Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Philip Glass

Mishima: A Life in Four Chapters (Mishima)

(1985)
5,0
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 14-09-2016 r.

Kimitake Hiraoka (1925-1970), znany pod pseudonimem Yukio Misima, należy do czołowych postaci japońskiej literatury XX wieku. Jego twórczość obejmowała zarówno epikę, lirykę, jak i dramat. Do historii przeszedł jednak nie tylko ze względu na swoje utwory. 25 listopada 1970 roku, jako ortodoksyjny konserwatysta, zabarykadował się w bazie dowództwa piechoty Japońskich Sił Samoobrony w Tokio. Następnie wyszedł na balkon budynku, gdzie wygłosił przemówienie, w którym wzywał, zgodnie z samurajskim kodeksem bushido, do przywrócenia cesarzowi jego dawnej roli i pozycji. Jako że jego perora została zagłuszona przez nadlatujące wojsko, zrozpaczony pisarz popełnił tradycyjne seppuku. Było to jedno z najdonośniejszych wydarzeń współczesnej historii Japonii, a także ostatni głośny przypadek wykonania tego rytualnego samobójstwa.

W pierwszej połowie lat 80. biografią Mishimy zainteresował się Paul Schrader, znany reżyser (Amerykański żigolo, Ludzie koty) oraz scenarzysta (Taksówkarz, Wściekły byk). W 1985 roku nakręcił bazujący na życiu japońskiego pisarza film Mishima: A Life in four Chapters, który w Polsce dostępny jest pod uproszczonym tytułem Mishima. Co ciekawe, obraz ten nigdy nie ukazał się w Japonii, głównie z powodu sprzeciwu wdowy po literacie, która uznała za niewłaściwie ukazywanie homoseksualnych skłonności Mishimy (choć on sam nie ukrywał tego). Jakkolwiek produkcja zachwyca formą. Akcja poszczególnych scen toczy się bowiem w różnych czasach i miejscach. Część fabuły przedstawia dzieciństwo Mishimy, część skupia się na ostatnich godzinach życia artysty, a jeszcze inne sekwencje tworzą mini-adaptacje fragmentów jego powieści: konkretnie The Temple of the Golden Pavilion (1956), Kyoko’s House (1959) i Runaway Horses (1969). Aby jeszcze bardziej uwypuklić niezwykłość swojej produkcji, amerykański reżyser postanowił eksperymentować z warstwą wizualną. Sceny przenoszące widza do młodocianych lat Mishimy zostały nakręcone na czarno-białej taśmie, wydarzenia z 25 listopada 1970 roku cechuje tradycyjna kolorystyka, natomiast sekwencje stylizowane na fragmenty wymienionych wyżej książek wyróżnia wykorzystanie rozmaitych barw. W tych realiach musiała odnaleźć się ścieżka dźwiękowa. A zatroszczył się o nią nie byle kto, bo jeden z czołowych twórców awangardy i mistrz muzyki minimalistycznej, Philip Glass.

Dla Amerykanina był to już czwarty projekt, w którym miał się zmierzyć z życiorysem wybitnej jednostki. Wcześniej pracował bowiem nad operami: Einstein on the Beach (1975), opowiadającej o Albercie Einsteinie, Satyagraha (1979), luźno bazującej na biografii Mahatmy Gandhiego, oraz Akhnaten (1983), nakreślającej czasy faraona Echnatona. Tym razem Glass musiał stawić czoła ruchomym kadrom, co musiało być dla niego o tyle trudniejsze, że nie miał jak dotąd zbyt dużej wprawy w branży filmowej. Nie licząc kilku dziś już zapomnianych produkcji krótkometrażowych i dokumentalnych, w momencie powstawania obrazu Schradera w jego filmografii widniał zaledwie jeden głośny tytuł, Koyaanisqatsi Godffreya Reggio. I choć partytura ta zgodnie uważana jest za arcydzieło i jedno z najważniejszych pozycji w dorobku minimalisty, to jednak nie możemy zapominać, że powstała do specyficznej, iście teledyskowej produkcji, opartej na długich sekwencjach montażowych, co też dawało Glassowi spory wachlarz możliwości. Tak też Mishima to pierwszy duży, fabularny projekt w twórczości Glassa.

