Jednym z największych zwycięzców sytuacji związanej z pandemią oraz masowym zamykaniem kin okazały się platformy streamingowe. A wśród nich króluje Netflix, który coraz częściej i śmielej poczyna sobie z oryginalnymi produkcjami, również tymi oscylującymi wokół historii komiksowych. W ofercie tej firmy znalazł się ostatnio serial zatytułowany Locke & Key, będący adaptacją serii komiksów o tym samym tytule autorstwa Gabriela Rodrigueza. Opowiada o pewnym rodzeństwie, które po przeprowadzce do rodzinnej posiadłości zmarłego niedawno ojca odkrywa tajemnicze klucze o magicznych właściwościach. Historia realizacji tego serialu jest długa i skomplikowana. Zanim ostatecznie trafił on do streamingu, przez lata był przedmiotem zainteresowania wielu innych podmiotów produkcyjnych. I tak oto swoje pierwsze kroki w tym kierunku stawiali włodarze Foxa. To oni jeszcze w roku 2010 zamówili pilotażowy odcinek planowanego serialu. Koszty okazały się jednak zbyt wysokie, więc szybko wycofano się z planów. Kilka lat później swoich sił spróbowała platforma Hulu, zmieniając całą koncepcję widowiska, ale i ona rozbiła się o wyśrubowane wymagania postprodukcyjne. Dopiero w roku 2018, kiedy prawa autorskie trafiły na ręce ludzi z Netflixa, wdrażanie tych planów nabrało rozpędu. Efektem tego był dziesięcioodcinkowy serial, który zebrał bardzo dobre recenzje i zyskał sympatię widzów. Wszystko dzięki umiejętnie dzielonej przestrzeni pomiędzy wątki fantastyczne, grozy oraz młodzieżowej dramy, która wtłacza do poważnej tematyki troszeczkę luźnego tonu.
Wielką elastycznością musiał się więc wykazać kompozytor, któremu przyszło stworzyć oprawę muzyczną do tego serialu. Wybór padł na Torina Borrowdale – amerykańskiego twórcę, o którym tak na dobrą sprawę dopiero niedawno mieliśmy okazję usłyszeć. A wszystko za sprawą elektryzującej, bardzo eklektycznej w stylu, choć niezbyt oryginalnej w brzmieniu ścieżce dźwiękowej do filmu Searching. Zainteresowanych odsyłam do napisanego przed rokiem tekstu, gdzie więcej miejsca poświęcam podejmowanym przez Borrowdale’a środkom wyrazu. Angaż do Locke & Key również stanowił idealne pole do eksperymentowania, ale już na nieco innych warunkach. Mieszające się ze sobą elementy grozy, fantastyki oraz wątki romantyczne trudno podporządkować jednemu modelowi ilustracyjnemu. Z kolei zbyt duże zróżnicowanie w podejmowanych środkach również niosłoby za sobą niepożądane efekty w postaci zbytniego odciągania uwagi odbiorcy od istoty, czyli historii. W centrum uwagi kompozytor postawił więc tytułowe klucze oraz posiadłość w Matheson, skąd wywodzą się te przedmioty. Stworzenie wokół nich tajemniczej otoczki było idealnym punktem wyjścia do forsowania pozostałych nastrojów. A źródłem okazał się motyw przewodni będący kombinacją dźwięków przypominających mechanizm zegarka i pozytywki. Dynamiczne, krótkie, fortepianowe frazy okazały się doskonałym fundamentem do wyprowadzenia melodyki – tym razem już na bardziej tradycyjnym instrumentarium.
Ciekawy jest proces wprowadzania pewnych instrumentów na przestrzeni całego serialu. Etap zapoznawania się widza z fabułą upływa pod znakiem na ogół ciepłej, choć okraszonej nutką tajemniczości, smyczkowo-fortepianowej liryki. Natomiast sceny, w których pojawiają się tytułowe klucze uaktywniają pulsujący rytm z tematu głównego kojarzone z wszelkiego rodzaju dodatkami w postaci fletów oraz harf. W ten oto sposób nad oprawą muzyczną rozpościera się nutkę tajemniczości. Takowa częstokroć ustępuje miejsca grozie, kiedy na horyzoncie pojawia się zagadkowa kobieta o równie zagadkowym imieniu Dodge. Konfrontacja z rodzeństwem Locke uruchamia wszystko to, co w kinie grozy sprawdza się od lat, czyli sugestywne, piskliwe smyczki oraz potężne frazy na instrumenty dęte. Te ostatnie mają okazję się wykazać w scenach o zwiększonej dramaturgii oraz dynamice. Nie jest ich zbyt dużo i tak naprawdę dopiero końcówka sezonu pozwala pod tym względem „zaszaleć” kompozytorowi. Jeżeli jednak spojrzymy na oprawę muzyczną jako na całość, można odnieść wrażenie, że jest oszczędna w dawkowaniu. Faktem jest, że sporo miejsca zawłaszczają sobie piosenki z nurtu muzyki popularnej, ale nawet poza nimi muzyka Torina Borrowdale’a nie rości sobie więcej przestrzeni, aniżeli potrzebuje do sprawnego opowiadania historii. I być może dzięki tej decyzji warstwa muzyczna jest tak skuteczna w kreowaniu wyjątkowego klimatu tego widowiska.
