Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Lorne Balfe

Lego Batman: The Movie (Lego Batman: Film)

(2017)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 10-02-2017 r.

Niespodziewany, gigantyczny sukces filmu Lego przygoda, otworzył istną puszkę Pandory. Oto bowiem okazało się, że nawet kino pastiszowe może konkurować o zaszczytne miejsce w tabelach box office. Twórcom tego przezabawnego widowiska marzyło się jednak coś więcej – rozległe uniwersum rozpostarte na wiele filmowych odsłon z barwną paletą zabawkowych bohaterów. A wśród takowych szczególnym zainteresowaniem widowni cieszył się Batman – drugoplanowy heros animacji z 2014 roku, który swoją estymą przyćmił wszystkie inne postaci. Lego Batman: Film, to spełnienie mokrych snów wszystkich fanów, dla których zabawkowa inkarnacja Człowieka-nietoperza jest swoistego rodzaju leczeniem kaca po serii sztywnych niczym kij od szczotki, komisowych ekranizacji. Dosłownie, ponieważ na tapetę brane jest praktycznie całe uniwersum DC. A wszystko w służbie niczym nieskrępowanej rozrywce. Faktycznie, przy filmie Chrisa McKaya bawiłem się przednio, choć nie mogłem przy okazji nie odnieść wrażenia, że twórcy dosłownie kalkują sprawdzoną już formułę z Lego przygody. Motyw przyjaźni, miłości i ukrytej między wierszami poprawności politycznej razi tak samo, jak polski dubbing. Niczym jest to jednak w świetle przedniego funu, jaki stoi za tym całym Lego-filmowym przedsięwzięciem. Wydaje się, że wszystkie elementy tej produkcji dopięte zostały na ostatni guzik. No prawie wszystkie…

Lego przygoda zapewniała odpowiednią rozrywkę nie tylko na płaszczyźnie fabularno-wizualnej, ale i również muzycznej. Zatrudniony do skomponowania ścieżki dźwiękowej, Mark Mothersbaugh wywiązał się ze swojego zadania całkiem przyzwoicie. Jego ilustracja, choć malowana obszerną paletą muzycznych barw, nie stroniła również od charakterystycznego, pastiszowego humoru. W kategoriach stricte funkcjonalnych i estetycznych na pewno wygrywała z wieloma analogicznymi kompozycjami, choć do pełni szczęścia brakowało jakiejś bożej iskry w postaci łatwo wpadającego w ucho tematu. Była natomiast dosyć obszerna strona liryczna z kultową piosenką Everything is Awesome na czele. I choć fragmenty tej melodii odbijają się echem w nowej produkcji Warnera, to wspomnianego już wyżej kompozytora nie usłyszymy.

Mothersbaugh zastąpiony został przez Lorne Balfe – jednego z najwierniejszych uczniów Hansa Zimmera Jakkolwiek dziwny i niesprawiedliwy nie wydawałby się ten wybór, to jednak miał on swoje logiczne podstawy. Balfe asystował Niemcowi podczas tworzenia dwóch kluczowych dla tej produkcji ścieżek dźwiękowych – Mroczny rycerz i Mroczny rycerz powstaje. Twórcy nie próbowali maskować, że całość tego filmowo-muzycznego przedsięwzięcia ma być swoistego rodzaju naigrywaniem się z poważnego, depresyjnego klimatu słynnej nolanowskiej trylogii. I nie trzeba być wielkim znawcą tematu, by wyłapać większość nawiązań – tak w filmowej treści, jak i w ścieżce dźwiękowej Balfe. Kompozytor bierze na warsztat dwa kluczowe motywy Zimmera i czyni z nich oręż w walce z muzyczną nudą. Nie da się bowiem ukryć, że w kategoriach rozrywkowych, Lego Batman wygrywa tutaj starcie z nieco bardziej wymagającą pracą Marka Mothersbaugh. Ale czy animowany Lego-Batman zgarnia rzutem na taśmę laur zwycięstwa w kategoriach stricte funkcjonalnych, narracyjnych i kompozycyjnych? Tutaj można mieć pewne obiekcje. Partytura Balfe wydaje się bowiem produktem idealnie skrojonym na miarę filmowych potrzeb. Produktem spełniającym swoje podstawowe funkcje, bawiącym zarówno widza, jak i słuchacza, ale nie potrafiącym zagościć na dłużej w świadomości odbiorcy. Tym bardziej, że filmowy miks nie do końca na to pozwala. Tak cicho „podłożonej” muzyki dawno już nie uświadczyłem w animacji.


Owszem, można było skutecznie walczyć z rzemieślniczym charakterem ścieżki dźwiękowej i technicznymi bolączkami miksu. Warunek był jeden – obowiązkowy udział piosenek dźwigających przebojowy charakter produkcji. Rzecz jasna nie mogło się obyć bez charakternego songu dedykowanego głównemu bohaterowi, jak i wielu skocznych melodii wypełniających montażowe przejścia między scenami. Ironiczne cytaty klasyków muzyki popularnej? Obowiązkowo! I gdy zbierzemy to wszystko do kupy, to rodzi się iście piorunująca mieszanka zdolna zafascynować niejednego lubującego się w popkulturze miłośnika muzyki filmowej. Powiedzmy to sobie wprost. Soundtrack wydany nakładem WaterTower Music jest solidną rozrywką i należy tylko żałować, że nie zdecydowano się go opublikować w wersji fizycznej, tłoczonej. Na rynek wypuszczono bowiem tylko elektroniczny album z możliwością zakupu CD-R (Manufactured on Demand) na platformach zachodnich sklepów internetowych. Dla statystycznego Polaka może się to okazać grą nie wartą świeczki.

