Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ennio Morricone

Malena

(2000)
4,0
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 05-11-2008 r.

Sycylia, Tornatore, Morricone. Magiczna mieszanka (i fajnie się nawet rymuje, nieprawdaż?) Dała światu ociekające nostalgią dzieła jak „Kino Paradiso”, „Sprzedawca marzeń” czy ”Wszyscy mają się dobrze”. Po raz ostatni reżyser i kompozytor zawitali na ten teren w 2000 roku snując intrygującą opowieść z perspektywy zadziornego chłopca zafascynowanego miejscową pięknością graną przez Monicę Bellucci. Ekranowa historia łączyła typowe we włoskim kinie (a także dla muzyki Morricone) elementy komedii, romansu i dramatu, skąpana w onirycznych zdjęciach Lajosa Koltaia i rzecz jasna wsparta nieodłącznie znakomitą w obrazach Tornatore ilustracją włoskiego mistrza. Chociaż w tym przypadku muzyka nie okazała się tak silnym narratorem filmu jak we wspomnianym „Cinema Paradiso” czy „1900: Człowiek legenda”, to jednak „Malenę” spokojnie można dodać do panteonu najlepszych, wspólnych dokonań obu twórców.

Słuchaczowi obeznanemu z dokonaniami Morricone na polu filmowej twórczości Tornatore „Malena” na początkowy „rzut ucha” wyda się dość znajoma. Znajdziemy tu emocjonalny, nostalgiczny temat główny prowadzony przez „ciepłą” sekcję smyczkową, doskonale odnajdujący się w onirycznej atmosferze nostalgii filmów Tornatore, jak również elementy odnoszące się do śródziemnomorskiego klimatu opowiadanej historii – akustyczną gitarę. Zdecydowanie najpełniej i z największą mocą orkiestry jest on eksponowany w Malena (End Titles), tradycyjnie jak to u Włocha bywa – wrzucony dziwnie w początkową fazę albumu… „Malena” ma jednak znacznie więcej do zaoferowania, mimo zaledwie trzech kwadransów, które zajmuje na płycie. Oprócz muzyki niewątpliwie romantycznej, w równym stopniu ścieżkę dźwiękową wypełniają melodie pełne bólu, straty i samotności, tak dobrze znane w twórczości Włocha (np. Visioni (Fantasie d’Amore) ). Usłyszymy tam dźwięki fletni, leniwej trąbki czy też samotnej wiolonczeli. Gros utworów poświęconych jest bardziej komediowej/satyrycznej stronie filmu, gdy Morricone ucieka się do rytmiki i stylistyki doskonale znanej z twórczości Nino Roty do filmów Federico Felliniego. Na tę modłę jest skomponowany również optymistyczny motyw młodego Renato/społeczności miasteczka, który towarzyszy tytułowej bohaterce, kiedy ta tylko przechadza się po malowniczych zaułkach Montecuto, „podglądana” przez młodego urwisa (znakomity, ironiczny saksofon w Ipocrisie). W tych momentach Morricone niejednokrotnie pozwala sobie na puszczanie wodzy muzycznej fantazji, skupia się na wymyślnych sztuczkach z orkiestrą a i pozwala sobie na odrobinę humoru, który stanowi dobrą przeciwwagę dla bardziej emocjonalnego i poważniejszego materiału na płycie.

Maestro nie byłby sobą, gdyby na albumie nie umieścił muzyki o troszkę cięższym kalibrze, niezupełnie przekonywującej pod względem słuchalności. Do tego nurtu należy klika utworów, w których odnosi się do horrorów wojny (brutalny Linciaggio) a także suspense’owych elementów swojej poprzedniej twórczości (np. echa „Coś”). Szczerze mówiąc nie przepadam za tego rodzaju eksperymentami na jego płytach, które interesować mogą chyba tylko samego autora. O burzeniu słuchalności albumu i jego stylistycznej konsekwencji nie wspominając. Ale to poślednia wada, którą można zignorować…

O już legendarnej inspiracji kompozytora (niezależnie czy to filmowe arcydzieło czy też gniot) świadczą dwa elementy score’u do obrazu Tornatore. Jako trzeci, główny temat Morricone wraz z reżyserem zaadaptowali zamierzchłą piosenkę Ma l’Amore No, którą zręcznie wpasowano do ścieżki dźwiękowej, na albumie poświęcając orkiestrową aranżację w utworze 11. Tak po prawdzie, to pomimo świetności emocjonalnego tematu głównego nr 1, właśnie ta melodia najczęściej pozostaje w głowie po seansie. Prawdziwie to romantyczny majstersztyk i w morriconowskiej aranżacji na big-bandową orkiestrę brzmi rewelacyjnie. Drugą perłą soundtracka jest hołd złożony kinu starych czasów, pod postacią fragmentu Cinema d’Altri Tempi. Włoch wyraźnie kłania się fanfarowym, quasi-romantycznym brzmieniom lat 30-ych i 40-ych, w finale dając prezent swoim własnym fanom, poprzez krótką intonację genialnego tematu z „Cinema Paradiso”. Zaiste moment to magiczny. Z pewnością ten specjalny utwór był źródłem wielkiej radości autora podczas jego komponowania.

„Malena” mogła być skomponowana według schematu nostalgicznych brzmień Morricone, jednak po głębszym przesłuchaniu ścieżki jawi się jako bardzo inteligentny, bogaty w pomysły twór, który nie raz potrafi zaimponować swoją różnorodnością. Trzy świetne tematy, momenty tak dla spragnionych ciepłych, kojącego emocji a la „Dawno temu w Ameryce” czy „Cinema Paradiso” a jednocześnie fragmenty interesujące swą odrębnością i imponujące wiedzą oraz historycznym dziedzictwem muzyki (Rota, historia kina, aranżacja piosenki), wyraźnie fascynującym wielkiego Włocha. Ale to przecież nie powinno dziwić. Myślę, że ”Malena” to praca do odkrywania i mimo stylistycznego rozrzutu, którego nie preferuję na paru albumach Morricone, w tym przypadku działa on na korzyść płyty. Ścieżka dźwiękowa w 2000 roku była nawet nominowana do Oscara, i biorąc pod uwagę jej bardzo porządną rolę w filmie, estymę Morricone i Tornatore, wyróżnienie to specjalnie nie dziwi. Z perspektywy kariery kompozytora wydaje mi się, że również trochę niedoceniana – a szkoda, bo ilustracja to wysokiej klasy.

Najnowsze recenzje

Komentarze