Klimatyczny wydaje się również album soundtrackowy, który trafił na rynek w dniu premiery serialu nakładem Maisie Music Publishing. Na opublikowanym cyfrowo wydaniu znajdujemy zgodną z serialową chronologią, 75-minutową selekcję najbardziej znaczących kawałków, jakie miały okazję wybrzmieć na całej przestrzeni pierwszego sezonu. Biorąc pod uwagę jak mało muzyki w ogóle zaistniało podczas tego dziesięcioodcinkowego periodyku, można śmiało przypuszczać, że oto w nasze ręce trafiła większość z tego materiału. Niekoniecznie może w filmowej, dopasowanej do cięć montażowej wersji, ale z pewnością odzwierciedlającej cały potencjał tematyczny i stylistyczny tej partytury.
Nie można było inaczej zacząć, jak od prezentacji motywu wybrzmiewającego w czołówce każdego odcinka. Krótkie dynamiczne uderzenia w klawiaturę fortepianu osadzone na perkusyjnym tle świetnie budują atmosferę tajemniczości, w którą systematycznie wprowadzać nas będą kolejne elementy oprawy muzycznej. Pierwsza część albumu będzie upływała głównie pod znakiem zaznajamiania się z paletą tematyczną ścieżki dźwiękowej. Mamy więc intrygującą, owianą nutką mistycyzmu wizytówkę domostwa, w którym rozgrywa się akcja serialu oraz bardzo optymistyczny motyw miejscowości Matheson, czyli miejsca akcji. Są również ciepłe, choć otulone płaszczykiem smutku motywy przypisane rodzinie Locke oraz poszczególnym ich członkom. Właściwie Borrowdale stworzył jeden temat rodzinny, który w zależności od opisywanej osoby oraz sytuacji modyfikuje pod względem nastroju i środków muzycznego wyrazu. Wśród takowych królują jednak smyczki. To na nich w głównej mierze budowana jest architektura ścieżki dźwiękowej w tej jej początkowej fazie. Wachlarz kreowanych w ten sposób nastrojów jest przeogromny. Od wspomnianej wcześniej, mistycznej otoczki, nutki tajemniczości, poprzez wycofaną w tło lirykę, aż typowe dla kina grozy, dysonujące frazy. Można odnieść wrażenie, że Borrowdale inspiruje się przy tym twórczością Christophera Younga, co da się zauważyć w „pozytywkowych” melodiach wciskanych w strukturę ilustracji. Na prawdziwe fajerwerki pod tym względem trzeba będzie jednak poczekać do końcówki albumu.
Kiedy wszystkie okoliczności wychodzą na jaw, konflikt między głównymi bohaterami a antagonistą przybiera na sile. Ostatnie kilkanaście minut słuchowiska stoi więc pod znakiem dynamicznej, świetnie odnajdującej się w klimacie grozy ilustracji muzycznej. W ruch idzie cały potencjał kryjący się w orkiestrowym brzmieniu, choć w dalszym ciągu rolą wiodącą obarczone są instrumenty smyczkowe. Konstrukcja albumu nie pozwala jednak na zbyt długie obcowanie z tego typu brzmieniami. Historia Ellie, która gruntownie zostaje naświetlona w przedostatnim odcinku serialu znajduje tutaj swoje odzwierciedlenie w postaci elegijnych motywów odnoszących się do jej trudnej przeszłości. Ta krótka przerwa w dostawie energetycznych, budujących napięcie i grozę kawałków, wynagradzana jest brawurowo rozpisaną muzyką z finałowej konfrontacji. Po niej następuje powolne wyciszanie nastrojów aż do przedostatniego utworu zdobiącego smyczkowym ostinato fabularny twist. Album kończymy bardziej rozbudowaną prezentacją tematu przewodniego, niejako spinającego klamrą całą tę historię.
Kiedy rok temu odkrywałem ścieżkę dźwiękową do Searching, obiecałem sobie, że będę systematycznie obserwował poczynania Torina Borrowdale w branży. I póki co tylko utwierdzam się w przekonaniu, że oto mamy do czynienia z młodym talentem, mającym potencjał na niezła karierę. Oby tylko nie zamykała się ona w obrębie określonego zestawu gatunków, bo widząc rozpiskę kolejnych angaży, można odnieść wrażenie, że wyrasta nam nowy specjalista od kina grozy. O ile więc będą to filmy (lub seriale), które zaangażują tak skrzętnie budowane nastroje i łatwo wpadające w ucho motywy, jak Locke & Key, to nie mam nic przeciwko.