Załóżmy jednak, że muzyka do filmu Chrisa McKaya przypadła nam na tyle do gustu, że bez większego oporu rozstajemy się z cennym wizerunkiem Władysława Jagiełły (ewentualnie Kazimierza Wielkiego, jeżeli decydujemy się na wersję elektroniczną). 94-minutowe słuchowisko odpłaci się materiałem w zupełności wyczerpującym muzyczny potencjał Lego Batmana. Soundtrackowa przygoda rozpoczyna się z wielkim przytupem – od piosenki towarzyszącej tytułowemu bohaterowi w scenie rozpoczynającej film. Narcystyczny tekst wsparty ostrym, gitarowym graniem, idealnie podsumowuje opisywaną w nim postać. Na płaszczyźnie funkcjonalnej identyfikuje się z analogicznym songiem Everything is Awesome słyszanym w poprzednim Lego-filmie. Wśród całej gamy piosenek wybrzmiewających w obrazie McKaya, nie brakuje zarówno tych wciskanych na siłę (formacji Cutting Crew czy Harry’ego Nilssona), jak i wpasowujących się w wybrane sceny niemalże wybitnie (Forever, Heroes). Czterdziestominutowa wycieczka po stylistycznych skrajnościach może być tak samo fascynująca, co irytująca. I nie inaczej będzie z pozostałą częścią soundtracku poświęconego muzyce ilustracyjnej.



Najbardziej irytujący w tym wszystkim nie jest oczywisty język muzyczny, jakim posługuje się Balfe. Filmowa przygoda odmieniana przez wszystkie warsztatowe przypadłości RCP sprzęga się ze źródłem inspiracji (bardziej może pastiszu) jakim są nolanowskie filmy o Mrocznym Rycerzu. Nie sposób opędzić się od tych skojarzeń wertując zawartość utworu Black otwierającego film Rozciągła, mroczna fanfara, to wypisz wymaluj bardziej intensywna i barwna inkarnacja słynnej melodii Zimmera. Suspensowe, gitarowe riffy, to już z kolei motyw przypisany głównemu złoczyńcy – Jokerowi. Sięgając po te charakterystyczne ikony tematyczne, Balfe niby osiągnął swój cel, identyfikując Lego-produkt z kultowym dziełem wytwórni Warner Bros. Mniej pożądanym skutkiem było automatyczne odcięcie słuchacza od jakiegokolwiek kreatywnego podejścia do filmowej rzeczywistości. Co prawda kompozytor dwoi się i troi, aby spełnić tutaj wszystkie wymogi gatunkowe, rzucając słuchacza raz to w wir pasjonującej, wartkiej akcji, innym razem dawkując bez opamiętania humorystycznymi pastiszami i mickey mousingiem. Nie jest to jednak nic na tyle odkrywczego, czego nie miałaby „w ofercie” statystyczna, hollywoodzka animacja.

Najbardziej skupiającą uwagę słuchacza będzie tu rzecz jasna muzyczna akcja. Na krążku od WaterTower Music jest jej aż nadto. Poza wspomnianym wyżej prologiem, wartym uwagi jest również siedmiominutowy Lava Attack sięgający po cały arsenał środków muzycznego wyrazu. Także Battle Royale puszczające oczko do starszych fanów przygód Człowieka-nietoperza. Finałowa konfrontacja jest chyba najciekawszym elementem tego godzinnego słuchowiska. Poza ciekawymi aranżami tematycznymi jest to po prostu czysty fun.



Drugą stroną medalu jest sfera emocjonalna, która w Lego Batman identyfikowana jest z trudnym dzieciństwem Bruce’a oraz relacjami na linii Batman – Robin oraz Batman – Joker. Serwowane przez twórców homo-podteksty i szablonowe dialogi, sprawiają, że widz podchodzi do tego wszystkiego z wielką rezerwą. I dokładnie to samo możemy powiedzieć o muzyce, epatującej w takich scenach wątpliwej jakości liryką – nawet nie starającą się balansować między skrajnościami, jak w przypadku pozostałych elementów tej pracy. Na krążku od WaterTower niewiele znajdziemy takiego ugrzecznionego grania, a wśród nielicznych przykładów uwagę skupią The Arrival of Robin oraz fragmenty The Phantom Zone.

Nie łudźmy się, że pozostaną one w głowie zaraz po zakończeniu odsłuchu. Tak naprawdę poza kilkoma wspomnianymi wyżej piosenkami i plagiatami zimmerowskich kompozycji, Lego Batman będzie tylko kolejną pracą o charakterze czysto rozrywkowym. Pracą posiadającą swoją moc sprawczą tylko w momencie odsłuchu. Tylko czy dla tych kilku przyjemnych chwil warto dokonywać tak drogocennej inwestycji? Myślę, że powrót do wydanego w naszym kraju, krótkiego, ale treściwego krążka z muzyką do pierwszego Lego-filmu będzie najlepszym remedium na trudną dostępność do Lego Batman.




Inne recenzje z serii:

  • The Lego Movie
  • The Lego Movie 2
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze