Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Don Davis

Matrix Reloaded, the – edycja rozszerzona (Matrix: Reaktywacja)

(2003/2013)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 12-04-2014 r.

Kto domagał się kontynuacji Matrixa? W większości te same osoby, które dziś odsądzają je od czci i wiary, argumentując iż bracia Wachowscy zabili nimi siłę oraz mit oryginału, który był jedną z najciekawszych wizji kina s-f XX wieku. I ja się zgadzam z tym stwierdzeniem, jednak światowy fenomen filmu z 1999 roku nie mógł zostać pozostawiony samemu sobie (i kieszeniom hollywoodzkich włodarzy). Toteż na 2003 rok przygotowano nie jeden a dwa sequele, które wyjaśniały dalsze losy Neo, jego kompanów z poduszkowca Nabuchodonozor oraz ostatniej ludzkiej osady – Zionu, któremu zagrażały wrogie siły sztucznej inteligencji, która przejęła władzę nad światem przyszłości. Jednak, gdyby nie kontynuacje, nigdy nie usłyszelibyśmy co na ten temat muzycznie do powiedzenia miał Don Davis. Na pierwszy ogień poszła Matrix: Reaktywacja.

Pierwotne albumowe wydanie Reaktywacji nieco cieplej potraktowało miłośników oryginalnej filmówki, biorąc pod uwagę, iż płyta z 30-minutową partyturą z oryginału była raczej trudno dostępna (za to sklepowe półki uginały się pod piosenkową kompilacją…). Dwu-płytowy soundtrack z 2003 roku był kompromisem pomiędzy komercyjną składanką piosenek w większości tylko inspirowanych filmem a drugim krążkiem, który zawierał już tylko muzykę oryginalną Davisa, choć też w pozostawiającym sporo do życzenia, ledwie 40–minutowym wymiarze. Krótko po premierze do sieci wyciekły jednak bootlegi z pełną, ponad 2-godzinną wersją score’u. W takim też stopniu prezentuje pracę Davisa ostatnie, kolekcjonerskie, limitowane wydanie La-La Land Records z jesieni 2013 roku. Zasady sequelomanii są nieubłagane: „więcej, głośniej, lepiej!” (z tym ostatnim nie zawsze wychodzi…). W tę stronę idzie środkowa – jeżeli chodzi o trylogię – partytura Davisa, jednak zachowuje ona nadal muzyczną koncepcję oraz język całej serii, stworzone specjalnie do niej przez kompozytora (w jakimś stopniu przetworzone z klasycznych zapożyczeń). Mimo, iż Reaktywacja to „tylko” score sequelowy, z perspektywy czasu, a szczególnie współczesnych dokonań filmówki głównego nurtu, jest pracą unikalną, a w momentach nadzwyczajną. Druga część sagi Wachowskich porzuca w większości otoczkę tajemnicy, nieznanego oraz niepokoju pierwowzoru na rzecz sensacyjnych wrażeń, które czynią film oczywiście słabszym w wydźwięku, ale nadal imponującym w warstwie realizacyjnej. Jak sam twórca mówi „W kontynuacjach wiedzieliśmy, że on [Neo] jest Wybrańcem, więc cała ta dysonująca warstwa muzyki już niezbyt pasowała”. I właśnie tej wizualnej ekstrawagancji sprostać musiała muzyczna partytura. Zadaniu, któremu Don Davis (z małą pomocą) bezwzględnie podołał.

Pomoc ta, to oczywiście szeroko nagłośniony w czasie premiery filmu udział Ben Watkinsa z kultowej, elektronicznej formacji Juno Reactor w dwóch kluczowych sekwencjach akcji filmu. Przede wszystkim ilustracji do spektakularnego pościgu autostradowego (osławionego Mona Lisa Overdrive), w którym epicka symfonika Davisa zdaje się „walczyć” z elektronicznymi harcami Watkinsa. O ile o tym utworze powiedziano i napisano już sporo, ja chciałbym się skupić na drugim kąsku, czyli kompozycji pod wcześniejszą mega-bijatykę Keanu Reevsa z multiplikującymi się na potęgę kopiami agenta Smitha. Burly Brawl zdaje jeszcze bardziej skomplikowanym muzycznym przedsięwzięciem, zapierając dech swoim ekspresowym tempem z całą serią punktów kompozycyjnych, w które trafić musieli i komponujący i muzycy, by pokryć się z szaleńczą akcją pojedynku. A dodatkowo w to wszystko wplecione zostały elementy chóralne (na czele z frazą „Libera Me”) i superbohaterskie (mocarne, budujące dęte). Największe wrażenie robi jednak nieprawdopodobne wręcz tempo pracy instrumentów dętych oraz drewnianych, w swoich minimalistycznych tonacjach, którymi Davis kreuje nowy rodzaj muzyki akcji. Utwór można słuchać dziesiątki razy, za każdym razem podziwiając jego muzyczną złożoność, aranżację jak też wykonanie piekielnie trudnego materiału. Gdyby tego było mało, w zestawie utworów bonusowych znajduje się alternatywna, jego w pełni instrumentalna wersja (bez elektroniki Juno Reactor), w której możemy dokładniej podziwiać zaawansowanie techniczne Davisa. Dla mnie osobiście stanowi to „muzyczny opad szczęki” i najwybitniejsze chyba osiągnięcie filmowej kariery kompozytora.

