Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Metallica & Michael Kamen

Metallica S&M

(1999)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Miałem sen, a w tym śnie widziałem wielu zacierających ręce czytelników, by obsmarować mnie równo za ten tekst w komentarzach, który z muzyką filmową nie ma pozornie nic wspólnego… Zanim to jednak zrobicie, przeczytajcie. 😛


Jako mały perpeć lubowałem się w ostrzejszych brzmieniach, później z kolei próbowałem sił w innych gatunkach, między innymi w muzyce filmowej od czasu do czasu powracając do rocka już z czystego sentymentu. Różnice na tle technicznym i brzmieniowym tych dwóch gatunków dawały mi odczucia jakbym balansował pomiędzy jakimiś dwoma skrajnymi punktami, które w żaden sposób nie można ze sobą pogodzić. Jak się później okazało symfoniczne partytury filmowe i muzyka rockowa mogą mieć więcej wspólnego niż by się mogło wydawać. Prekursorem do zrozumienia podobieństw pomiędzy nimi stała się nowatorska płyta S&M zachodniej grupy – Metallica, na którą zresztą nadziałem się całkowicie przypadkowo.

Przyznam szczerze, że nie przepadam specjalnie za zespołem Metallica. Miałem w dalekiej przeszłości kontakt z kilkoma ich albumami i prawdę powiedziawszy przeszły przeze mnie bez większych emocji. Sięgając po Symphony & Metallica nie nastawiałem się również na nic specjalnego. Ot wielkie było moje zaskoczenie, gdy przesłuchawszy raz ten dwupłytowy album bez zbędnego namysłu począłem przesłuchiwać go raz jeszcze. Nie urzekł mnie bynajmniej “piękny” głos Jamesa Hetfielda, a raczej… Zanim jednak do tego przejdziemy cofnijmy się w czasie o kilka lat…

Pewnego dnia roku 1997 do drzwi tegoż zespołu zapukał sławny kompozytor muzyki filmowej Michael “K-Men” z propozycją wspólnego stworzenia niecodziennego, bardzo oryginalnego widowiska. Zaproponował, by zebrać dotychczasowy dorobek pracy twórczej Metallica, wybrać kilkanaście utworów i zaaranżować do nich orkiestrę symfoniczną. Muzycy bez zbędnego wahania przystali na propozycję kompozytora, którego już zresztą zdążyli poznać i polubić cztery lata wcześniej nagrywając wraz z min Nothing Else Matter z akompaniamentem czterdziestoosobowej orkiestry (Kamen dyrygował wtedy). Połączenie metalowych, ciężkich brzmień i orkiestry symfonicznej z logicznego punktu widzenia wydawać by się mogło czystym absurdem, pomysłem który skazany jest z góry na niepowodzenie, a co gorliwsi fani zespołu sfinalizowali by go tytułem jednej z ich piosenek: The Thing That Should Not Be. Jak się niektórzy przekonali 21 i 22 kwietnia 1999 roku na koncercie w San Francisco, a reszta świata kilka miesięcy potem słuchając płyt CD, taka wybuchowa kompilacja jest jednak możliwa i w pewnym stopniu ma swoją rację bytu. Nie była to bynajmniej pierwsza próba kompilacji tych dwóch skrajnych brzmień. Takowe podejmowane były wcześniej między innymi przez Deep Purple (Concerto for Group and Orchestra) i Pink Floyd (The Wall). Pomysłodawcą tego ostatniego był nikt inny jak sam Michael Kamen. Jak widać zaszczepianie instrumentów symfonicznych w muzykę współczesną stało się jego ulubionym zajęciem, zaraz po komponowaniu partytur filmowych. 🙂

Nie zaszczepił ich bynajmniej ot tak sobie. Starał się czerpać z niezmierzonego bogactwa swojego ulubionego gatunku – muzyki filmowej tak mocno jak tylko się da. Nie dziwne więc, że wszystkie frazy orkiestrowe skonstruowane są w charakterystycznym dla niego swobodnym, underscoreowym, ale za to melodyjnym stylu. Ponadto sięgnął do najwyższej półki gatunkowej, Good The Bad And The Ugly Morricone i wybrawszy zeń jeden utwór The Extasy Of Gold zaaranżował go jako introdukcję do całego widowiska. Jakże piękny i symboliczny był to gest i ukłon w stronę twórczości wielkich kompozytorów filmowych. Jednak nie wszystko złoto co się świeci.

Nie bez powodu wcześniej posłużyłem się stwierdzeniem “w pewnym stopniu” mówiąc o powodzeniu projektu. Jeżeli chodzi o samą idee łączenia tego co pozornie jest nie do połączenia, to należy pogratulować twórcom, a w szczególności pomysłodawcy za tak śmiałe i efektowne przedsięwzięcie. Sposób realizacji tego zacnego planu i efekt końcowy to już materiał na szerszą dyskusję. Jednych on bowiem zadowala, innych z kolei z lekka żenuje. Krytykom nie podobało się na przykład, że orkiestra została zepchnięta praktycznie na margines, ograniczając się do “lepienia” muzycznej pustki pozostawianej przez gitary i perkusję (np.: For Whom Tell Bell Tools, Human). W pewnym sensie trzeba przyznać im rację. Gdy słucha się niektórych utworów na płycie można faktycznie odnieść takie wrażenie. Z drugiej strony nie bagatelizowałbym roli orkiestry w całości projektu. Jeżeli dobrze się przysłuchamy frazom symfonicznym dojdziemy do wniosku, że gra ona “własne, niezależne melodie”, które łączone ze stale aktywnymi gitarami elektrycznymi i perkusją uzupełniają się nawzajem (np..: The Call Of The Ktulu, Nothing Else Matters, Outlaw Torn). Jedynym, najbardziej poważnym problemem dotykającym album Symphony & Metallica jest jego nagranie. Materiał muzyczny który znajdziemy na krążkach pochodzi z koncertu premierowego, o którym pisałem wyżej. Problemem nie jest tu bynajmniej publiczność żywo dopingująca artystom i udzielająca się stale towarzysząc w śpiewie. Większym problemem jest samo nagranie muzyki. Wiadomo wszak, że nagrywając coś na żywo nie zawsze da się uniknąć wpadek z przegłosami lub nachodzeniem na siebie dźwięku. Biorąc na poprawkę, że obok Metallica występowało jeszcze 89 muzyków z San Francisco Symphony Orchestra, lepszą alternatywą było by nagranie tego w studio. “Another take” i ewentualna korekcja pracy sprzętu zbierającego dźwięk to jednak niezastąpione środki do tego typu nagrań.

Jak zatem należy postrzegać album Symphony & Metalica? Jako eksperyment to przede wszystkim, ale też jako promocję gatunków muzycznych mniej popularnych wśród dzisiejszej młodzieży. Przesadą było by nazywać go promocją muzyki symfonicznej, ale niewątpliwie do popularyzacji muzyki filmowej przyczynia się znacznie. Nie chodzi bynajmniej o nadkładanie publiczności motywów filmowych już istniejących, ale prezentowanie im ogólnego sposobu i stylu wykorzystania orkiestry w partyturach filmowych. “K-Men” łamie stereotypowy pogląd i pokazuje, że symfonia nie zawsze musi być klasyką, że wygrywane przez nie dźwięki mogą być też melodyjne i może śmiało towarzyszyć współczesnym instrumentom jako “starszy brat i kompan” melodyczny. Wielki ukłon w stronę człowieka, który rewolucjonizował sposób patrzenia na orkiestry symfoniczne i muzykę filmową, człowieka który potrafił z nią wyjść do ludzi.

Najnowsze recenzje

Komentarze