Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Fernando Velázquez

Mama

(2013)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 27-04-2013 r.

Krótkometrażówki w dzisiejszych czasach okazują się świetnym sposobem na zwrócenie na siebie uwagi przez młodych twórców i zdobyciu funduszy (oraz producenckiego wsparcia uznanych kolegów po fachu) na realizację pełnometrażowych projektów. Niestety nakręcenie długiego metrażu na bazie krótkiego, czasem nawet naprawdę znakomitego filmiku zwykle przynosi rozczarowania (jak choćby 9 Shane’a Ackera) a rzadko kiedy sukces (Dystrykt 9 Neila Blomkampa). Mama Andrésa Muschietti’ego niestety wpisuje się w długą listę zawiedzionych nadziei. Po wybornej, tajemniczej i autentycznie strasznej 3-minutowej wersji z roku 2008, wzięty pod skrzydła Guillermo del Toro, młody Argentyńczyk zaprzepaścił nadzieję na stworzenie naprawdę znaczącego filmu grozy, konstruując ledwie solidne połączenie horroru, melodramatu i fantasy. Owszem, obejrzenie Mamy nie jest stratą czasu a w filmie zdarzają się niezłe sekwencje (aczkolwiek nawet kopia z shorta wypada gorzej, jak w oryginale), jednak mogło i powinno być zdecydowanie lepiej. Zwłaszcza w kwestii dziurawej i rozłażącej się fabuły.

Duże oczekiwania co do Mamy mogli mieć nie tylko fani horroru, którzy zetknęli się z krótkometrażówką Muschietti’ego, ale także miłośnicy muzyki filmowej. Oprawę muzyczną powierzono bowiem Fernando Velázquezowi, człowiekowi, który 6 lat wcześniej wypłynął na szerokie wody Sierocińcem, później również nieźle ilustrował kilka gorszych horrorów (Shiver; Diabeł; Oczy Julii) a w 2012r. zdobył uznanie wielu klasyczną, melodramatyczną ilustracją do obrazu Niemożliwe. Jednak pod względem muzycznym Mama również nie daje widzom/słuchaczom tego, co by mogła. Score hiszpańskiego kompozytora sprawuje się w filmie wprawdzie bez zarzutu, ale nie wybija się secjalnie, poza może napisami początkowymi i (wraz z finałem) końcowymi, będąc jedynie solidną ilustracją ekranowych wydarzeń. Co gorsza, niedługo po seansie stwierdziłem, że nie jestem w stanie przypomnieć sobie z ilustracji Velázqueza niczego szczególnie charakterystycznego. Nawet wspomniana muzyka z napisów nie zapisała mi się w pamięci. Dlaczego?

Myślę, że problemem jest fakt, że Velázquez do Mamy napisał muzykę bardzo oczywistą, przewidywalną, niemal zupełnie pozbawioną nowatorskich pomysłów, które wyróżniałyby ją na tle innych, podobnych ścieżek dźwiękowych. Można by rzec, że w sumie zarówno Sierociniec oraz Niemożliwe, dwie najbardziej popularne i cenione prace Hiszpana, również nie cechują się specjalną oryginalnością i wachlarzem zaskakujących rozwiązań. Owszem, ale tam Velázquez przynajmniej stworzył coś, czym odróżniają się od innych: wyrazisty, zapadający w pamięci, emocjonalny temat przewodni. To, w połączeniu ze świetnym warsztatem kompozytora dało w efekcie więcej niż satysfakcjonujący score, na dodatek bardzo umiejętnie wykorzystany przez reżysera w obrazach (oba wspomniane projekty filmowe były autorstwa tego samego twórcy – Juana Antonio Bayony). W Mamie tak dobrej myśli przewodniej zabrakło.

To wszystko nie oznacza bynajmniej, że Velázquez stworzył do Mamy coś kompletnie małowartościowego. Owszem, jego score to zaledwie muzyczne rzemiosło, ale stworzone wprawną, fachową ręką. Wielokrotnie narzekaliśmy na łamach portalu na tandetne ilustracyjki z horrorów, nie oferujące słuchaczowi kompletnie nic interesującego, ubogie pod względem kompozycyjnym i wykonawczym. Wrzucenie Mamy do tej grupy byłoby wielce niesprawiedliwe. Jest to bowiem bardzo porządna, symfoniczna partytura, umiejętnie wykorzystująca sprawdzone rozwiązania do budowania napięcia czy dramaturgii, przy pomocy orkiestry i chóru. Oczywistym jest, że tego typu kompozycja nie jest szczególnie atrakcyjna na płycie. Mroczny underscore, nagłe zmiany dynamiki, głośności, brutalne wejścia poszczególnych sekcji, czy całej orkiestry – to wszystko, przy braku znakomitego tematu oraz zaskakujących idei nie zachęca do odsłuchu. Jednak trzeba oddać kompozytorwi, że w swoim muzycznym rzemiośle jest bardzo solidny i precyzyjny. Potrafi też parę razy przyciągnąć uwagę słuchacza. Choćby wspomnianym tematem z napisów: ładną, dramatyczno-liryczną kompozycją, w której mrok ustępuje miejsca delikatności i nostalgii, przywodząc na myśl muzykę jaką niejednokrotnie Danny Elfman pisywał dla Tima Burtona. Pozostałe liryczne momenty również prezentują się nieźle (pięknie brzmią fortepian i smyczki w Good Night) a i sekwencje, których zadaniem jest strasznie widza potrafią zaintrygować. Z tych ostatnich chyba najlepiej wypada sama, bardzo intensywna końcówka soundtracku, a dokładniej przedostatni oraz ostatni utwór, prezentujący pełen wachlarz emocji. Gdyby całość była równie ciekawa, nota dla ścieżki dźwiękowej od razu byłaby wyższa.

Muzycznie Mama jest zatem dokładnie tym samym, co ilustrowany przez nią film. Dziełem, po którym można sobie było sporo obiecywać i w kontekście czego, przyniosło większe lub mniejsze rozczarowanie, jednakże pozostając bardzo porządnym rzemiosłem, pokazującym spore umiejętności twórcy. Szkoda, że zarówno soundtrack jak i film niczym wielkim się w gatunku nie zapiszą i wkrótce pewnie większość widzów/słuchaczy o nich zapomni. Z drugiej strony należy pamiętać, że wcale nie tak wiele ścieżek dźwiękowych z horroru wypada podobnie czy lepiej. Ba, rzekłbym, że dziś naprawdę rzadko który soundtrack z filmu grozy zapewnia taki poziom, jaki pokazał Fernando Velázquez i życzyłbym sobie, jak i czytelnikom, by jak najwięcej ścieżek prezentowało się chociażby tak, jak Mama. Score ze wszech miar solidny z paroma godnymi uwagi fragmentami.

Najnowsze recenzje

Komentarze