Innym sztandardowym utworem, z którego znana jest Reaktywacja jest Chateau Roba Dougana, który był autorem głośnego Clubbed to Death z rockowej składanki oryginału. To również sytuacja, w której Wachowscy nie ładnie mówiąc, „wypięli się” na swojego kompozytora, wcześniej życząc sobie do sekwencji rozbudowanego, matrixowego pojedynku artystę ze sceny współczesnej muzyki rozrywkowej. Nie przeczę, wersja filmowa to ekscytujący popis nowoczesnej elektroniki zmieszanej z symfoniką i robota Dougana idealnie akcentuje całą scenę. Niemniej alternatywna propozycja Davia jest równie ciekawa. Amerykanin poszedł w trochę inną konwencję, nadbudowując nad typowe dla serii elementy muzyki akcji tony przygodowe czy też awanturnicze, przez co muzyka zyskała rzadką dla niej lekkość (znowu zadziwiające tempo i wykonanie) i bezpośredniość. Wybór takiej konwencji w sumie nie dziwi – Davis na ekranie opisuje superherosa, dodatkowo sceneria jest bardzo klasyczna: biała broń i renesansowa scenografia. W aspekcie muzyki akcji, warto wspomnieć jeszcze o drugiej części sekwencji autostradowej, w której do pojedynku agenta z Morfeuszem, kompozytor zaprzęga „zawijające się”, nieco ekstremalnie powtarzające się frazy na instrumenty drewniane, akcentowane uderzeniami perkusyjnymi. A także dynamiczne Double Trouble, w którym można usłyszeć wręcz monstrualne uderzenia w kowadło. Na wydaniu La-La Land znajdziemy jednak wersję alternatywną ilustracji pod tą scenę, ponieważ filmowa zawiera fragment utworu Dread Rock Paula Oakenfolda, który nie udało się zalicencjonować na potrzeby albumu.

W Reloaded naturalnie powraca cały szereg sygnatur muzycznych, które Davis stworzył na potrzeby pierwowzoru. Oczywiście wielokrotnie usłyszymy słynny, echo-ujący motyw a także gwałtowny na trąbki oraz przekrzykujące się, muskularne instrumenty dęte, przebojowy – latania Neo, jak również brutalną w wyrazie ilustrację do scen z mechanicznymi strażnikami. Także agent Smith ma tu swój znany elektroniczny, skwierczący motyw, dodatkowo uzupełniony o tajemniczy na smyczki (Smith at the Door). Z kolei tylko zaakcentowany w finale Matrixa i zupełnie odmienny od typowej matrixowej stylistyki, liryczny temat miłosny dochodzi jeszcze bardziej do głosu. Swój upust daje w religijnym finale (Neo Miraculous), wzmocniony chórem. Ciekawe są też krótkie, choć przeważnie umykające uwadze mikro-tematy związane z wchodzeniem bohaterów do rzeczywistości wirtualnej, takie jak trąbkowa fanfara (Meeting Merovingian), specyficzna fortepianowa kaskada i glassowski, minimalistyczny motyw znany z I części.

Nowe tematy to szczególnie te, które odnoszą się do ukazanego po raz pierwszy na ekranie Zionu. Znakomite Free Flight prezentuje pierwszy, wypełniony splendorem a także nadzieją, nieco militarystyczny w wyrazie temat, kiedy to poduszkowiec bohaterów zbliża się do rzeczonej osady. Patetyczne, orkiestrowe spiętrzenie wraz z chórem usłyszymy w Morpheus on the Mount. Pojawia się również elegancki temat nucony sentymentalnie przez chór (The Wonder of Zion), który można odnieść do nadziei, która pozostaje niedobitkom ludzkości w walce z maszynową tyranią. Te momenty wyciszenia czy też budowania napięcia są poszukiwanym azylem od powszechnej potęgi serwowanej muzyki. Zachwycają przede wszystkim aplikacje chóru, w takich fragmentach jak Industrial Highway, bliższemu muzyce koncertowej, wywołującemu oniryczny, religijny klimat czy świetnie budowanemu napięciu w The Plan, z zastępem wokalnym nucącym obok minimalistycznych tonów, tworząc w efekcie gdzieś tam zahaczającą o klimaty fantasy ilustrację. Z drugiej strony mamy też chłodny, samplowany chór w The Purpose That Created Us. Don Davis, podobnie jak Alan Silvestri czy Elliot Goldenthal, z pewnością znakomicie czuje klimat science-fiction.

Równie interesującą odskocznią jest muzyka do scen związanych z pobytem u matrixowego VIP-a, czyli Merowinga. Kompozytor napisał tu mroczną, uwodzicielską w stylistyce muzykę z pewnością zainspirowaną dokonaniami Bernarda Herrmanna. Erotyczne napięcie i uniesienie orkiestry sięgające niemal zenitu w Sample This może rywalizować z Nagim instynktem Goldsmitha. Płaczące, opadające smyczki, prawie jak kod matrixa, we wspomnianym The Purpose (…) pokazują, że Don Davis miał na muzykę do środkowej części trylogii naprawdę wiele pomysłów i rozszerzone wydanie uwydatnia to w całej okazałości. Z innych ciekawostek należy wyróżnić: dalekowschodnie inspiracje (bębny taiko) związane z japońską formacją Gocoo, która wraz z Juno Reactor zilustrowała jedną scenę, inny utwór Dougana (Furious Angels), który dobrze wpisuje się w matrixową stylistykę, stworzoną przez Davisa dekadencką muzykę źródłową (Niaiserie), która gra w siedzibie Merowniga a także remix utworu Slap It zespołu Fluke, który na potrzeby filmu przechrzczono na Zion (scena tańca).

W porównaniu z nieco monochromatyczną muzyką z I części, a także finałem trylogii, The Matrix Reloaded wydaje się najbardziej zróżnicowanym i kolorowym scorem serii. Don Davis dokonał intrygującej rekonstrukcji oryginału, poszerzając go o kolejne (przeważnie znakomite), muzyczne pomysły a także o bardziej epicki oddech (103-osobowa orkiestra i 80-osobowy chór!). Oczywiście nie bez znaczenia pozostaje udział przytoczonych powyżej twórców muzyki rozrywkowej, którzy nadają całości przedsięwzięcia modernistycznego zacięcia, które pewnie prędzej przyciągnie młodszych lub nie zagłębionych w temacie orkiestrowej muzyki filmowej, zwykłych słuchaczy. Jak wspomniałem powyżej, wydanie to nie prezentuje kompletnej ilustracji z filmu, głównie przez wspomniane problemy licencyjne a także brak kilku marginalnych chwil ścieżki. Myślę, że można spokojnie tym się nie przejmować, jako, że obie płyty wypełnione są muzyką niemalże od rowka do rowka – ponad 150 minut! Nie uważam tego za problem, ponieważ muzyka jest tak bogata i w większości spektakularna. Wydanie La-La Land standardowo stoi na wysokim poziomie jeżeli chodzi o aspekty dźwięku jak i 24-stronnicowej książeczki z tekstem Tima Greivinga, w którym znaleźć możemy min. bardzo ciekawe kulisy współpracy Davisa z Watkinsem. Oczywiście oryginalne, ledwie 40-minutowe spycha tym samym w niebyt. Tym bardziej, iż producenci na końcu umieścili zgrabną 18-minutową suitę, która tak ładnie prezentowała się właśnie na tamtym wydaniu. Dla fanów Davisa i każdego szanującego się fana muzyki filmowej powinno to być definitywnym wydaniem muzyki z tego filmu. Matrix: Reaktywacja na dzień dzisiejszy jawi się jako jedna z najbardziej imponujących, muzyczno-filmowych prac pierwszej dekady XXI wieku.

Najnowsze recenzje

Komentarze