Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Claude Bolling

Magnifique, Le / Louisiane (Wspaniały / Luizjana)

(1973/1984/2004)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 26-03-2014 r.

Dwie wycieczki Philippe’a De Broki i Claude’a Bollinga na kontynent amerykański. Wspaniały to niezobowiązująca, trochę zwariowana, acz w ostatecznym rozrachunku całkiem niegłupia farsa, opisująca mechanizm kreowania literackich herosów pokroju Jamesa Bonda. W Luizjanie z kolei reżyser sięga po konwencję rodzinnej sagi, opowiadając dzieje młodej arystokratki Virginii Tregan, mieszkającej na amerykańskim Południu w połowie XIX. stulecia; telewizyjny miniserial, będący ekranizacją powieściowej serii Maurice’a Denuzière, razi jednak schematyzmem, przesadną nostalgią i czołobitnością wobec klasycznego Przeminęło z wiatrem.

Claude Bolling, zaszufladkowany na początku lat 70-tych w gatunku kina gangsterskiego, wykorzystał Le Magnifique jako odskocznię i pretekst do prawdziwego stylistycznego szaleństwa. Czego tu nie ma? Film i płyta witają odbiorcę energetycznym tańcem mariachi, w dalszej kolejności na pierwszy plan wysuwa się romantyczne brzmienie popu lat 70-tych, bolero, akordonowe musette, jazzowa bufonada, koncert fortepiano-smyczkowy na styku Chopina i Rachmaninowa… Zasadniczo Le Magnifique to po prostu eklektyczny zestaw instrumentali o minimalnych naleciałościach ilustracyjnych. Każdy kolejny utwór Bolling rozpisuje wedle klasycznego schematu wstęp-rozwinięcie-zakończenie, swobodnie operując melodią (a ma do niej dryg typowy dla francuskich kompozytorów), nie bacząc specjalnie na ramy montażowe filmu; tematy są zgrabne i chwytliwe, a aranżacje soczyste. Score cechuje się dzieki temu wyjątkowo przyjemną dla ucha płynnością i lekkością.

Przerysowanie i ekranowa kpina to główne metody, jakie Bolling stosuje w Le Magnifique. Do różnych absurdalnych efektów prowadzi podłożenie pod poważne sceny muzyki komediowej lub na odwrót – w szczególności zwraca w tym kontekście uwagę utwór Concerto pour piano, tueurs et orchestre, który stylistyką pasowałby najprędzej do filharmonijnej sali, a w filmie ilustruje sekwencję szalonej potyczki głównego bohatera z przebranymi w stroje nurków napastnikami. W krzywym zwierciadle kompozytor prezentuje również wątek miłosny, przejaskrawiony za sprawą urokliwego, ekspresyjnego tematu Tatiany, sprzecznego ze wszystkim, co widz ogląda na ekranie nim nastąpi finał filmu.

Kluczowym zabiegiem ilustracyjnym Bollinga jest szokowanie stylizacją, co zresztą koresponduje z autotematyczną niejako problematyką filmu – procesem kreacji wydumanych światów i nierzeczywistych postaci. Z uwagi jednak na tę konwencję, znaczenie ścieżki dźwiękowej w połączeniu z obrazem jest dość ograniczone i na dłuższą metę powtarzalne. Odnieść wręcz można wrażenie, że kompozytor na pierwszym miejscu postawił swój własny ubaw, dość liberalnie poczynając sobie z wymaganiami stawianymi mu przez film. Koniec konców w tym aspekcie Le Magnifique zasługuja więc „tylko” na mocną trójkę.

Muzyka w filmie:

O ile Wspaniały pozwolił Bollingowi sięgnąć po brzmienia, jakich przed 1973 rokiem rzadko od niego oczekiwano, o tyle Luizjana stanowiła z dawna wymarzoną przez kompozytora wyprawę do XIX-wiecznych Stanów Zjednoczonych, bliskich mu zwłaszcza za sprawą światowej kolebki jazzu, czyli Nowego Orleanu. Ścieżka do filmu z Margot Kidder nie ma oczywiście parodystycznego, prześmiewczego charakteru – jest to kompozycja rozpisana według klasycznego schematu, ujawniająca zamiłowanie Bollinga do grzebania w historycznych niuansach muzyki tradycyjnej.

