Etnika w muzyce filmowej ma się ostatnimi czasy różnie, przede wszystkim zapewne dlatego, że w dobie produkowanego taśmowo i w pośpiechu McScore nie ma ani czasu, ani komercyjnej potrzeby zagłębiania się w kwestie muzykologiczne i eksperymentowania brzmieniowego. Przeciętny hollywoodzki rzemieślnik, o ile nawet wrzucony zostaje w egzotyczną tematykę, bazuje na utartych zachodnich schematach, a popcornowego odbiorcę przekonuje pojedynczy etniczny instrument naniesiony na klasyczną orkiestrową paletę i mający rzekomo oddawać nastrój Orientu czy tropików. Na szczęście są wciąż twórcy o artystycznej wrażliwości oraz muzycznej wyobraźni i gdy mowa o nietuzinkowym brzmieniu, na myśl przychodzi mi zaraz jedno nazwisko: Alberto Iglesias.
Hiszpański kompozytor nie raz dał się już poznać jako twórca ambitny i szanujący inteligencję odbiorcy, w efekcie czego jego rodzime projekty – zwłaszcza do kina Pedro Almodovara – to zestaw intrygujących, a w paru przypadkach znakomitych po prostu osiągnięć. Amerykański debiut artysty, Wierny ogrodnik, okazał się być co prawda dość średni, niemniej trudno ową oryginalną ilustrację nazwać przeciętną – w przypadku Chłopca z latawcem Iglesias wreszcie wraca na swój stały, wysoki poziom. Wzruszająca, afgańska opowieść pióra Khaleda Hosseiniego, w dość rozczarowującej niestety ekranizacji Marca Forstera, otrzymała muzyczną narrację ciekawie godzącą etniczne brzmienie z zachodnią mentalnością. Co warto na wstępie zaznaczyć, etnika Iglesiasa to w rzeczywistości miszmasz rozmaitych stylów i lokalnych wpływów, od krajów arabskich, poprzez Indie i Chiny, po Amerykę włącznie – reżyser bowiem wyraźnie zaznaczył, iż nie chce, by kompozytor bawił się w muzykologa, lecz by skupił się raczej na muzycznym i emocjonalnym ukazaniu podróży w czasie i przestrzeni, jaka odbywa się w ciągu dwóch godzin filmu.
Końcowy efekt okazuje się być bardzo interesujący, partytura Iglesiasa bowiem skąpana jest z jednej strony w emocjonalizmie i tragizmie właściwym typowo zachodnim ilustracjom (czego przykładem może być chociażby piękny temat w Sin i Reading the Letter, wyjęty jakby z którejś z prac Ennio Morricone), z drugiej zaś w kilku kluczowych momentach bardzo wyraźnie i w niezwykle atrakcyjny sposób podkreśla egzotyczną lokację opowieści. Arabsko-persko-indyjskie, taneczne wrecz brzmienie znakomitego Opening Titles czy fantazyjna, bezkompromisowa dynamika The Call, Kabul 1978 pomagają błyskawicznie zaklimatyzować się w miejscu akcji, będąc na dodatek intrygującymi kreacjami muzycznymi. Zasługa w tym nie tylko kompozytorskiej wyobraźni Iglesiasa, ale również odwagi w łączeniu zróżnicowanego instrumentarium, w rezultacie czego cała pierwsza połowa albumu pełna jest niesamowicie barwnych tekstur, a mieszanka gitary (m.in. Heitor Pereira), perkusji i wymyślnych aerofonów z resztą orkiestrowego zespołu imponuje zgrabnością i kreatywnością.
Początkowy segment filmu, opisujący młodość głównych bohaterów, otrzymał niewątpliwie piątkową ilustrację muzyczną, która w szaleńczym miejscami tempie dokonuje stylistycznych przemian, by wreszcie osiągnąć apogeum pod postacią fenomenalnego, Goldsmithowskiego wręcz w swoim rozmachu The Kite Tournament. Trudno wskazać mi drugi tak bogaty utwór roku 2007, który tak swobodnie radziłby sobie z zawiłościami dynamicznej filmowej sekwencji i tak sprawnie rozwijałby na przestrzeni kilku minut prawdziwą mnogość kompozytorskich idei – prawdziwy majstersztyk gatunku. W kontraście dlań występuje kunsztowna liryka tematu Hassana, z zawodzącą lirą, komentującą kluczową dla dalszej narracji scenę gwałtu. Pierwsze pół godziny albumu to zatem właściwie nieprzerwana, wzruszająca podróż po bogatej, choć mało miejscami oczywistej warstwie tematycznej, i to podróż bardzo wciągająca. Niestety, gdy główny bohater wraz z ojcem emigrują, a fabuła przenosi się do Ameryki, partytura Iglesiasa zaczyna tracić na znaczeniu oraz wyrazistości i nawet po powrocie wątku afgańskiego, funkcjonuje ona niemal do samego końca bardziej jako tło niż autorski komentarz.
Owego wrażenia nie zmniejszają nawet niespodziewane włączenie gitary elektrycznej, która wraz z perkusją i chłodną elektroniką podkreśla nieprzyjazne krajobrazy kraju rządzonego przez Talibów, ani dość kliszowy, choć znakomity wokal Iranki Sussan Deyhim, ani wreszcie bardzo brutalna i surowa, wsparta przez niskie akordy fortepianu muzyka akcji. Brak na tym etapie równoważącego trudne dla odbiorcy tekstury, nieskrępowanego emocjonalizmu z początkowego segmentu kompozycji i nawet delikatny, new-age’owy wręcz Fly a Kite niewiele jest tu w stanie zdziałać; nadmierna refleksyjność i oszczędność odbiera tak płycie, jak i filmowi odpowiednio po jednej gwiazdce. Mimo to, partytura Iglesiasa pozostaje jednak jedną z najciekawszych pozycji roku 2007, napisaną z kompozytorskim rozmachem, artystycznym kunsztem i niecodzienną kolorystyką. Nie jest to drugie Hable Con Ella, niemniej w wielobarwnych teksturach warto się zanurzyć.