Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Horner

Journey of Natty Gann, the (Podróż Natty Gann)

(1985/2009)
4,0
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 16-08-2009 r.

Nareszcie! Blisko ćwierć wieku fani twórczości Jamesa Hornera i muzyki filmowej musieli czekać na ten soundtrack, przez ten czas mogąc jedynie męczyć się z bootlegiem zawierającym fatalnej jakości dźwięku muzykę zgraną z filmu. W końcu jednak James Horner wyciągnął ze swoich archiwów zakurzone taśmy, Simon Rhodes wyszperał do tego jeszcze kilka kawałków z innych źródeł i tak oto w limitowanym nakładzie 2500 egzemplarzy Intrada wypuściła na rynek score z The Journey of Natty Gann.

Przyznam, że Podróż Natty Gann jest filmem, który darzę sporym sentymentem, gdyż jest to dla mnie jeden z tych magicznych filmów oglądanych wiele lat temu za słodkich lat dzieciństwa, kiedy to z wypiekami na twarzy śledziłem losy dziewczynki w poszukiwaniu ojca przemierzającej Amerykę czasów wielkiego kryzysu, z pół psem, pół wilkiem u boku. Odświeżywszy sobie ten film niedawno, z radością stwierdziłem, iż moja nim fascynacja w latach dziecięcych nie była bezpodstawna. To po prostu świetna produkcja familijno-przygodowa, skierowana do młodszych widzów, ale w żadnym razie nie infantylna ani głupia, taka, z której Walt Disney, z pewnością byłby zadowolony. Ech, łezka się w oku kręci na myśl, że kiedyś można było kręcić dobre filmy dla młodego widza, bez kiczu i pseudogwiazdeczek pokroju Miley Cyrus.

Dość jednak komplementowania filmu, pora przejść do samej muzyki, bardzo dobrze sprawującej się w obrazie, choć niewybijającej się jakoś ponadto, niewgniatającej widza w fotel, jak to czasami Hornerowi w dawnych, dobrych czasach się udawało. Niemniej jego score ma w filmie swoje momenty, a już sama czołówka prezentująca temat przewodni może zwrócić uwagę na dzieło kompozytora. Wspomniany temat to zresztą niewątpliwie największa atrakcja tej kompozycji i jedna z nieco zapomnianych perełek tematycznych Hornera z lat 80-tych. Łączy w sobie typowo hornerowskie klimaty radosnej przygody z klasyczną Americaną. Kompozytor do tradycyjnej orkiestry dorzuca tu bowiem choćby harmonijkę ustną, czy gitarę.

Temat główny przewijać się będzie przez płytę w różnych aranżacjach, choć na pewno nie będzie nadużywany i jego przesyt słuchaczom nie grozi. Moją ulubioną jego wariacją jest Getting There, na płycie może nierobiące aż takiego wrażenia jak w filmie i trochę za krótkie, jednakowoż stanowiącej kawałek porywającej muzyki w najlepszym stylu Hornera. Podobnie jak równie intensywny Freight Train, w którym kompozytor stopniowo zwiększa dynamikę utworu, niczym przyspieszający pociąg, do którego wskakują bohaterowie.

Na dobrym poziomie stoi także liryczna część albumu: melancholijne nastrojowe melodie na trąbkę (Leaving), czy gitarę (First Love) nie stanowią może szczytowych możliwości oddziaływania na emocje przez Hornera, jednak nie o intensywność emocjonalną przecież chodziło, a o delikatne budowanie nastroju przyjemną melodyką, co się niewątpliwie udało. Dość nietypowy jak na Hornera jest mocno zakorzeniony w coplandowskiej Americanie fortepianowy motyw z Into Town i Rustling. Westernowe zacięcie tych fragmentów, czy wspomnianego Freight Train może też nam przypominać, kogo Horner zastąpił w tym projekcie. Elmer Bernstein zdążył nie tylko skomponować, ale i nagrać swoją partyturę do Podróży Natty Gann, ale z jakichś powodów producenci postanowili mu podziękować (odrzucony score w roku 2008 wydała Varese) i zatrudnić Hornera – wówczas dopiero wschodzącą gwiazdę muzyki filmowej. I choć ten, jak już napisano, składa drobne hołdziki wielkim mistrzom gatunku, to jest pełen własnych, świeżych jeszcze pomysłów. W The Forest, w którym kompozytor przy użyciu różnych instrumentów dętych drewnianych kreuje atmosferę leśnej głuszy (co przywieść może na myśl klimaty The New World) chyba po raz pierwszy w karierze sięga twórca po swój mały fetysz, czyli japoński flet shakuhachi i jego wirtuoza – Kazu Matsui. Z kolei nieliczne mroczniejsze fragmenty akcji (Riding the Rails) to niewątpliwie kolejna podwalina pod Aliens. Kolejna, bo przecież eksperymenty z takimi brzmieniami zaczął Horner parę lat wcześniej.

W kontekście ewentualnych inspiracji, czy kopii, The Journey of Natty Gann stanowi na szczęście element początkowy hornerowskiego łańcucha self-plagiatów. Podkreślam to celowo, gdyż krytykowany dziś zewsząd za powielanie się kompozytor, w roku 1985 absolutnie takich problemów nie miał. Co prawda już rok później Horner zachwycił świat Obcymi. Decydujące starcie, czyli re-aranżacją części materiału z Wolfen, zaś po kolejnych dwóch nie omieszkał bezwstydnie powielić głównego tematu z The Journey of Natty Gann w jednym z utworów soundtracku z The Land Before Time. To akurat można mu chyba wybaczyć, zważywszy, że aż do tego roku była to jedyna możliwość obcowania z tą śliczną melodią na płycie (bootleg pomijam).

Zostawiając jednak na boku późniejsze problemy kompozytora, pora na notę finalną. Gdybym oceniał ten soundtrack w roku 1985, pewnie skończyłoby się na mocnej czwórce. Wszak ma ta płyta swoje wady, a kompozycja mimo niewątpliwego uroku, nie jest na pewno pracą wybitną. Do tego poprzeczka wówczas była ustawiona niesamowicie wysoko, przecież wtedy premierę miały Legend Goldsmitha, Agnes of God Delerue, Return to Oz Shire’a, Flesh + Blood Poledourisa, Red Sonja Morricone, North and South Conti’ego, Enemy Mine Jarre’a i jeszcze parę innych świetnych prac. W takim towarzystwie trudno się wybijać, ale i tak choćby z powodu samego tematu, Horner w roku 1985 musiał być zauważony, a jestem też przekonany, że wydanie Intrady będzie z kolei jedną z najlepszych płyt z muzyką filmową A.D. 2009. I trochę z sentymentu do tamtych wspaniałych lat muzyki filmowej, do „starego dobrego” Hornera (nie upychającego jeszcze muzyką krążka po brzegi) i do chwil, gdy po raz pierwszy oglądałem Podróż Natty Gann dorzucam pół gwiazdki. Jeśli dzielicie ze mną któryś z tych sentymentów, powinniście zgodzić się z notą. Tak czy inaczej, The Journey of Natty Gann to Horner jakiego warto znać i jakiego chce się słuchać.

Najnowsze recenzje

Komentarze