Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Francis Lai

Mayerling / La Leçon Particulière / Le Soleil des Voyous

(1967/1968/2003)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 24-04-2014 r.

Mayerling Francisa Lai’a nie jest wielkim freskiem salonowym na modłę Nino Roty (War and Peace, Il Gattopardo) czy Alfreda Newmana (Anastasia)… choć momentami wydaje się, że chciałoby nim być. Na pozór konieczne składniki – patetyczny temat miłosny, pełnoorkiestrowe walce wiedeńskie – są na swoim miejscu; rozmywają się one jednak wśród sporej dawki materiału źródłowego, w tym takich znakomitości, jak Aram Chaczaturian, Johann Strauss, czy Ion Ivanovici. W efekcie kompozycja Lai’a wyrwana z eklektycznego filmowego kontekstu wydaje się być czymś połowicznym, wybrakowanym, niczym zestaw luksusowej biżuterii z zagubionym kolczykiem – albo i całym diamentowym wisiorkiem.

Autor Un homme et une femme nie jest soundtrackowym dramaturgiem sensu stricto – od zawsze lubował się w pisaniu piosenek lub instrumentalnych utworów na bazie piosenkowego schematu, podchodząc do ilustracyjnego aspektu filmu z dużym dystansem i niejaką nonszalancją. Mayerling, pomimo emocjonalnej, tragicznej historii, nie odbiega od tego schematu tak bardzo, jak mogłoby się wydawać. Gros filmowej ilustracji to muzyka źródłowa i rodzajowa: walce, marsze, węgierskie i cygańskie tańce, balet… Lai dzieli ten gatunkowy sztafaż z gigantami europejskiej muzyki filharmonijnej, zaś jego walce – podobnie jak chociażby obecne w filmie Fale Dunaju – przemykają w tle bez większej roli narracyjnej, uzupełniając jedynie wykwintą dekorację scenograficzną. Valse de la cour i Le Grand bal to utwory ładne, ale w ostatecznym rozrachunku dość anonimowe, pozbawione tchnienia geniuszu, który charakteryzował analogiczne propozycje Roty czy Kilara.

Z uwagi na powyższe, dramaturgiczną osią ścieżki staje się temat przewodni. Jest to temat dobry, ale jednocześnie momentami nieco sztywny i fasadowy. Odnoszę wrażenie, że Lai nie do końca potrafił wczuć się w pozbawiony współczesnego rysu romans XIX-wiecznych arystokratów; nie znajdując w tej relacji emocjonalnego zakotwiczenia, skomponował utwór bardziej podług podręcznikowego schematu, aniżeli podszeptów serca. Dlatego też afektowane frazy tematu miłosnego, choć funkcjonalne, otoczone są aurą kostiumowego sloganu, wyidealizowanej teatralizacji. Nie oznacza to jednak, że temat główny w ogóle wyprany jest z autentyzmu. Kilka subtelnych aranży (większość nieobecna na albumie) pozwala spojrzeć na ekranowych bohaterów z większą dozą empatii. Szczególnie podobać może się finał filmu, gdzie dramatyczne wydarzenia Lai ilustruje delikatną, niemalże słodką liryką, koncentrując się na intymnej czułości, jaką żywią dla siebie tragiczni kochankowie. Francuzowi ewidentnie służą sceny o kameralnym, pozbawionym kostiumowego nadęcia zabarwieniu.

Mayerling nie potrafi mnie jednak ująć swoim czarem. Część winy za ten stan rzeczy ponosi krótki, 25-minutowy program zawarty na albumie Universal France; kompozycja Lai’a zaprezentowałaby się chyba lepiej w wydaniu kompletnym, uwzględniającym nie tylko cały materiał oryginalny, ale również wykorzystane w obrazie utwory muzyki poważnej. Filmowe Mayerling to szeroka muzyczna panorama Cesarstwa Austriackiego – nie ma więc powodów, by okrajać ją do rozmiarów skrótowej, poszatkowanej playlisty, pokazującej tylko skromny wycinek całego konceptu.

Muzyka w filmie:

Drugi film, do jakiego sięga recenzowany album to Le soleil des voyous (Słońce łajdaków) – dość staroświecki heist movie w reżyserii Jeana Delonnay’a, opowiadający o dwóch gangsterach, którzy spotykają się po latach i wspólnie organizują napad na placówckę lokalnego banku. Niestety, muzyka Lai’a nie sprawdza się w konfrontacji z bardzo klasyczną formułą filmu. Kompozycja ma lekki i niezobowiązujący jazzowy charakter, który nie wnosi niczego konkretnego do obrazu i co gorsza gryzie się z zasadniczym, zdyscyplinowanym tonem ekranowej opowieści. Wydaje się, że pomysł Lai’a był chybiony już z założenia – ilustracja czerpiąca z dorobku muzyki rozrywkowej w zestawieniu z klasycznym charakterem filmowej narracji odziera obraz z powagi i realizmu, uwypukla niezamierzony komizm staroświeckiej inscenizacji. Paradoksalnie najlepszą decyzją kompozytora i reżysera było pozostawienie sekwencji włamania do banku bez podkładu muzycznego: widza nie dekoncentrują błahe, jazzujące melodie, dzięki czemu twórcom filmu udaje się wreszcie wyprodukować nieobecną uprzednio atmosferę suspensu i zagrożenia.

