Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Kenji Kawai

Mo Gong (Siedem potęg)

(2006/2007)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 27-12-2019 r.

W połowie pierwszego dziesięciolecia XXI wieku Kenji Kawai zilustrował dwie chińskie superprodukcje. Pierwszą z nich było Siedem mieczy, a pochodząca z niej ścieżka dźwiękowa zaliczana jest do najlepszych prac Japończyka. Drugim projektem jest natomiast Siedem potęg Jacoba Cheunga, które będzie przedmiotem niniejszej recenzji. Sam Kawai nie ukrywa, że były to względnie bliskie sobie projekty – obydwie partytury weszły pod postacią jednej suity do programu pamiętnego koncertu Kenji Kawai – Cinema Symphony z 2007 roku.

Rzecz dzieje się w tak zwanym Okresie Walczących Królestw, którym to określa się czasy chińskiej wojny domowej z III wieku przed naszą erą. Jedna z siedmiu walczących krain zostaje zaatakowana przez potężne państwo Zhao. Kluczowym punktem kampanii okazuje się zdobycie granicznej twierdzy Liang. O zaplanowanie obrony bastionu zostaje poproszony motysta Ge Li (w tej roli aktor i piosenkarz Andy Lau). Co ciekawe, fabuła powstała na podstawie japońskiej mangi autorstwa Kenichiego Sakamiego.

Jak prezentuje się ścieżka dźwiękowa? Kawai w aspekcie tematycznym stawia przede wszystkim na patetyczność. Motyw główny to melodia heroiczna i wzniosła. Zorkiestrowana zostaje na sekcję smyczkową, samplowane chóry oraz dodające wojennego posmaku werble (wygrywające… rytm bolera). Niestety wydaje się jednocześnie dość płaska i banalna, jakby napisana od niechcenia, a od strony instrumentacyjnej – aż nadto typowa dla Japończyka. Mówiąc kolokwialnie, nie ma w ogóle startu do unikalnego i bardzo charakterystycznego tematu przewodniego z Siedmiu mieczy. Mimo wszystko trzeba przyznać, że broni się chwytliwością oraz sprawnie wpasowuje się w dość napuszone widowisko Cheunga.

W moim odczuciu dużo lepiej prezentuje się eteryczny temat miłosny opisujący relację pomiędzy Ge Li a Yiyue, dowódcą kawalerii z Liang. Poznajemy dwa oblicza tej melodii. Universal Love to sentymentalna aranżacja na yangquin (chiński dulcimer) oraz ambientowe syntezatory, z których Kawai jest doskonale znany. Druga natomiast pojawia się w utworze tytułowym, w którym dzieli miejsce z omawianym wcześniej tematem przewodnim. Tym razem Kawai nadaje mu etnicznego zabarwienia dzięki stosownemu wokalowi. Obydwie aranżacje z pewnością mogą się podobać. Niestety temat miłosny rzadko pojawia się podczas seansu, ponieważ wątek relacji pomiędzy tymi bohaterami zepchnięty jest na drugi plan.

Niestety reszta score’u to klasyczna do Kawaia zapchajdziura ilustracyjna. Sporo tu mało wyszukanej akcji lub suspensu. Niemal wszystko bazuje na schematach wypracowanych przy innych projektach (samplowane chóry, smyczki, perkusjonalia – Kawai wałkował to wcześniej wiele razy). Ponadto z łatwością dostrzegalne są, zwłaszcza w utworach dynamicznych, echa Siedmiu mieczy, a złowrogi motyw armii Zhao trąci banałem. Pomniejsze idee muzyczne, jak Defeated z ciekawymi perkusjonaliami albo bardziej przebojowe Spy, mogą się wprawdzie podobać, ale wciąż są to po prostu generyczne dla Kawai’a kompozycje. Nie jest to muzyka, której Kawai mógłby się wstydzić, ale też ciężko nie odnieść wrażenia, że nie traktował filmu Cheunga priorytetowo.

Gdy zestawimy ze sobą obydwie „siódemkowe” prace Kenjiego Kawai’a – Siedem mieczy i Siedem potęg – to ta druga wypada zdecydowanie słabiej. Co prawda, na plus należałoby zaliczyć temat miłosny i ewentualnie główny, ale w ujęciu całościowym to po prostu mało wciągający score. W zasadzie mógłbym polecić jedynie ostatni utwór oraz Universal Love. Reszta tylko dla najzagorzalszych fanów kompozytora.

Najnowsze recenzje

Komentarze