Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
George Michael & Wham!, Theodore Shapiro

Last Christmas

4,0
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 25-12-2019 r.

Last Christmas, I gave you my heart,

But the very next day you gave it away,

This year, to save me from tears

I’ll give it to someone special.

Trudno chyba znaleźć kogoś, kto nie kojarzyłby tej piosenki. Szczególnie w okresie Świąt Bożego Narodzenia, ciężko jej nie usłyszeć w radio, podczas świątecznych zakupów w galeriach handlowych, na kiermaszach świątecznych, czy oglądając telewizję. Hit Wham! z lat 80. stał się nieodzowna częścią świątecznego folkloru, tak samo jak oglądanie Kevina samego w domu. Zresztą oba tytuły podobnie oddziaływają na sporą liczbę ludzi, którzy z jednej strony przerzucają oczami z zażenowania widząc znowu Kevina w telewizji, ale z drugiej strony byliby oburzeni, gdyby Kevin w świątecznej ramówce się nie znalazł. Dokładnie tak samo jest z piosenką Last Christmas, którą słyszymy niemalże do znudzenia w adwencie, ale jednocześnie trudno go sobie wyobrazić bez niej. A jej świąteczny status może nawet jeszcze urośnie dzięki filmowi o tym samym tytule.

Idea na film inspirowany piosenką Last Christmas i w ogóle twórczością George’a Michaela, narodził się jeszcze za życia artysty. Pomysłodawczynią była wybitna brytyjska aktorka Emma Thompson, która otrzymała od piosenkarza przyzwolenie na jego realizację. Razem ze swoim mężem, Gregiem Wisem, napisała historię, a potem scenariusz. Niestety do realizacji projektu doszło już po śmierci piosenkarza. Reżyserią zajął się doświadczony w komediach Paul Feig, zaś w głównych rolach obsadzoną znaną z Gry o tron Emilię Clarke, oraz Henry’ego Goldinga, który zyskał sławę dzięki wielkiemu hitowi Bajecznie bogaci Azjaci. Emmie Thompson przypadła mniejsza, ale nie mniej ważna rola.

Film opowiada historię Kate, która pracuje jako elf w londyńskim sklepie świątecznym. Jednak jej prawdziwym marzeniem jest zostanie znaną piosenkarką. Kolejne nieudane castingi i zagmatwane życie osobiste, czynią ją zgorzkniałą i cyniczną, szczególnie w okresie świąt Bożego Narodzenia. Wszystko jednak ulega zmianie, kiedy spotyka tajemniczego Toma.

Przy takim opisie fabuły można się naturalnie zastanawiać, jaki ma ona związek z Georgem Michaelem i jego muzyką. Od razu warto zaznaczyć, że piosenka Last Christmas posłużyła jako źródło inspiracji do stworzenia osobnej świątecznej historii. Obraz Paula Feiga nie jest kolejnym Bohemian Rhapsody (chodzi mi oczywiście o film) czy Rocketman, tylko że opowiadającym o życiu George’a Michaela. Film nie jest też musicalem jak Mamma Mia, gdzie śpiewane przez bohaterów klasyki służą do opowiadania historii i wyrażania swoich uczuć. Last Christmas to klasyczna, ciepła, świąteczna komedia romantyczna i jej umuzycznienie jest w ostatecznym rozrachunku dość typowe dla tego typu gatunku. W obrazie pojawiają się więc zarówno znane piosenki George’a Michaela z jego solowej kariery i czasów Wham!, jak i tradycyjna, ilustracyjna muzyka filmowa. Za oryginalny score odpowiada, stale współpracujący z Paulem Feigem, amerykański kompozytor Theodore Shapiro, którego filmografia jest generalnie zdominowana przez komedie.