Nie można wprawdzie powiedzieć, by temat główny ścieżki był nieudany – saksofonowa melodia z utworu tytułowego to jeden z przyjemniejszych momentów opisywanego krążka – niemniej w kontekście ekranowych wydarzeń wydaje się być dość sztucznym tworem. Ubrany w szaty słodkiej nostalgii, nijak ma się do bezkompromisowych zakapiorów krążących po kinowym ekranie. Wyczuwalne jest, że temat ten, jako motyw dawnej przyjaźni, miał z założenia uderzać w nieco sentymentalne tony, jednak Lai po prostu przeszarżował. Utwór pasowałby być może do delikatnych obyczajówek Claude’a Leloucha, ale w poważnym kinie sensacyjnym na takie błahostki nie ma miejsca, tym bardziej że nad głównymi bohaterami od początku ciąży znamię fatalnego losu.

Podsumowując, Słońce łajdaków trzeba niestety uznać soundtrackowym niewypałem. Film, aż prosił się o stonowaną, posępną oprawę w stylu obrazów Melville’a, która w subtelny sposób intensyfikowałaby ekranowe emocje. Tymczasem kierunek obrany przez Lai’a doprowadził do banalizacji materiału wyjściowego i nieomal wypaczył sens filmu.

Muzyka w filmie:

Trzecim materiałem zawartym na płycie jest La Leçon Particulière, przyjemna popowa ścieżka do zapomnianego już obrazu obyczajowego z Nathalie Delon i Robertem Hosseinem w rolach głównych. Filmowa opowieść o miłosnym trójkącie z perspektywy muzycznej jest typowym produktem spod szyldu Francisa Lai’a, rozpisanym według sprawdzonego instrumentalno-piosenkowego schematu, który zapewnił sukces Un homme et une femme oraz Vivre pour vivre.

Oczywiście mieć na uwadze należy to, że La Leçon Particulière powstało w 1968 roku, a zatem prawie 10 lat po debiucie Nowej Fali – rozrywkowe brzmienia w tego rodzaju kinie nie stanowiły już więc żadnego istotnego novum. Ścieżka jest więc dzieckiem swoich czasów i nie niesie ze sobą przełomów czy większych ambicji artystycznych, o jakie można było jeszcze posądzać wczesne ilustracje dla Leloucha. Nie zmienia to jednak faktu, że La Leçon Particulière posiada bardzo przyjemny i klasowy temat główny oraz znakomity wręcz utwór La lettre et la promenade, w którym Lai’owi udaje się osiągnąć liryczne ciepło i autentyzm tak znamienne dla francuskiego kina z epoki La Nouvelle Vague. Nie mówię tu o ckliwych, przesłodzonych emocjach, jakie nieraz kompozytorowi się zdarzały – wspomniany kawałek to porządne, obyczajowe granie, w którym słychać zrozumienie dla uczuć i dylematów targających bohaterami.

La Leçon Particulière to również dwie niezłe piosenki z pogranicza popu i psychodelicznego rocka, które efektownie domykają tę stylową, choć krótką i może nieco ulotną ilustrację. W mojej ocenie kilka bardzo dobrych fragmentów czyni z niej najatrakcyjniejszy materiał na recenzowanym albumie.

Ocena muzyki:

Zestawienie tradycyjnego Mayerling z dwiema współczesnymi ścieżkami było ze strony producenta albumu Stéphane’a Lerouge’a wyborem dość karkołomnym. Rezultat nie jest niestety satysfakcjonujący: ścieżka do kostiumowego obrazy Younga wydaje się być sklecona pospiesznie i z powodu braków nie składa się w spójną muzyczną narrację. Filmowy Mayerling to w dużej mierze ilustracja źródłowa i paradoksalnie ta właśnie cecha stanowi jej jedyny punkt zbieżny z pozostałymi soundtrackami umieszczonymi na krążku. W efekcie większa część albumu wypełniona jest muzyką czysto dekoracyjną – bogatą w ornamenty kurtyną, która zasłania opustoszałe salony.

Najnowsze recenzje

Komentarze