chyba najsłabsza spośród tych pisanych na potrzeby kina animowanego. Nagrodzenie tego nieco slapstickowego, prostego numeru mówiącego o przyjaźni, należy więc traktować bardziej jako sprawiedliwość dziejową, niż jako rzeczywisty miernik poziomu konkurencji z 2001 roku (z Newmanem przegrało między innymi May It Be Enyi).

Również i score wzbudzać może mieszane emocje. Z jednej strony jazzowo-orkiestrowa ilustracja jest w przypadku filmu Doctera zabiegiem ciekawym i to na tyle, że nadaje obrazowi pewnej wyjątkowości. Wbrew temu, co dzisiaj może się wydawać, jazz wcale nie był tak oczywistym wyborem w przypadku tej akurat specyficznej opowieści i łatwo sobie wyobrazić, że inny kompozytor mógłby zdecydować się na bardziej klasyczną formułę muzycznej narracji. Newman, ze swoimi jazzowymi, nowoorleańskimi korzeniami, wydawał się być wyborem inspirującym.

Z drugiej jednak strony Potwory i spółka są chyba najbardziej rutynową ścieżką, jaką Randy popełnił na rzecz studia Pixar. Gdyby konsekwentnie poprowadził jazzową stylistykę od początku do końca, dałoby się obronić zarzuty niskiej kreatywności, jazzowe fragmenty bowiem brzmią tutaj zdecydowanie najlepiej. Newman jednak dość szybko (w okolicach dziesiątego utworu) zmienia charakter ścieżki. Rola jazzu maleje stopniowo na rzecz mickey-mousingu i nudnawego ilustracjonizmu, który nie wnosi nic ciekawego ani do twórczości kompozytora, ani do gatunku jako takiego. Pamiętając, z jak znakomitym efektem Newman odciął się od tapeciarstwa spod znaku Carla Stallinga w swojej ścieżce do A Bug’s Life, trudno ocenić Potwory… inaczej niż jako regres w stosunku do tamtej pracy. A szkoda, bo przecież materiał filmowy był niezwykle oryginalny.


Z technicznego punktu widzenia ciężko Monsters, Inc coś zarzucić – ścieżkę cechuje wysoki poziom detalu i drobiazgowe orkiestracje. By nie roztoczyć mylnego wrażenia, że dominuje nadmierna ilustracyjność, wypada wspomnieć o kilku naprawdę udanych tematach – zwłaszcza początek albumu prezentuje się pod tym względem bardzo sympatycznie. Lekki, energiczny jazz (tytułowy utwór mógłby z powodzeniem trafić do którejś z komedii Woody’ego Allena), w wykonaniu wirtuozów gatunku (m.in. Tom Scott i Andy Martin), przemieszany ze stylowymi akcentami orkiestrowymi, bardzo sprawnie buduje muzyczną osobowość ścieżki, czego świetnym przykładem jest najlepiej chyba zilustrowana sekwencja filmu, w której skrótowo przedstawiony został dzień pracy trudniącego się straszeniem przedsiębiorstwa. Poprzedzony pastiszowym Enter the Heroes (rodem z patetycznego kina akcji SF), The Scare Floor, bo o tym utworze mowa, jest kawałkiem naprawdę porządnego jazzowego grania, które miłośnikom Newmana powinno wystarczyć jako rekomendacja dla zakupu płyty. Alternatywę stanowi pixarowska kompilacja z 2009 roku (The Scare Floor nie mogło na niej zabraknąć) w kilku minutach podsumowująca całą ścieżkę. To propozycja dla słuchaczy mniej cierpliwych.

Począwszy bowiem od Boo’s Adventures in Monstropolis, album popada powoli w odmęty ilustracyjności. Na tym tle wyróżnia się prościutki, ale całkiem ładny temat dla dziewczynki Boo, skonstruowany w formie kołysanki i równoważący gwałtowne, żywiołowe sekwencje underscore. Reszta to standardowy Newman: impulsywna muzyka akcji, wysoki temperament i sporo ilustracyjnego zamieszania. Koneserów zainteresuje zapewne szeroka gama rozwiązań (The Ride of the Doors jest pod tym względem szczególnie rozbudowany), zwykłemu słuchaczowi kompozytor nie oferuje jednak niczego nadzwyczajnego. Również w kontekście filmu stosowane przez niego chwyty noszą cechy przewidywalności – stają się przez to konwencjonalne i prozaiczne, cechuje je swego rodzaju automatyzm. Jako muzyka filmowa Monsters, Inc nie wyznacza więc nowych standardów.

Jazzowy kwadransik, który otwiera całość, ratuje jednak score od rzemieślniczej bezbarwności. Newman jest tam w swoim żywiole, ma na swoją kompozycję pomysł, ciekawie interpretuje temat. Ścieżka ta, jak rzadko która, pozwala wskazać, w którym momencie inspiracja się wyczerpała – i z tego względu, choć poprawnie spełnia swoje zadania, skierowana jest głównie do odbiorcy rozmiłowanego w animowanej manierze.

Najnowsze recenzje

Komentarze