Ten miks wypada dość poprawnie w obrazie. Można powiedzieć, że aż za poprawnie. Trochę tak jakby twórcy chcieli znaleźć bezpieczny środek między klasyczną ilustracją, a tą opartą o znane przeboje. W efekcie zarówno score, jak i piosenki są tylko połowicznie wyeksponowane w obrazie. I pozostaje to pewien niedosyt, bo z pewnością dałoby się więcej z nich wykrzesać.

Jako że film inspirowany jest (o czym wielokrotnie wspominam) piosenką George’a Michaela, to skoncentrujmy się najpierw na jego muzyce i roli jaką odgrywa w obrazie. Wydany nakładem Sony Music Entertainment soundtrack można w skrócie opisać jako „The Best of George Michael!”. Na płycie znalazło się 15 jego znanych kawałków, zarówno z czasów Wham!, jak i, w większej mierze, z okresu jego solowej kariery. Oczywiście nie mogło zabraknąć tytułowego Last Christmas, które otwiera album. Z najbardziej rozpoznawalnych piosenek zabrakło szczególnie przeze mnie lubianego Careless Whisper. Rozumiem jednak, że ze względu na charakter filmu, raczej by do niego nie pasowało, podobnie jak I Want Your Sex. Album ten skupia się głównie na „wesołej” i pozytywnie nastawiającej twórczości George’a Michaela. Sam krążek jest głównie przeznaczony dla miłośników piosenkarza lub tych odbiorców, którzy mniej go znają, a po seansie nabrali ochoty, aby lepiej poznać jego twórczość. Kto wie, może nawet bardziej pasuje on do tej drugiej grupy. Zważywszy, że prawdziwi fani artysty powinni na pamięć znać te piosenki. To co różni tę płytę od typowej składanki „The Best of…”, to wcześniej nigdy nie publikowany, bardzo skoczny i radosny kawałek pt. This Is How (We Want You to Get High, który pojawia się podczas napisów końcowych.

Tym samym możemy teraz przejść do roli tej muzyki w obrazie. Choć z jednej strony mamy do czynienia z typową kompilacją piosenek, to są one integralną częścią oprawy dźwiękowej do tego filmu. Pojawiają się w najważniejszych momentach i są zdecydowanie mocniej wyeksponowane od ścieżki dźwiękowej Theodore Shapiro, do której naturalnie jeszcze wrócę. Muzyczny świat Last Christmas wypełniony jest piosenkami George’a Michaela i Wham! Czy to na pierwszym, czy na dalszym planie, kiedy np. w barze w tle z szafy grającej dobiega kawałek Move On.

Przy czym w ostatecznym rachunku ich wykorzystanie, jak już wspomniałem, jest dość typowe dla komedii romantycznych. To znaczy, że najczęściej pojawiają się one jako podkład w scenach montażowych, jak chociażby w sekwencji, gdy główna para spędza romantyczną chwilę na lodowisku. Od brak dialogu, przez pojedyncze ujęcia na niepewne kroki na lodzie, aż po rodzące się uczucie – wszystkiemu akompaniuje George Michael. Jak zaznaczyłem, są to dość ograne zabiegi, ale trzeba przyznać, że się sprawdzają. Chociaż czasami dobór piosenek może wydawać się aż nadto oczywisty. Dla przykładu, w scenie, gdy poznajemy główną bohaterkę Kate, która włóczy się po Londynie, starając się znaleźć swoje miejsce w świecie, to na pierwszy plan wychodzi klasyk Heal the Pain. Znowu, Kate stara się pogodzić ze skłóconymi z nią ludźmi, to w scenie montażowej wyskakuje hit Freedom, który symbolizuje jej wyzwolenie się od ciężącej na niej przeszłości. W kolejnej przeplatanej sekwencja, kiedy Kate pomaga bezdomnym, wybór padł oczywiście na Faith. I chyba też łatwo się domyślić jaki znany kawałek leci w tle, kiedy o poranku zblazowana Kate walczy z potwornym kacem? Wiadomo, że jest to Wake Me up Before You Go-Go.

