Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Alexandre Desplat

Julie & Julia (Julie i Julia)

(2009)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 25-11-2009 r.

Kolejny spośród niezliczonych tegorocznych projektów Desplata. Francuz jest obecnie najbardziej chyba zapracowanym pierwszoligowym kompozytorem, który w roku 2009 po obu stronach Atlantyku uwikłał się w całą plejadę muzycznych przedsięwzięć najrozmaitszego kalibru. Jeśli dodać do tej imponującej listy nagrane już, a wydawniczo planowane na przyszły rok kalendarzowy Tree of Life do filmu Terrence Malicka (zapowiadające się z całej gromadki chyba najciekawiej), można dostać zawrotu głowy, bo mało kto współcześnie utrzymuje w branży takie tempo pracy, połączone z tak satysfakcjonującymi rezultatami.

Julie & Julia to wprawdzie jedno z mniej interesujących dokonań Desplata w tym sezonie, wciąż jednak jest to kawałek solidnego muzycznego rzemiosła i jeśli nawet – podobnie jak i film Nory Ephron – nie wykracza, ani nie ma ambicji wykraczać poza smaczną dla podniebienia przystawkę, może pochwalić się typową dla Francuza precyzją i szacunkiem dla materii dźwiękowej, które w dobie tzw. McScore są walorami nie do przecenienia. Problemem obrazu amerykańskiej reżyserki jest brak jakiejkolwiek w zasadzie warstwy dramatycznej – jest to wygodna, niewzbudzająca większych emocji opowiastka w apetycznym opakowaniu kulinarnym, i nic ponadto. Film nie wkracza może w obszar ekranowego plastiku, ale trudno zaprzeczyć, że urocze, promienne kadry Paryża i Nowego Jorku prowadzą do pewnego przesytu i właściwego dla lekkich komedii obyczajowych odrealnienia rzeczywistości, a w rezultacie – do nudnawej słodyczy. Swoją cegiełkę dokłada Desplat, który idzie szlakiem wytyczonym przez Ephron i nie dodaje od siebie autonomicznego komentarza.


Kompozycja Francuza jest klasycznym przykładem typowej dla muzyki filmowej tautologii – tła, które zamiast dodawać od siebie nową jakość, w zasadzie jedynie dubluje to, co odbiorca widzi na ekranie. Z tego powodu cała ścieżka opiera się na oczywistych schematach – Meryl Streep porusza się po słonecznym Paryżu w rytm beztroskiego, pogodnego walca z obowiązkowym akordeonem; energiczna, choć roztrzepana Amy Adams odbywa swoją kulinarną przygodę przy akompaniamencie filuternego, dowcipnego tematu, brzmiącego jak połączenie stylów Debneya i Newmana, wzbogaconych o charakterystyczną dla Desplata instrumentalną wrażliwość. Pytanie po co, skoro muzyka nie mówi widzowi niczego, o czym sam film wcześniej by nie wspomniał. Jeśli przyjąć, że ilustracja powinna sugerować dodatkowe treści, sugerować nieodkryte jeszcze przez reżysera karty, wskazywać na nie uzewnętrznione dotąd cechy bohaterek – to komentarz Desplata należałoby uznać za zbędny, niewnoszący nic do ekranowej historii.

Siłą Francuza są za to jego europejskie korzenie – paryskie stylizacje brzmią w jego ręku z dużą dozą autentyzmu, nie są li tylko imitacjami wypluwanymi taśmowo przez hollywoodzkich wyrobników. Tę wrażliwość Starego Kontynentu czuć w Julie & Julia pomimo niezobowiązującego tonu samej muzyki; choć zatem końcowa ocena nie należy do najwyższych, z pewnością jest to kompozycja z duszą, w odróżnieniu od wystiudowanych, odartych ze spontaniczności komedii pióra wspomnianego wyżej Johna Debneya.
Nie sposób nie pochwalić również, jak zwykle w przypadku prac Desplata, klarowności nagrania, dzięki której udaje się wyeksponować wszystkie orkiestracyjne niuanse ścieżki i soczystą barwę brzmienia skromnego zespołu wykonawców. Julie & Julia to oczywiście kompozycja mało skomplikowana, opierająca się o zestaw stosunkowo prostych instrumentalnych sekwencji, niemniej jednak także i tu muzykę Francuza cechuje znakomita elegancja i dyscyplina, brak szafowania zbędnymi nutami na prawo i lewo. Trochę zatem szkoda, że nad całością tak silnie dominują dwa główne tematy, będące raczej ozdobnikami-przygrywkami, aniżeli niosącymi na barkach ciężar emocjonalny opowieści pełnoprawnymi ideami ilustracyjnymi. W rezultacie poza kilkoma ich wariantami niewiele zostaje w pamięci po przesłuchaniu płyty czy obejrzeniu filmu.

Warto przy okazji wspomnieć o dobrym poziomie umieszczonych na albumie piosenek, których dobór nie uniknął wprawdzie pewnych błędów produkcyjnych, ale mimo to ma pewne uzasadnienie w filmowym kontekście i ekranowej stylistyce. Świetne Psycho Killer z debiutanckiego albumu Talking Heads to oczywiście klasyczny burzyciel nastroju, który mimo swojej niewątpliwej przebojowości nie powinien sąsiadowac z delikatnym, figlarnym score Desplata; o wiele lepiej pod tym względem wypada już jednak Aznavour ze swoją staroświecką balladą, a także stylowe Time After Time, na płycie również w czarującej, instrumentalnej wersji.

Ogółem rzecz biorąc, trudno popaść w szczególny zachwyt nad pracą Desplata. Jest to ścieżka ze wszech miar poprawna, być może ograniczona przez średnio udany film, ale czy od twórcy klasy Francuza nie powinno się wymagać przeskoczenia pewnych barier i wzbogacenia ilustrowanego materiału o nową jakość? Bez tego Julie & Julia pozostaje wzmianką, lekką i przyjemną, ale tylko wzmianką w imponującym i coraz bogatszym dorobku kompozytora.

Najnowsze recenzje

Komentarze