Glass pracował nad Mishimą w pełnym wymiarze. Jeszcze na etapie preprodukcji wielokrotnie spotykał się z reżyserem, aby omawiać szczegóły, a także udał się do Japonii w celu lepszego wczucia się w film. Następnie napisał i zarejestrował syntezatorową, tymczasową muzykę, którą Schrader podkładał jako temp track na etapie montażu. W końcu nagrał finalny, instrumentalny score, a także czuwał nad ostatecznym miksem swojej partytury. Zgodnie ze specyfiką obrazu Schradera, również i Glass postanowił podzielić partyturę na trzy części. Czarno-białe, retrospektywne sceny otrzymały muzykę zinstrumentalizowaną jedynie na kwartet smyczkowy, wydarzenia z listopada 1970 roku zostały okraszone za pomocą kwartetu smyczkowego oraz rozmaitych perkusjonaliów (min. bębnów i dzwonów), natomiast dla wyróżniających się kolorystyką sekwencji inspirowanych powieściami Mishimy Glass rozpisał utwory na pełny aparat wykonawczy. Jak zatem widać, amerykański kompozytor zrezygnował z jakichkolwiek orientalizmów, zapewne w celu nadania większej uniwersalności Mishimie. Do nagrania swojej muzyki Glass zaprosił, znany z Requiem dla snu Clinta Mansella, The Kronos Quartet.

Glass rozpoczyna swoją partyturę w nietypowy sposób. Z początku słyszymy jedynie cichutkie trójkąty i dzwonki, do których z czasem dołączają coraz głośniejsze dzwony i smyczki, prowadzące do „wybuchu” niezwykle charakterystycznego, ekspresyjnego tematu głównego. Nie jest to żadna wpadająca w ucho melodia, lecz specyficzna progresja akordowa, która będzie się pojawiać na przestrzeni całej ścieżki dźwiękowej bardzo często, zazwyczaj w formie odpowiednio skonstruowanych pasaży. Choć niemal od razu wyczujemy tutaj unikalne pióro Glassa, to jednak motyw ten ma w sobie coś wyjątkowego, zwłaszcza w porównaniu do wielu późniejszych, mocno przewidywalnych i pisanych trochę na jedno kopyto kompozycji Amerykanina. Maestro udaje się uchwycić tutaj nie tylko artyzm i nietuzinkowość opowiadanej przez Schradera historii, ale również pewnego rodzaju szaleństwo i obsesje głównego bohatera, które doprowadziły go do desperackich posunięć. Tym samym temat przewodni nabiera w filmie wyrazistego i bardzo ciekawego znaczenia.

Większość kompozycji oparta jest na podobnym schemacie. Dominują w nich zapętlone smyczkowe frazy i pasaże, oparte na temacie głównym i jego rozmaitych wariacjach. Różnice polegają na różnym tempie, ekspresji i instrumentach towarzyszących. Na przykład przywdziewanie przez Mishimę wojskowego munduru Glass ilustruje za pomocą kwartetu smyczkowego, któremu asystują agresywne w brzmieniu werble i kotły, nadające utworowi militarystycznego wydźwięku. Amerykanin w kilku miejscach sięga także po nadające eteryczności partie harfy i podniosłe dzwony. Znamienna wydaje się też obecność organów kościelnych w ostatniej sekwencji filmu. Na tle obranej przez Glassa stylistyki wybija się w zasadzie tylko kompozycja Osamu’s Theme: Kyoko’s House. Również i ona bazuje na tych samych akordach, które budują inne ścieżki, niemniej wyróżnia się surf-rockowym (perkusja i gitary elektryczne) charakterem. Jeśli chodzi natomiast o melodie, to najlepiej wypada przepiękne skrzypcowe solo (będące kontrapunktem dla motywu głównego) z Mishima/Closing, w niczym nie ustępujące równie znakomitemu, i dość podobnemu zresztą, tematowi z drugiej części 1. Koncertu Skrzypcowego Glassa.