Tak jak sam tytuł wskazuje, najważniejszą rolę ze wszystkich piosenek odgrywa oczywiście Last Christmas, która pojawia się łącznie aż 5 (!) razy w filmie. Czasami gra w tle w sklepie świątecznym, gdzie pracuje Kate, ale też wychodzi często na pierwszy plan. Szczególnie w finale hit Wham! odgrywa bardzo ważną rolę, kiedy śpiewany jest w nowej aranżacji przez główną bohaterkę Kate (Emilia Clarke). Do tej wersji też jeszcze wrócę, gdyż jest do czego, ale na razie zostanę jeszcze przy pozostałych piosenkach George’a Michaela.

Bez wątpienia ciekawym jest, że jako podkład muzyczny wykorzystano kawałki jednego piosenkarza. Soundtracki do komedii romantycznych/świątecznych cechują się zazwyczaj kompilacją piosenek najróżniejszych artystów. Nie raz w efekcie otrzymujemy niesamowicie eklektyczne albumy i tego na pewno soundtrackowi do Last Christmas zarzucić nie można. Tutaj zachowana jest pewna spójność i narracyjnie muzyka źródłowa pasuje do obrazu. I choć jej wykorzystanie ma sens, to czasami może wydawać się zbyt standardowe.

Jak już wspomniałem, piosenki George’a Michaela są zdecydowanie bardziej wyeksponowane od ścieżki dźwiękowej Theodore Shapiro. Została ona wydane jedynie w formie elektronicznej przez Back Lot Music. Trwający niecałe 30 minut album zawiera tak naprawdę cały score jaki znalazł się w filmie. Tym samym też łatwo się domyślić jaka rola mu przypadła. Kompozycja Shapiro rzadko wychodzi na pierwszy plan. Wyjątkiem są może muzyczne fragmenty ilustrujące uczucie szefowej Kate do pewnego dżentelmena. Dla efektu komediowego muzyka jest przerysowana i może się kojarzyć z dawnymi romansami filmowymi. Pomijając jeszcze całkiem ładny finał, gdzie wybrzmienia przyjemnie utwór pt. Take Care, score ten ogranicza się generalnie do bycia przerywnikiem, przecinkiem między kolejnymi hitami George’a Michaela, a po seansie nie zostaje w pamięci. Zdecydowanie lepiej wypada na tym króciutkim albumie, gdzie przede wszystkim brzmi jak spójna i przemyślana całość z sympatycznym motywem przewodnim. Nie jest on tak dobrze słyszany w obrazie, poza wspomnianym Take Care, gdzie cały score jest poszatkowany na drobne kawałki. I choć utwory na albumie są też króciutkie, to fakt, że pojawiają się jeden po drugim, czynią odsłuch względnie płynnym. Muzykę Shapiro można zaliczyć do tych z gatunku miłych, łatwych i przyjemnych, ale niestety również i ulotnych. Gdybyśmy go podłożyli pod pierwszą lepszą komedię romantyczną, to raczej też by do niej pasował. Głównie dlatego, że Amerykanin operuje dość typowym dla tego gatunku brzmieniem, z lekką orkiestrą, delikatną oraz symboliczną elektroniką oraz ciepłymi dźwiękami gitary. I co jest dość zaskakujące, elementów świątecznych, czegoś co kojarzyłoby się nam z Bożym Narodzeniem, jak choćby dzwoneczków, nie usłyszymy! Po samej muzyce trudno ocenić, że mamy do czynienia z filmem tak mocno osadzonym wokół tego święta. Już w obrazie było to odczuwalne, a album jeszcze bardziej to uczucie potęguje. Dlatego też jak ktoś oczekuje świątecznego brzmienia a la Kevin sam w domu, to na tym albumie go nie znajdzie, mimo, że sam tytuł sugerować może co innego.

