Look at Your feet
This funny world
Full of insects or creatures…
„Microcosmos” – ten niezwykły film przyrodniczo-dokumentalno-fabularny w 1996 (a u nas w 1997) roku cieszył się wielką popularnością kinowej widowni w każdym wieku. Plastyczna wizja świata insektów według francuskich filmowców-zapaleńców Claude’a Nuridsany i Marie Perennou oraz producenta Jacquesa Perrina, rozpoczęła całą serię niebywałych filmów przyrodniczych wyświetlanych na wielkich ekranach kin. Kreację wizualną w postaci zniewalających zdjęć dopełnia w tym jak i w innych projektach Perrina chyba najlepszy w tej chwili francuski kompozytor: Bruno Coulais. A „Microcosmosem” właśnie, zdobył on sobie przepustkę do jak na razie wielkiej kariery. „Microcosmos” muzycznie to kompozycja zupełnie świeża i oryginalna, również uwydatniająca większość charakterystycznych elementów, z których Coulais będzie korzystał w trakcie swojej późniejszej kariery.
Główną atrakcją „Microcosomosu” jest jego bajkowy temat główny, śliczna melodia, która określa nam kruchość i maleńkość świata owadów ale zarazem jego wspaniałość. Coulais przedstawia ją w pełnym rozwinięciu w pierwszym jak i finałowym utworze, jako swoistą dziecięcą piosenkę śpiewaną w języku angielskim (ciekawe dlaczego nie we francuskim…?). Twórca nie raz będzie powracał do tego środka wyrazu („Pan od muzyki”), przez co jego muzyka zyskuje na unikalnej wrażliwości i oczywiście, pięknie. Temat główny pojawia się (tam gdzie może) również w innych momentach kompozycji, wygrywany przez fortepian bądź inne solowe instrumenty. Raz przedstawiany w całości, innym razem tylko krótko sygnalizowany. Fakt ten dodaje muzyce elementu tak spójności jak i mówi nam o tym, że Coulaisowi trudno było być wstrzemięźliwym w tej materii i nie wstawić swojego tematu to tu a tam…
Poza tym ścieżka dźwiękowa Coulaisa posiada niestety niejakie problemy. Kompozytor zdecydował się na tzw. muzyczne naśladownictwo akcji dziejącej się na ekranie, co oczywiście w kontekście filmu potraktowanego jako normalna fabuła jest słuszne, lecz nie do końca sprawdza się poza nim. Aura dźwiękowa, poprzez sprzężenie różnych technik orkiestracyjnych naśladuje przede wszystkim odgłosy przyrody. W jednych utworach usłyszymy chaotyczne pizzicata (tak jakby muzycy grali nie z nut a spontanicznie…) na instrumenty strunowe, które określają dziwaczny świat owadów. W innych lastra i perkusje wybijają rytm marszu stonogi, potężne kotły określają upozorowanego (oczywiście przez filmowców) na jakiegoś mitycznego potwora chrząszcza a jeszcze w innym dęte oraz wojskowy werbel skarabeusza komicznie zmagającego się z kulą ziemi. Wszystko to w kontekście filmu ma swój głęboki sens, lecz nie do końca sprawdza się na płycie, ponieważ poszczególne utwory są oderwane od kontekstu. Pojawiają się również odgłosy wykorzystane w filmie, jak np. cykanie, brzęczenie lub bardzo podobne do trzepotu skrzydeł efekty uzyskane już za pomocą samej orkiestry. Może to słowo na wyrost, ale często muzyka Coulais podchodzi pod ilustracyjny mickey-mousing i to bardziej wskazujący na jakieś kompozycje do kina dziecięcego lat 80-ych niż na ten disneyowski – nie lubiany przez większość fanów.
Utworem szczególnej wagi jest kapitalna aria operowa (L’amour des escargots) na mezzo-soprano Mari Kobayashi, asystująca w filmie „scenie miłosnej” dwóch ślimaków… Akt miłosny dwóch mięczaków nie może być na pierwszy rzut oka czymś wybitnie atrakcyjnym, lecz sposób filmowania i genialna aria dostarczą na pewno każdemu niezapomnianych wrażeń. Inny ciekawy fragment to La métamorphose, gdzie za pomocą dysonansów i chórków odnoszących się do stylizowanego na jakąś istotę nie z tego świata insekta (przywołujące mi osobiście muzykę do sceny pojawienia się obcego u wrót statku w „Bliskich spotkaniach trzeciego stopnia – wizualnie również), wywoływane jest wrażenie cudowności. I mimo w/w słabych punktów, partytura Bruno Coulais, wykonywana całkowicie za pomocą środków klasycznych, jest nadal imponującym przedsięwzięciem zdradzającym wielką kreatywność i pomysłowość twórcy. Różne techniki kompozytorskie i orkiestracyjne, tworzenie mistycznego, pełnego bajkowości świata (jak w „Himalaya”), nietuzinkowe wykorzystanie akustyki (np. efekt „wirującej rury”), wspomniane muzyczne imitowanie przyrody jak i same jej odgłosy – to wszystko na pewno tworzy muzykę na wskroś pionierską. Kompozytor podobnie jak w „Makrokosmosie” spaja muzykę swoją główną, zapadającą w pamięci melodią by to wszystko miało oczywiście ręce i nogi. I to pewnie ona pozostanie z tego soundtracka najdłużej w pamięci (chociaż aria jest równie wspaniała). Coulais zdobył za swoją kompozycję nagrodę Cezara, zupełnie słusznie. Gdy rozpatrywać „Microcosmos” technicznie, w kategoriach obrazu, będziemy mieć do czynienia z dziełem zupełnie wyjątkowym, które jednak nie do końca przekłada się na oddziaływanie poza nim. Dlatego też ocena za muzykę na płycie taka a nie inna.