Owe zabiegi aranżacyjne są jednak na tyle skromne, że podczas odsłuchu czasem ciężko będzie nam odróżnić od siebie poszczególne utwory, co też wynika ze stosunkowo sporej jednorodności brzmieniowej i tematycznej. Tak też słuchając Mishimy, tak jak w przypadku wielu innych ścieżek dźwiękowych Glassa, a także jego prac koncertowych i studyjnych, można odnieść wrażenie, że Amerykanin próbuje zahipnotyzować odbiorcę. I w sporej mierze mu się to udaje, co jednak nie każdemu miłośnikowi muzyki filmowej może się spodobać. Ba, dla wielu słuchaczy może się to okazać sporym problemem. Przyznam się szczerze, że po kolejnych kontaktach z analizowanym materiałem sam odczuwałem tę niedogodność. Na plus jednak należałoby zaliczyć względnie optymalny czas trwania albumu, oscylujący wokół trzech kwadransów.

Warto zaznaczyć, że jednym z warunków przyjęcia przez Glassa oferty skomponowania muzyki do Mishimy, była możliwość przeobrażenia filmowej partytury w utwór koncertowy. I tak też jeszcze w roku premiery filmu Schradera, Amerykanin przygotował ponad 15-minutowy String Quartet No. 3: Mishima. Kompozycja ta złożona jest z sześciu części, wyraźnie zresztą nawiązujących do konkretnych ścieżek z oficjalnego soundtracku. Z racji znacznie mniejszego aparatu wykonawczego, osobiście polecam jednak score. Jakkolwiek to właśnie dzięki temu kwartetowi smyczkowemu muzyka z Mishimy może teraz żyć własnym życiem w salach koncertowych. Ponadto echa tego utworu, jak zresztą całej Mishimy, słyszymy w późniejszych dziełach Glassa, min. we wspomnianym wcześniej Violin Concerto no. 1.

Sam Philip Glass postrzega score z Mishimy za jedno ze swoich najważniejszych dzieł. Cóż, na pewno jest to partytura wyrazista, bardzo nietypowo oddziałująca w filmie, a także posiadająca swój absolutnie unikatowy charakter. Oczywiście, chwyty typowe dla Amerykanina słyszymy niemal od początku do końca albumu, niemniej recenzowany soundtrack cechuje wyjątkowa specyfika brzmienia, która pozwala umieścić go wśród najbardziej intrygujących dokonań słynnego minimalisty. O ile w Koyaanisquatsi mogliśmy narzekać na ciągnące w nieskończoność utwory, o tyle w Mishimie poszczególne kompozycje wydają się dużo bardziej przystępne. Z drugiej strony, trylogię Quatsi cechowała większa różnorodność, tutaj natomiast muzyka Glassa niebezpiecznie stapia się w jedną całość. Tak też wrażenia wyniesione z odsłuchu tej pracy będą w sporej mierze zależeć od osobistego stosunku odbiorcy do twórczości Amerykanina. Mishima to bowiem sto procent Glassa w Glassie, jednak nie odtwórczego i piszącego na kolanie, jak to bywało w wielu jego późniejszych projektach, lecz oryginalnego, świeżego, wykorzystującego swój autorski styl w celu osiągania nowych brzmień. Reasumując, jeśli ktoś nie czerpie przyjemności ze słuchania minimalistycznych prac Amerykanina, to Mishima może się okazać dla niego dość wymagającym, niełatwym w odbiorze dziełem. Nie śmiem jednak nikomu odradzać sięgnięcia po ten soundtrack. Wszak broni się on oryginalnością, świeżym podejściem do filmowej ilustracji i kilkoma bardzo ciekawymi kompozycjami.

Najnowsze recenzje

Komentarze