Krążek Kroniki Filmowe. Polish Libraty Music 1963-1978 to dla recenzenta soundtracków rzadka okazja zmierzenia się z albumem, którego zawartość nie powstała stricte na potrzeby filmu fabularnego. Wydawnictwo opublikowane przez sosnowiecki GAD Records prezentuje bowiem selekcję nagrań wykorzystanych przez ilustratorów Polskiej Kroniki Filmowej: symbolicznego dla epoki PRL cyklu – propagandowych w dużej mierze – dokumentów, przybliżających ówczesnym widzom partyjne wydarzenia oraz szarą codzienność Polski Ludowej. Jak się okazuje, zasoby fonoteki Wydawnictwa Filmów Dokumentalnych i Fabularnych, odpowiadającego za wieloletnią produkcję Kroniki, są wystarczająco obszerne, by dostarczyć materiału na autonomiczną kompilację płytową – dzięki której polski słuchacz może po latach „przeprosić się” z tą zapomnianą w odmętach dziejowych muzyką trzeciego planu.
Wydawać by się mogło, że tak nietypowy misz-masz bibliotek muzycznych zaczerpniętych z różnych źródeł (nagrań zleconych przez WFDiF na potrzeby Kroniki, kawałków pozyskanych z archiwum Polskiego Radia, kompozycji pierwotnie wykorzystanych na potrzeby innych produkcji filmowych) nie może zaowocować albumem o spójnej, logicznej strukturze muzycznej. Kroniki Filmowe… prezentują się jednak pod tym kątem zaskakująco, a wręcz szokująco dobrze. Trudno mi sobie wyobrazić ogrom pracy, jakiego wymagało przekopanie się przez archiwa WFDiF i wyselekcjonowanie 45 minut reprezentatywnego materiału. Wysiłek ten jednak się opłacił – odsłuch płytki to spójna, płynna i harmonijna podróż przez stylistyki muzyczne definiujące europejską muzykę rozrywkową i kształtujące zasadniczo brzmienie kina lat 60. i 70.
I chociaż wielopokoleniowa mieszanka klimatów jazzowych, progresywnych i elektronicznych może być na pierwszy rzut oka ofertą skierowaną tylko do koneserów, to w rzeczywistości Kroniki… są albumem przyjaznym również dla mniej osłuchanego odbiorcy. Elementem wspólnym niemal wszystkich umieszczonych na krążku utworów jest bowiem wyrazista melodyjność. Lotne, chwytliwe tematy są tutaj na porządku dziennym, niezależnie od przyjętej konwencji: lirycznego cocktail jazzu (Niebo z blachy fałdowanej), swingującego bigbitu (Trzecia katarakta), eleganckich grooves (Nie stało się nic), nastrojowego bluesowego solo na gitarę elektryczną (Wszystkie moje dzieci), czy wspieranego orkiestrowym akompaniamentem, tanecznego funku (Chcę być taki jaki jestem). W nielicznych zaś miejscach, gdzie melodii zabrakło, zainteresowanie słuchacza podtrzymuje niebanalna faktura brzmienia (Halo Wenus Mateusza Święcickiego i jego elektroniczne eksperymenty skonfrontowane z nietypowym jazzującym metrum 5/4, znanym m.in. ze słynnego Take Five Dave’a Brubecka).
Zawartość płytki nobilituje dodatkowo obecność znakomitych wykonawców. Przykładem jest przedostatni utwór na krążku, autorstwa najwybitniejszego chyba reprezentanta polskiej sceny progresywnej, czyli SBB. Fortepian na jednej nodze, opublikowany 11 lat temu przez Metal Mind Productions na krążku Przebudzenie, nie należy może do ścisłej czołówki dokonań śląskiego trio, ale nawet w jego hipnotycznej prostocie słyszalna jest charakterystyczna dla Józefa Skrzeka klawiszowa wirtuozeria. Interesujący jest również Wysoki poziom wody zespołu High Water Mark, w którym zdają się pobrzmiewać echa progrockowych eksperymentów spod szyldu King Crimson (zwłaszcza album Lizard z 1970 roku), przy czym mariaż jazzowo-rockowy w wykonaniu naszych rodaków to wersja „lite” awangardowej twórczości brytyjskiego bandu pod wodzą Roberta Frippa – a zatem wersja z pewnością łatwiej przyswajalna dla statystycznego odbiorcy współczesnej muzyki filmowej.
Natomiast największym być może odkryciem recenzowanego albumu są zapomniane kompozycje Rahat Łukum i Black Waltz w wykonaniu Kwintetu Bogusława Rudzińskiego, zarejestrowane w Warszawie w lutym 1963 roku. Pierwszy z nich to transowa fantazja, osadzona w bliskowschodniej poetyce (rachatłukum to w rzeczywistości słodki turecki deser), z finezyjnymi solówkami klarnetu zawieszonego nad gęstym, egzotycznym brzmieniem perkusjonaliów. Utwór kończący krążek jest natomiast prawdziwą jazzową perełką, z rozbujanymi partiami pianina i błyskotliwymi motywami podejmowanymi przez saksofon i gitarę. Zabawnym zrządzeniem losu jeden z tych motywów niemal literalnie cytuje refren genialnej piosenki My Favourite Things ze słynnego musicalu Dźwięki muzyki – oczywiście Rudziński i jego zespół, przebywając w komunistycznej Polsce, nie mogli tego utworu wówczas znać, bo premiera musicalu Rodgersa i Hammersteina na nowojorskim Broadwayu miała miejsce zaledwie 4 lata przed nagraniem Black Waltz, a słynna ekranizacja w reżyserii Roberta Wise’a podbiła ekrany światowych kin dopiero w 1965 roku. Niemniej dla fana muzyki filmowej jest to wesoła niespodzianka: może zwykły przypadek, a może dowód, że wielkie umysły myślą podobnie?
Opisana wyżej wielowymiarowość prezentowanych kompozycji może początkowo zaskakiwać, zważywszy na użytkowy i komercyjny kontekst, w jakim przyszło tej muzyce pierwotnie zafunkcjonować. Gdy tylko jednak słuchacz uświadomi sobie finezję i uniwersalność obecnych na krążku utworów, wyraz zdumienia szybko znika z twarzy. Satysfakcjonującej całości dopełnia dobra jakość dźwięku oraz stylowy design okładki. Kroniki… są więc nieoczekiwanym, ale bardzo mile widzianym sukcesem wydawniczym. Pozycja rekomendowana w szczególności miłośnikom wielogatunkowej muzyki filmowej z epoki Silver Age.