Zarówno piosenki jak i ścieżka dźwiękowa się w filmie odnajdują, niby wszystko się poprawnie prezentuje, ale pojawia też się nieodparte uczucie, że można było więcej tu wyciągnąć i bardziej zaszaleć, szczególnie mając do dyspozycji całą dyskografię George’a Michaela. Może trzeba było zamiast standardowej ścieżki dźwiękowej podłożyć instrumentalne wersje jego piosenek? A tak najjaśniejszym muzycznym momentem w filmie jest występ głównej bohaterki, kiedy śpiewa tytułowe Last Christmas. Nie tylko świąteczny klasyk otrzymuje nową, bardziej orkiestrową aranżację, ale też jest bardzo ładnie wykonany przez niezwykle utalentowaną Emilię Clarke. Aktorka już w przeszłości udowodniła, że potrafi śpiewać, czy to przy filmie Dom Hemingway, czy też nagrywając na cele charytatywne piosenkę Rastafarian Targaryen. Przy Last Christmas tylko potwierdza swój talent wokalny, dając świątecznemu szlagierowi nowe życie. Po seansie ma się wręcz ochotę, aby posłuchać tę wersję piosenki. Pojawia się jednak problem – nie znajdziemy jej ani na jednym, ani na drugim albumie. Nie widnieje też jako dodatek do soundtracku, który można zakupi lub pobrać z internetu w formie pliku audio.

Nie raz oglądając film, pewien muzyczny fragment, czy to score, czy piosenka zapadają nam tak w pamięci, że jesteśmy gotowi tylko dla niego kupić soundtrack. I jakże wielki zawód nam towarzyszy, gdy potem go na albumie nie znajdujemy. Tak też mogą się czuć ci odbiorcy (w tym i ja), którzy oczekiwali, że ten najjaśniejszy i najciekawszy muzyczny moment, finał filmu, znajdzie się na wydanym do niego soundtracku. Nie wspominając, że nawet zwiastuny posiadały tę śpiewaną przez Emilię Clarke wersję Last Christmas, zachęcając nas do filmu.

Trudno mi powiedzieć na którym albumie umieściłbym ową wersję Last Christmas. A może wydałbym ją wyłącznie jako singiel? W każdym razie jej brak rzutuje na finalną ocenę tych soundtracków. Mimo że mamy dwa albumu, to żaden z nich nie oddaje w pełni muzycznej wymowy filmu.

Płyta z piosenkami na pewno spodoba się wielbicielom George’a Michaela. Powraca jednak problem, o którym już napisałem – czy jest ona dla nich aż tak interesująca, skoro zapewne doskonale znają jego twórczość? Przy czym jako składanka „The Best of…” ma prawo się podobać, tak samo jak i odpowiedni dobór hitów. Muzyce Theodore Shapiro pod względem funkcjonalności też trudno coś zarzucić. Ładnie się prezentuje na tym niedługim albumie i przyjemnie mija z nią czas. Typowa ścieżka do komedii romantycznej. Szkoda tylko, że zabrakło jej bożonarodzeniowego ducha, przez co jest dość ulotna i zlewa się na tle podobnych prac.

W ostateczności moja ocena tych albumów i ich roli w obrazie i poza nim, jest na tyle do siebie podobna, że oceniam je jako jedną muzyczną całość. I choć sam uważam, że wymowa tekstu jest ważniejsza od poniższych „gwiazdek”, to aby nie było nieporozumień, przypisuję je zarówno składance piosenek George’a Michaela, jak i ścieżce dźwiękowej Theodore Shapiro.

Pod względem pomysłu i wykonania muzyka ta nie różni się wiele od innych muzycznych ilustracji do komedii romantycznych, tych świątecznych i nieświątecznych. Last Christmas jest właśnie świąteczną komedią romantyczną ze standardową oprawą dźwiękową. Z tą różnicą, że, chcąc nie chcąc, po seansie sami zaczniemy śpiewać:

Last Christmas, I gave you my heart,

But the very next day you gave it away,

This year, to save me from tears

I’ll give it to someone special.

Najnowsze recenzje

Komentarze