Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Michael Holm

Mark of the Devil (Znak diabła)

(1970/1973/2001)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 07-09-2011 r.

Jeśli ktoś oglądał niedawny Hobo with a shotgun z Rutgerem Haurem, mógł zwrócić uwagę na radosną melodię towarzyszącą czołówce filmu. Jak wiele innych muzycznych fragmentów, także i ten nie został stworzony specjalnie na potrzeby tego obrazu. Ba, powstał wiele lat wcześniej do zupełnie innego filmu. A dokładnie to pochodzi on ze ścieżki dźwiękowej do dziś już zapomnianego Hexen bis aufs Blut gequält (bardziej znanego jako Mark of the Devil) z młodym Udo Kierem w głównej roli, którego gatunkowo można by chyba zakwalifikować jako dramat historyczny z elementami horroru gore. Film opowiada o procesach rzekomych czarownic w miasteczku w post-średniowiecznej Europie. Można się domyślać jakich scen tutaj realizatorzy nam nie oszczędzają. Jednakowoż wbrew pozorom Znak diabła to całkiem niezły film i podobnie jak chociażby Cannibal Holocaust obok brutalnych i krwawych scen ma coś jeszcze do przekazania, nawet jeśli krytycy zarzucają mu spore odstępstwa od prawdy historycznej.

Realizacja filmu podobno nie przebiegała bez przeszkód. Reżyser i scenarzysta – Michael Armstrong był skonfliktowany z producentem Adrianem Hovenem a każdy miał inną wizję dzieła. Żeby było ciekawiej, stronę producenta trzymał operator, który filmował czasem bez wiedzy Armstronga. Komu bardziej zawdzięczać finalną wersję obrazu, trudno orzec. Warto jednak zauważyć, że Hoven samodzielnie nakręcił już rzekomy sequel – powiązany z częścią pierwszą jedynie tematyką film, który przeszedł zupełnie bez echa i nie zdołał w żadnej mierze dorównać pierwowzorowi.

Który z tych panów miał większy wpływ na kształ ścieżki dźwiękowej można jedynie zgadywać. Patrząc jednak na to jak fragmenty muzyczne zostały użytw w filmie i w jakiej formie znajdziemy je na soundtracku, domyślam się, że albo kompozycje zostały napisane pod ogólny zarys scen, a następnie na stole montazowym pocięto je i wkomponowano w film, albo też stworzono je pod wersję filmu, która mocno różniła się od ostatecznej. Utwory sprawiają bowiem wrażenie dość topornie wyjętych z szerszego fragmentu, ich początkiem i końcem jest w większości powolne zgłaśnianie/ściszanie dźwięku. Tak jakby były jedynie dłuższymi lub krótszymi próbkami. Mimo to, ścieżka dźwiękowa naprawdę przyzwoicie radzi sobie w obrazie. Owszem, są momenty, gdize montaż nie jest najlepszy, parę razy jakiś fragment wydaje się być zbędny, ale są też i momenty naprawdę udane, a przede wszystkim przez kilka wyrazistych tematów kompozycja muzycznie definiuje film, jego główne wątki i postaci, niewątpliwie zostając w głowie po seansie.

Najwyższa pora przedstawić autora ścieżki. A jest nim ówczesna gwiazda niemieckiej (wtedy właściwie: zachodnioniemieckiej) muzyki rozrywkowej, twórca i wykonawca paru tamtejszych szlagierów, urodzony w dzisiejszym Szczecinie – Michael Holm. Muzyk zadebiutował w filmówce ro wcześniej współkomponując do dokumentu Regina Maris. Znakiem diabła swoją przygodę z tworzeniem ścieżek dźwiękowych właściwie zakończył, choć formalnie przypisany jest jeszcze do sequela. Tam jednak, jak widzimy na trackiliście wydanej przez Diggler Records płyty, znajdziemy każdego (z weteranem gatunku Johnem Scottem włącznie), tylko nie Holma. Podejrzewam, że wykorzystano ponownie przemontowane kawałki Niemca z części pierwszej, zaś resztę dopełniły utwory innych autorów. Niekoniecznie zresztą pisane specjalnie na potrzeby filmu, o czym dobitnie świadczy ostatni kawałek – elektroniczny ambient – którego tytuł sugerowałby przeniesienie miejsca akcji w kosmos, a tak się oczywiście nie dzieje. Swoją drogą wszystkie fragmenty z ‘dwójki’ to takie płytowe zapychacze, w najlepszym razie solidna muzyka ilustracyjna, nie wzbudzająca większych emocji na krążku i nawet jeśli można w tych kilku orkiestrowych kawałkach Banksa czy Scotta (u tego słychać nawet drobne jazzowe konotacje) doszukać się czegoś ciekawego, to jednak głównym powodem by zainteresować się tym soundtrackiem jest to, co Michael Holm napisał do pierwszego filmu.