W kontekście analogicznych propozycji hollywoodzkich Louisiane wyróżnia się jednak ciekawymi kontrastami stylistycznymi – sąsiadują ze sobą walc, kadryl, pieśń gospel, honky tonk, koncert fortepianowy oraz aranżacje amerykańskich standardów z nieśmiertelnym Dixie-land na czele. Nie są to wybory przypadkowe: amerykańskie Południe przed wojną secesyjną bawiło się w rytm tańców europejskich, podczas gdy równocześnie w środowisku niewolników rodziły się zręby przyszłej muzyki jazzowej. Bolling bardzo dobrze rozgrywa te akcenty, subtelnie ścierając na drugim planie konkurujące ze sobą idiomy muzyczne, zwiastujące odejście od dotychczasowej europeizacji amerykańskiego życia salonowego. Dzięki temu Luizjana jest pouczającym, nawet jeśli nieco akademickim, wykładem o dawno minionej muzycznej epoce.

40-minutowa prezentacja ścieżki nie pozwala się nudzić, choć tu i ówdzie wieje skostniałą nieco stylizacją. Luizjana to de facto tylko kompozytorska wprawka, ćwiczenie wykonane przez pasjonata, entuzjastyczne, kolorowe, ale niezbyt odkrywcze. Mając to na uwadze, warto jednak wyłuskać bardzo ciekawą sekwencję akcji w postaci utworu Chasse à l’homme (rzadko stosowany w muzyce filmowej dialog fortepianu i perkusjonaliów plus dramatyczne partie smyczkowe), czy autentycznie poruszający temat liryczny z Virginie concerto: Romantique et grave. Sympatyków zaskarbi sobie zapewne również temat przewodni – przyjemna dla ucha ramotka. Ogółem Bolling ponownie pokazuje oblicze utalentowanego imitatora i wytrawnego stylisty.

Z kolekcjonerskiego punktu widzenia na etapie Lousiane ujawnia się podstawowa słabostka recenzowanego albumu: upchnięcie obu ścieżek na jednej płytce zaprzepaściło szansę wydania rozszerzonej edycji Luizjany; co więcej obecny program jest o prawie 10 minut krótszy od wersji winylowej i kompaktowej z początku lat 90-tych! Nie jest to wprawdzie strata niepowetowana, gdyż niewydane fragmenty kompozycji Bollinga nie porażają geniuszem godnym białych kruków, niemniej chóralna elegia żałobna z pierwszej części filmu oraz dynamiczna muzyka akcji ze sceny dramatycznego wyścigu parowcem stanowią wartościowy materiał, który zasługuje na to, by ujrzeć kiedyś światło dzienne.

Muzyka w filmie:

Album Universalu jest skierowany do dwóch kategorii odbiorców. Ci, którym niestraszny stylistyczny rollercoaster, powinni być usatysfakcjonowani Le Magnifique – kompozycją pomysłową, bezpretensjonalną, stawiającą w pierwszym rzędzie na dobrą zabawę. Louisiane to nieco inna para kaloszy, choć i tutaj Bolling daje się poznać jako dobry aranżer, niestrudzenie badający rozmaite gatunki muzyczne. XIX-wieczna epopeja jest propozycją bardziej elegancką, w większym stopniu wtłoczoną w ramy klasycznej soundtrackowej narracji, co można odczytywać zarówno na jej korzyść, jak i niekorzyść, w zależności od indywidualnych preferencji. W moim odczuciu płytka doskonale pokazuje, że stylistyczna kreatywność Bollinga – kompozytora nie ma limitów, natomiast instynkt Bollinga – filmowca doznaje czasem pewnych ograniczeń. Pozycja nieobowiązkowa, acz umiarkowanie polecana.

Najnowsze recenzje

Komentarze