W kompozycji niemieckiego artysty wyraźnie czuć jego popowe korzenie. Momentami jego praca może nasuwać myśli z twórczością Ennio Morricone, co wcale dziwić nie powinno. Włoch również zaczynał od muzyki rozrywkowej, wprawdzie oczywiście nie był wykonawcą, ale komponował i aranżował piosenki, w przełomie lat 50-60. nadawał zresztą ton włoskiemu pop, a pomysły z tego gatunku z sukcesami transponował do filmówki. Holm poszedł, choć jeśli nawet tylko jednorazowo, tą samą drogą. Chwytliwa pop-melodyka, perkusja zaczerpnięta z muzyki rozrywkowej lat 60-70., do tego smyczki, elektroniczne organy, żeńska wokaliza czy ewentualnie obój lub trąbka i mamy temat miłosny. Ta popowość to w tym wypadku żaden zarzut z mojej strony, bo Liebesthema to naprawdę fajny i wpdający w ucho motyw (to właśnie ten wykorzystany w Hobo). Przyjęta konwencja i jego lekki, optymistyczny ton wydawać się mogą pasować do obrazu przepełnionego scenami tortur, jak pięść do kożucha, ale temat właśnie bardzo dobrze odnajduje się w filmie. Wszystko oczywiście na zasadzie kontrastu. W podobny sposób działał przecież w dekadę później lekki temat Riza Ortolaniego w Cannibal Holocaust; zresztą obie melodie są bardzo do siebie stylistycznie zbliżone.

Już szybki rzut oka na tracklistę przekonuje, że Liebesthema jest w krótkim czasie score z pierwszego Znaku diabła wyeksponowany aż nadto i usłyszymy go w każdej możliwej aranżacji. Oprócz niego wyróżnić można jeszcze dwa tematy. Pierwszym jest ten, który został na albumie zaklasyfikowany Hexerthema, a który faktycznie pojawia się dopiero w drugiej części utworu drugiego. To niepokojący skrzypkowy motyw, który już zdecydowanie bardziej bezpośrednio nawiązuje do tematyki filmu. Drugi usłyszymy z kolei w pierwszej części tracka numer dwa. To całkiem przyjemny marsz w stylistyce typowej dla twórców europejskich muzyki filmowej tego okresu. I to tak naprawdę tyle. Wspomnieć można jeszcze o przyjemnej melodii, brzmiącej trochę „bawarsko”, która przeplata się z tematem miłosnym w utworze trzecim czy siódmym, urokliwym fortepianowym Haut An Haut, standardowych werblach w Nachricht Vom Prinzen ale to już naprawdę będzie wszystko, co Holm napisał dla potrzeb filmu.

Tyle wszakże wystarczyło, by stworzyć ścieżkę dźwiękową, która coś do filmu wnosi i którą się z filmu wynosi. Muzykę, która przetrwała próbę czasu chyba lepiej niż sam obraz. Oczywiście jej prezentacja albumowa daleka jest od ideału (zwłaszcza przez fatalny montaż i często króciuteńkie utwory), a uzupełnienie płyty rozgardiaszem z sequela sytuacji wcale nie poprawia. Domyślam się, że Znak diabła zainteresuje tylko fanów filmu (tego albo Hobo), tudzież największych fanów muzyki filmowej. To jednak przecież głównie do nich adresowana jest ta recenzja, by chociaż zwrócić uwagę, że był taki obraz jak Hexen bis aufs Blut gequält a pewien Niemiec nazwiskiem Michael Holm całkiem przyjemną muzyczkę do niego wysmażył.

Ocena muzyki w filmie dotyczy tylko pierwszego Mark of the Devil.

Najnowsze recenzje

Komentarze